baner
 
 
 
 
baner
 
 
 

Steve House - stylista, solista, purysta

Stwierdzenie, że życiorys bohatera tego tekstu jest niezwykły i wystarczyłby na obdzielenie kilku osób, wydaje się banalne, ale tak właśnie jest. Kim jest człowiek, o którym Reinhold Messner niegdyś powiedział: „Współcześnie najlepszy wspinacz wysokogórski”? I czym sobie na taką laurkę zasłużył? Co Steve House robi po zakończeniu kariery profesjonalnego łojanta i jak odnalazł się w „życiu po życiu”?


Steve House na szczycie pięciotysięcznika Cayesh po wytyczeniu nowej drogi, 2005; fot. Marko Prezelj


EUROPEJSKA SZKOŁA WSPINANIA

 

W 1995 roku House ukończył studia na kierunku ekologia na Evergreen State College, ale jego zawodowa droga poszła w zupełnie innym kierunku. O zainteresowaniu wspinaczką na serio zadecydowało to, że w 1988 roku w ramach wymiany studenckiej wylądował w Słowenii (wtedy jeszcze Jugosławii), gdzie wstąpił do Klubu Wysokogórskiego Kozjak. Podsumował to, pisząc: „Znalazłem nową szkołę, której język z łatwością pojmowałem. Szkołę słoweńskiego alpinizmu”.

 

Już jako nastolatek wziął udział w klubowej wyprawie na Nanga Parbat i zakochał się w górach najwyższych. Wspomina: „Wydaje mi się, że wchodzimy w związki z górami. Wiem, że to brzmi śmiesznie. Ale tak było z Nanga Parbat. Pojechałem tam, gdy miałem 19 lat, i zaniemówiłem. Nigdy nie widziałem czegoś takiego. To jak zakochanie. Potem z każdym rokiem nabierałem doświadczenia i przekonania, że wspinaczka tam byłaby możliwa. To coś, co ciężko powtórzyć, bo już nigdy nie będę nastolatkiem, po raz pierwszy w Himalajach. To jak z pierwszą miłością, której nigdy się nie zapomina”.

 

Aby załapać się na wyprawę, skłamał, że ma 21 lat, ale i tak pełnił tam mało spektakularne role przeznaczone dla debiutantów, nie docierając zbyt wysoko w ścianie. Fascynację Nagą Górą nosił w sobie przez wiele lat, aż wreszcie wrócił pod czterokilometrową flankę Rupal w 2005 roku, by w stylu alpejskim i w ciągu sześciu dni poprowadzić nową drogę: Anderson – House (5.9, WI4). Za to spektakularne przejście panowie otrzymali nagrodę Złotego Czekana w 2006 roku. W autobiograficznej książce Steve tak opisuje swoją najważniejszą wspinaczkę: „Wejście na Nanga Parbat odarło nas ze wszystkiego, obnażyło najbardziej podstawową, zasadniczą istotę ja każdego z nas. Teraz każdy krok to chirurgiczne wycinanie kolejnych warstw tego ja, jego gołej tkanki. Nurzam się w bólu. Nie pragnę jedzenia czy wody, tylko wypoczynku: położyć się i pozwolić moim kościom swobodnie spocząć na dobrej, płaskiej ziemi”.

 

Zanim jednak udało się dokonać tego przejścia, Steve zaliczył kilkanaście świetnych dróg na Alasce. Ich lista jest zbyt długa, by przytaczać ją w całości, ale warto wyróżnić pokonanie jednej z najtrudniejszych linii, Slovak Direct (5.9, WI6, M5, VI w skali alaskiej), podczas trwającego non stop 60-godzinnego przejścia. W trakcie tej epopei na Denali towarzyszyli mu Mark Twight i Scott Backes.

 

Innym przykładem przygotowań Steve’a do himalajskich wyryp było wejście na Mount Foraker drogą Infinite Spur w zaledwie 25 godzin, gdy najszybszym poprzednikom zajmowało to tydzień. Ta wspinaczka była ważną nauką dla niego i Rolanda Garibottiego, kiedy okazało się, że zejście ze szczytu trwało niewiele krócej niż przejście ściany, bo aż 20 godzin.

 

Fot. arch. Steve House

 

MOCNO PO BANDZIE

 

Dobrze przygotowany Steve House ruszył w góry wysokie i w ramach testowania stylu alpejskiego w 2001 roku wszedł na Czo Oju Drogą Normalną. Wyzwaniem okazało się torowanie w głębokim śniegu, mimo to przejście zajęło mu tylko 27 godzin. Po tym doświadczeniu porzucił na jakiś czas wspinanie na ośmiotysięczniki i wybierał ambitne, ale niższe cele. Wytyczał nowe drogi, często samotnie, i pierwszy wchodził na takie wierzchołki, jak Hajji Brakk (5985 m), Nuptse (7861 m), Kapura Peak (6544 m) i K7 (6935 m). Wszystko oczywiście odbywało się w nienagannym stylu, bez użycia poręczówek i butli z tlenem.

 

Wspinając się na wspominany K7 w Karakorum, wyznaczył nową linię o długości 2650 metrów, którą wycenił na 5.10, A2, M6+. Solowe wejście zajęło mu 41 godzin i zostało docenione nagrodą publiczności podczas ceremonii wręczenia Złotego Czekana. Tak Steve podsumowuje swoje samotne dokonanie: „Mam jedną zasadę we wspinaniu w pojedynkę: nigdy nie idę sam dlatego, że nie mam partnera. Solowa wspinaczka musi być podróżą w odludny świat, wyzbyty własnego ego. To, czy moje wysiłki zakończą się tym, co moi towarzysze – wspinacze postrzegają jako triumf lub porażkę, jest bez znaczenia. Sukces, gdy się go osiąga, jest zwodniczy: bo stoi za nim sława, bo mieści w sobie wyczyn, bo w nim kryje się szczęśliwe zakończenie. Porażka to bardziej wartościowy owoc; zrodzony w wymagającym pracy, pokrętnym procesie”.

 

Tekst / ANDRZEJ MIREK

 

Cały tekst został opublikowany w Magazynie GÓRY 3/2024 (296)


 

Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR > czytaj.goryonline.com

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com