baner
 
 
 
 
baner
 

Marko Prezelj - niepewność jest esencją alpinizmu

Marko Prezelj jest jedną z największych postaci współczesnego alpinizmu. Celowo nie piszemy o „gwieździe”, gdyż to określenie zwyczajnie nie pasuje do Słoweńca. Nie należy on bowiem do wspinaczy, którzy regularnie pojawiają się na okładkach czasopism. Jeżeli zaś chodzi o zdjęcia, to raczej występuje jako ich autor niż bohater. Już niedługo, w drugiej połowie września będziemy mieli możliwość osobistego spotkania się z Marko. Gdzie? Naturalnie w Lądku-Zdroju, podczas XXII Festiwalu Górskiego im. Andrzeja Zawady.


Osiągnięcia Marko w tej dziedzinie pozwalają zaliczyć go się do najlepiej fotografujących wspinaczy, specjalizujących się w „grze alpejskiej” w górach wysokich i na wielkich ścianach. Wiele jego nowych dróg – między innymi pd.-zach. granią na Kangczendzongę Południową, wsch. ścianą Menlungtse, pn. ścianą Gyachung Kang, Light Traveller na pd. ścianie Denali – zapisało się na trwałe w historii światowego alpinizmu ostatnich dwudziestu lat. Na ten rok przypadają aż dwie wizyty Marko w Polsce. Pierwsza to udział w Explorers Festival w Łodzi, gdzie Słoweniec dał świetną prelekcję i odebrał Nagrodę Explorera. Korzystając z tej okazji, w czasie trwania łódzkiego festiwalu, przeprowadziliśmy z nim pierwszą część obszernego wywiadu, którą publikujemy poniżej. 

 

fot. Manu Pellisier

 

     Piotr Drożdż: Zacznijmy od początku twojej kariery, a zatem od tradycyjnego pytania o wspinaczkowe początki. Co wskazałbyś jako inspirację do wspinania? Czy były to na przykład książki o tematyce górskiej, jak w przypadku wielu wspinaczy, czy też twoja motywacja miała inne źródło?

     Marko Prezelj: Zacząłem chodzić w góry w towarzystwie rodziców i brata. Pierwszą większą wycieczkę odbyłem w towarzystwie taty, kiedy miałem sześć i pół roku. Pamiętam, że po powrocie z tej całodniowej wyprawy byłem bardzo zmęczony, ale szczęśliwy. Oczywiście ta wycieczka to był typowy długi spacer, ale było to pierwsze prawdziwie górskie doświadczenie, jakie pamiętam. Od tego czasu regularnie chodziłem z ojcem w góry, aż do momentu, kiedy miałem 13-14 lat. Wtedy poszliśmy na turę nieoznakowanym szlakiem. Niestety, z powodu mgły tato nie potrafił znaleźć właściwej drogi. Równocześnie słyszałem głosy we mgle i zdałem sobie sprawę, że inni nie mają problemu ze wspinaniem w tych warunkach. Wtedy uświadomiłem sobie, że doświadczenie mojego ojca nie jest wystarczające... Jego towarzystwo dawało poczucie bezpieczeństwa, ale nie był on osobą, której warto się było trzymać, jeśli chciałem robić postępy w mojej górskiej edukacji. Od tego momentu nie chodziliśmy razem w góry już tak często. Kiedy miałem szesnaście lat zapisałem się do klubu wysokogórskiego i tam już na poważnie zacząłem zajmować się wspinaniem. Pierwszą wspinaczkę z prawdziwego zdarzenia odbyłem w 1982 roku. Jeśli chodzi o inspiracje, to wprawdzie czytałem książki i artykuły w czasopismach, ale nie nazwałbym ich najważniejszym powodem mojego zainteresowania wspinaniem...

 

     A zatem bardziej niż wiedza o osiągnięciach innych wspinaczy inspirowała cię fascynacja górami jako takimi.
     Dokładnie. Moją siłą napędową była chęć poznania. Chciałem zdobywać doświadczenie i znaleźć dobrych partnerów. Oczywiście były inne czynniki, ale jako główny wskazałbym właśnie tego rodzaju poznawczy apetyt.


     Zacząłeś wspinać się w Alpach Kamnickich.
     Tak. To nie są duże góry, ale wspinanie w nich bywa naprawdę poważne. Drogi mają maksymalnie 500 metrów długości, ale rodzaj skały i charakter wspinania sprawiają, że tamtejsze drogi potrafią być całkiem poważne, nawet w porównaniu do klasyków niektórych bardziej znanych rejonów górskich.
     

     Wiem, że na samym początku swojej kariery wspinaczkowej jeździłeś do Paklenicy, która jest obecnie popularnym miejscem wśród polskich wspinaczy. Jestem ciekaw jak wtedy wyglądało wspinanie
w tym miejscu.
     Po raz pierwszy pojechałem tam w 1983 roku. To był zupełnie inny świat, jeśli porównać go do tego, który zastaniemy tam dzisiaj. Na ścianach było dosłownie kilka spitów i nawet one nie były najlepszej jakości. Natomiast grupa wspinaczy, która tam przyjeżdżała tworzyła niesamowitą atmosferę. Myślę, że duch, który tam wówczas panował, można by porównać do tego, który dawno temu charakteryzował Camp 4 w Yosemite. Biwakowaliśmy wspólnie na łące u stóp Aniča Kuk. Wtedy było to jeszcze dozwolone przez określoną część roku. Codziennie robiliśmy godzinny spacer na dół, do miasteczka, na piwo i wracaliśmy późnym wieczorem lub nad ranem. Tworzyliśmy zgraną grupę, w której panowała świetna atmosfera. Dla młodego chłopaka, jakim wówczas byłem, możliwość rozmowy z wieloma wspinaczami, spędzania z nimi czasu i poczucie bycia członkiem grupy, znaczyły naprawdę bardzo wiele.

 

Marko z Nagrodą Explorer, VII Explolers Festival, Łódź, 19 listopada 2005

Marko z Nagrodą Explorer, VII Explolers Festival, Łódź,
19 listopada 2005 fot. Piotr Drożdż


     Teraz Paklenica stała się typowym rejonem skałkowym.
     Tak, teraz tak to wygląda, ale wówczas wspinanie tam było całkiem poważne.

 

     A co powiesz o swoich początkach wspinania w Dolomitach, w których zrobiłeś swoją pierwszą górską szóstkę – Comiciego na Cima Grande w 1986 roku?
     Warto wspomnieć, że pierwszą szóstkę zrobiłem po przejściu ponad setki dróg o niższych trudnościach – od I do V. A to z powodu przepisów obowiązujących w naszym związku. Według nich nie miałeś prawa robić nic trudniejszego, dopóki nie byłeś wystarczająco doświadczony. Prawda jest taka, że dzięki temu nie tylko nabierałeś doświadczenia i respektu przed trudnymi drogami, ale również szkoliłeś się we wszystkich aspektach wiedzy górskiej, które obecnie nie są już popularne, zwłaszcza wśród dzisiejszego pokolenia wspinaczy: orientacji w terenie górskim, odnajdywania drogi, wycofów itd. Gdy współcześni młodzi wspinacze są zainteresowani jakąś wspinaczką, pytają: „Jaka jest wycena?”. Takie podejście wydaje mi się bezsensowne, bo w moim przekonaniu wycena jest tylko jednym z wielu szczegółów, składających się na wspinaczkę.
     Kiedy pojechałem w Dolomity, mój wspinaczkowy świat nieco się poszerzył. Wszystko było inne niż w Słowenii – inna skała, inne wspinanie. Przede wszystkim ściany były naprawdę pionowe, można było wspinać się po piątkach, które były bardzo eksponowane, a takich próżno szukać w naszych górach. Ponadto wyjazd w Dolomity był dla nas małą wyprawą.
Musieliśmy się do niego dobrze przygotować, zarobić i zaoszczędzić pieniądze. Jeździliśmy tam autostopem lub szukaliśmy innych rozwiązań. Teraz odbywa się to zupełnie inaczej – po prostu wsiadasz do samochodu i jedziesz...

 

     Wróćmy na chwilę do gór Słowenii. Wspomniałeś rodzaj skały i charakter wspinania w Alpach Kamnickich i Julijskich. Uważa się, że jest to jeden z czynników, który spowodował, że wspinacze słoweńscy zyskali tak wysoką pozycję w alpinistycznym światku. Zgodzisz się z taką opinią?
Tak, ale był to tylko jeden z czynników, które o tym zadecydowały.

 

      Mógłbyś wymienić inne?
      Nasze góry dają okazję wszechstronnej edukacji wspinaczkowej. Niestety, nie ma u nas lodowców, ale można zgłębić praktycznie wszystkie inne arkana sztuki alpinistycznej. Bardzo ważna jest umiejętność wyszukiwania drogi w ścianie, szczególnie w przypadku łatwiejszych dróg. Na drogach o trudnościach czwórkowo-piątkowych potrafi to być najtrudniejszą częścią wspinaczki.

 Tomo Česen wraz z synem na Drodze Aschenbrennera, północna ściana Travnika, Alpy Julijskie

Tomo Česen wraz z synem na Drodze Aschenbrennera, północna ściana Travnika, Alpy Julijskie Zdjęcie: Marko Prezelj


     Taka umiejętność przydaje się później na wielkich ścianach w innych górach.
     Zgadza się. Kolejnym czynnikiem było wspinaczkowe środowisko. Na początku mojej kariery wspinanie nie było tak popularnym sportem, jakim wydaje się dzisiaj. Nie było Internetu i czasopism wspinaczkowych. Dzięki temu środowisko tworzyło coś na kształt plemienia. Wiadomości o znanych wspinaczach i ich wyczynach znajdowałem w krótkich notatkach, zamieszczanych w prasie szerokiego obiegu. Więcej można było przeczytać w książkach. Czytałem książki o ludziach, których później widywałem w górach, dzięki czemu darzyłem ich prawdziwym szacunkiem. Jako że nie istniały wtedy nowoczesne technologie typu telefony komórkowe czy poczta elektroniczna, to kontakty, jakie utrzymywaliśmy, były bardziej osobiste. Spotykanie w górach kogoś, o kim wcześniej czytałeś, możliwość porozmawiania z nim, wymienienia doświadczeń – to było naprawdę coś. Dlatego że ten kontakt był bezpośredni. Myślę, że w latach osiemdziesiątych, taki charakter środowiska wspinaczkowego i kontaktów między jego członkami, był jednym z czynników scalających i dynamizujących to pokolenie. Kolejnym czynnikiem był system socjalistyczny, który sprzyjał rozwojowi alpinizmu.

 

      Podobnie jak w Polsce, choć w Słowenii musiało to wyglądać jeszcze lepiej.
     Tak, w Słowenii nie mieliśmy ograniczeń w zakresie wyjazdów zagranicznych. Jedynym problemem było zdobycie funduszy. Jednak i to miało swoją dobrą stronę. Dzięki temu, że musiałeś pracować, aby zdobyć pieniądze na wyprawę, twoja motywacja rosła. Nie było to takie łatwe: „OK, jutro jedziemy tam czy tam”. Musiałeś naprawdę przygotować się, opracować kosztorys, plan logistyczny itd.

 

     Znalazłem taki cytat Andreja Stremfelja: „Małe państwo potrzebuje narodowych bohaterów i właśnie tak traktowani są u nas najlepsi słoweńscy alpiniści”. Mówiłeś, że na początku twojej kariery nie był to popularny sport. Jak wyglądało to w późniejszych latach, po sukcesach Tomo Česena? Czy wtedy alpinizm stał się naprawdę popularny? Czy przykładowo ludzie rozpoznawali cię na ulicy po twoim sukcesie na Kangczendzondze?
     Mnie nie. Ale ludzi, którzy byli bardziej eksponowani w mediach, jak Tomo Česen – tak. Co do mnie, to szybko zdałem sobie sprawę, że nie jestem typem zwierzęcia medialnego. Nie przepadam za popularnością. Nie winię innych, którym to odpowiada, jednak nie jestem jednym z nich. Nawet teraz, kiedy udzielam tego wywiadu, czuję się nieco skrępowany (śmiech).

 Andrej Stremfelj na drodze Zajeda Široka Peč, Alpy Julijskie

Andrej Stremfelj na drodze Zajeda Široka Peč, Alpy Julijskie Zdjęcie: Marko Prezelj

 

     OK, Marko. Jedno piwo więcej i będzie dużo lepiej (śmiech).
     O tak, powinno być lepiej (śmiech). Ale wracając do tego, co chciałem powiedzieć, czasy się zmieniają i teraz, dzięki zdobyczom techniki i indywidualnym umiejętnościom kontaktowania się z mediami, wspinacze mogą cieszyć się sporą popularnością. Są nawet tacy, którzy potrafią zarabiać na wspinaniu.

 

     

1 | 2 | 3 | 4 | 5 |
KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
rocaviador
Świetny wywiad. Wspaniała postać.

 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com