W obozie bazowym jest też rosyjski wspinacz Szchenja Dmitrienko, jedna z najbardziej ekstremalnych postaci pod syberyjskim niebem. Nawet Rosjanie nazywają go „Kamikaze” albo „8 ekspresów”, ponieważ nigdy nie zabiera ze sobą więcej niż 8 ekspresów – jest zdania, iż wyciąg z większą ilością przelotów jest z etycznego punktu widzenia nie do zaakceptowania („To już nie jest wspinaczka górska!”). W te wakacje udało mu się już przejść dwie długie drogi, po 40 wyciągów każda, o trudności A3 i A4. Rzadko udaje się spotkać kogoś o takim wyczuciu skały. Nawet Stephan i David patrzą ze zdumieniem, jak z widoczną pewnością siebie wiesza on swoje drabinki na mikrowystępach i po nich wchodzi, nie wątpiąc ani razu w to, czy wytrzymają. Ponadto przedstawia nam swoje najnowsze wynalazki, np. nadmuchiwany portaledge, który nie wymaga metalowego stelaża. Podstawę stanowi rodzaj nadmuchiwanego materaca. To nie tylko dobrze wygląda, ale jest też wyjątkowo wygodne. Najlepsze jest to, że kiedy znudzimy się już wspinaczką, można zabrać taki materac do wody albo zjeżdżać na nim z ośnieżonych stoków. Kolejnym wynalazkiem jest samozdejmujące się stanowisko składające się z dużego haka, który po zjeździe można strząsnąć. Nie dziwi fakt, iż psychika partnera wspinaczkowego, ew. zjazdowego Szchenji jest, delikatnie rzecz ujmując, nadszarpnięta. Jednak największym uznaniem cieszy się sauna Szchenji, którą ustawił w lesie. Kamienie podgrzewane są w ogniu, potem w garnkach zanoszone do pustego namiotu i tam polewane są wodą. Komu zrobi się za ciepło w namiocie, może się ostudzić w lodowatej wodzie strumienia.
Robert Steiner gra rolę Lorenza Saladina w filmie z Mammut Teamtripp 2009
Już w dniu naszego przyjazdu atleci biegną pod szczyt naszego pożądania – Asana. Spędzają tam całe popołudnie, studiując ścianę przez lornetkę i dyskutując o możliwościach poprowadzenia dróg. David ma sporo rzeczy w nadmiarze, niestety nie dotyczy to czasu. Za kilka dni musi już wracać, aby zdążyć na Puchar Świata w Barcelonie. Dlatego jest bardzo niecierpliwy i stawia wszystko na jedną kartę: próba pierwszego przejścia w najtrudniejszej części ściany góry Asan, najbardziej bezpośrednia z możliwych linii, można by rzec, że matka wszystkich płyt tarciowych. Kto wie, może się uda, może akurat znajdą się jakieś mikrochwyty i całość będzie można zrobić klasycznie?
Stephan i jego szturmżarcie
Filmowiec Christoph Frutiger podczas pracy nad filmem na Drodze Timofiejewa
Rzeczywistość objawia się następnego dnia. David wchodzi w gładką ścianę cały obwieszony szpejem i wiertarką. Zazwyczaj jak się wspina, wszystko wygląda na proste. Jednak teraz jest inaczej, przynajmniej nie tak jak się tego spodziewaliśmy. Z całych sił stara się utrzymać na skale, powoli posuwa się do góry, z trudem wbija hak. Od czasu do czasu zatrzymuje się, aby wbić spita. Wątpi, często przymierza się dwu- lub trzykrotnie, obchodzi dane miejsce. Nad nim wyjątkowo gładka ściana: pionowy granit. To, że tamtędy nie zostanie poprowadzona droga, jest już dla wszystkich oczywiste. Ale David tak szybko się nie poddaje. Pełną parą napiera od ostatniego spita w nieznane. Jeden z haków wbija za płytę, która pod wpływem uderzeń niebezpiecznie się odchyla. Na jego twarzy rysuje się zmartwienie. Czy płyta wytrzyma jego upadek? A jeśli nie, czy nie przetnie liny? Po małych krawądkach udaje mu się doskoczyć do kolejnej płyty. Z tego miejsca już nie ma dalszej drogi. Z powrotem też nie może wrócić, zejście jest niemożliwe. Aby wiercić brakuje mu wolnej ręki. Wielokrotnie próbuje osadzić hak, jednak nie udaje mu się. Dalej pozostaje w tym miejscu, strzepując przedramiona. Powoli rośnie jego zwątpienie. To wszystko przypomina próbę przeskoczenia przez szczelinę lodowca ze zbyt małym rozpędem. W trakcie lotu dostrzegamy, że cel jest za daleko, a powrót niemożliwy. Poza głupią miną i złym samopoczuciem pozostaje jedynie lot w dół. Ogarnia go trwoga, że mogłoby mu się coś stać. Nina stoi w pełni skoncentrowana na stanowisku. Widać, że strach ją ogarnął, nie czuje się dobrze w tej sytuacji. Mocniej zaciska dłoń na linach, po raz kolejny spogląda na przyrząd asekuracyjny i na stanowisko, sprawdza, czy wszystko jest jak należy.
W końcu David przelatuje ze zdziwioną miną obok nas, słychać brzdęk karabinków i haków. Osiem albo dziesięć metrów niżej zatrzymuje się. Spogląda w górę, wszystkie punkty asekuracyjne wytrzymały. Wszystko jest w porządku. Bierze głęboki oddech, próbuje się odnaleźć. Jeszcze raz próbuje się wspiąć na górę, ale nic się nie da zrobić. Należałoby przehaczyć pięćdziesiąt metrów, aby dojść do następnej rysy. Ale to nie jest w stylu Davida. On chce się wspinać klasycznie. Jego dewiza brzmi: Droga Przez Kompresor – teraz też w Kirgistanie! Nie, dziękuję!! David i Nina zjeżdżają ze ściany ze smutkiem. Góra ich nie chciała. Nie w tym miejscu.
Czas po porażce da się podzielić na trzy etapy: frustracja, dyskusja, motywacja. Lub używając słów naszego kucharza Wiktora: wódka zapobiega problemom, drinki poprawiają jakość kłótni, alkohol do toastu za udaną kolejną drogę. Jeden z Ukraińców, Wołodja Mogila, sugeruje, byśmy spróbowali drogi Timofiejewa. Mogila, co oznacza „grób”, jest starym bywalcem Karawszynu. Był obecny od samego początku, dokonał dwóch pierwszych przejść na górze Asan i ciągle tu wraca. Jeśli jest ktoś, kto te góry zna, to właśnie on. Mówi, że drogę Timofiejewa można przejść klasycznie. „Na niej są chwyty. A gdzie są chwyty, tam można się wspinać”.
Stara droga, nowe szczęście. Granit wbija się w skórę, palce stają się białe od nacisku. Pył magnezji unosi się w powietrzu, wiatr go roznosi, a daleko pod stopami Davida znajduje się przykryty gruzem lodowiec. Jego spokojne ciemne oczy wypatrują kolejnych chwytów. Staje na stopniach, których nie ma. Wygląda to, jakby starał się wgnieść gumę butów wspinaczkowych w każdą nierówność skały. Następnie sięga wyżej, spokojnie i skutecznie. Zupełnie jak kot. Obserwować Davida podczas wspinaczki, to jak oglądać balet. On się nie wspina, tańczy ze skałą. Każdy kolejny wyciąg jest następnym aktem. Precyzja i siła są jego instrumentami.
David Lama walczy na płytowym 7b+
Kilka metrów pod nogami Davida znajduje się ostatni przelot, rdzewiejący spit z 1986 roku, o grubości zaledwie 4 mm. Te stare spity nazywają się WZSPS, produkowane były jeszcze w ZSRR. Utrzymywały ciężar ciała, ale do lotu nie były przewidziane. Być może Davidowi przychodzą przez głowę myśli o możliwości wyrwania przelotu w razie upadku, że następny przelot będzie taki sam, że może zaliczyć lot na dziesięć czy dwadzieścia metrów i zerwać sobie ścięgna albo złamać nogę. Co będzie wtedy z Pucharem Świata, co z projektem w Patagonii? Może myśli, że to się po prostu musi udać, że pojawią się jakieś chwyty, które umożliwią dalszą wspinaczkę. Do tego momentu trudności sięgają 7b, może nawet więcej. To jest sporo poniżej jego poziomu OS, ale skała w tym miejscu nie składa się z wesołych kolorowych chwytów z tworzywa, tylko jest wyjątkowo śliską i nieprzejrzystą płytą. W dodatku jeszcze nikt nie przeszedł jej klasycznie. W przypadku zwyczajnego wspinacza takiego jak ja płynność wspinaczki zastyga już o jeden stopień trudności niżej. W takim wypadku nawet trudno sobie wyobrazić, że mogą istnieć tarciówki o trudności dziewięć (chodzi o skalę UIAA – przyp. tłum.). Podczas pierwszego przejścia wspinacze korzystali w tym miejscu z haków typu bathook. Od czasu do czasu David spogląda na malutkie dziury, które były wiercone w pocie czoła spitownicą. Wisieć na dwóch milimetrach stali, to też nie są przelewki. Odpadnięcie również nie jest wskazane. Ale mimo tego jest to inny rodzaj zabawy, która nie wymaga siły. Wspinacz utrzymuje się dzięki mocnym nerwom i stali, nie mięśniom i palcom.
To, co Dawid ma pod palcami, rozczarowuje – zamiast dobrych krawądek, kilka ziarenek kwarcytu. Patrzy za siebie, zastanawia się, czy nie powinien się wycofać i spróbować bardziej na lewo lub prawo. Ale wycof nie jest możliwy. Stąd do kolejnego haka dzielą go jedynie centymetry. Wyciąga się, próbuje wpiąć ekspres, ale nie daje rady. Gdyby tylko hak był wbity przez wspinacza klasycznego, byłby osadzony dziesięć centymetrów niżej! Wtedy byłby osiągalny. Marudzenie nie pomaga – należy wspinać się dalej. Są czasem chwile, kiedy należy zapomnieć o wszystkim dookoła i z klapkami na oczach brnąć do przodu. Nie ma czasu na magnezjowanie, w każdej chwili David może się ześlizgnąć. Raz jeszcze staje na prawie niewidocznym wybrzuszeniu skały, nabiera powietrze, wyciąga się i chwyta krawądkę nad hakiem. Jego oczy skupiają się w tym momencie na celu jak oczy orła na ofierze.