Uprzedzano mnie, że łatwo z Lhotse nie będzie. I… nie było. Z moich dotychczasowych wypraw na ośmiotysięczniki (przed Lhotse zdobyłam Everest i Manaslu, zaś na Broad Peaku wycofałam się z ataku szczytowego z powodu załamania pogody), ta była zdecydowanie najtrudniejsza. Nie tylko fizycznie...
Widok na ścianę Lhotse - główny wierzchołek jest niewidoczny; fot. arch. Monika Witkowska
AKLIMATYZACJA
(…) Plecak mam na tyle ciężki, że Icefall okazuje się drogą przez mękę. Jednocześnie to najbardziej widowiskowy odcinek. Drabinek jest więcej niż w 2013 roku (wtedy właśnie zdobywałam Everest), za to są krótsze. Najbardziej stresujące okazuje się przeskakiwanie przez szczeliny – niektóre całkiem spore.
W obozie I jak urzeczona gapię się na „moje” Lhotse. Wierzchołka wprawdzie nie widać, jest schowany, ale góra robi wrażenie, zwłaszcza jej zbocze zwane Ścianą Lhotse. To i tak północna, łatwiejsza strona tego ośmiotysięcznika, bo trudniejsza, ta na której w 1989 roku zginął Jerzy Kukuczka, jest z drugiej strony (…).
Przecinająca Kocioł Zachodni droga z jedynki do dwójki to już niby łatwizna, bo różnica poziomu wynosi zaledwie 500 metrów, ale dłuży mi się bardzo, a na dodatek jest strasznie… gorąco. O poranku miałam na sobie cały zestaw moich puchów, a o 10 idę jedynie w lekkiej bluzie, przeklinając, że szczeliny, które co rusz trzeba obchodzić, chyba nigdy się nie skończą. Za to w obozie II (6400 m) zostaję na całe 3 dni, z wyjściem w międzyczasie do trójki (to już 7000 m). Czuję się bardzo dobrze, no może poza kaszlem, który zawsze mnie na wysokości męczy, i spaloną od słońca twarzą. Na szczęście jestem już z powrotem w bazie, gdy nadchodzą bardzo silne wiatry, pochodna szalejącego na północy Indii cyklonu. (…)
KAPRYŚNA POGODA
W ramach restu robię wypad do Pangboche, wioski położonej 1500 metrów poniżej Base Campu. (…) Po kilku dniach wracam do bazy, bo zaczynają się przymiarki do ataków szczytowych. Problem w tym, że w prognozach pogody nie widać klarownego, jednoznacznego okna pogodowego – u góry jest zimno i wietrznie i nic nie wskazuje że będzie lepiej. Ale… 15 maja wiatr ma nieco osłabnąć, więc właśnie na ten dzień szykuje się do wejścia ekipa Szerpów poręczujących. Skoro tak, to reszta kandydatów na zdobywców Lhotse postanawia zaatakować 16 maja, ze świadomością, że w miarę dobre warunki są tylko do południa, a potem wiatr ma wzrosnąć do 50 km/h. Dalekie to od ideału, ale boję się czekać – lepiej może już nie być, a nawet jeśli, to przecież zostając sama, w razie czego nie dam rady choćby z torowaniem. Oczywiście mam też świadomość, że łatwo o falstart, mogący nas wyeliminować z walki o szczyt (…).
Na szczęście wszystko idzie tak, jak sobie zaplanowaliśmy, czyli 15 maja na Lhotse stają Szerpowie poręczujący, następnej nocy ruszamy my. Jedynie z pogodą gorzej – z prognoz wychodzi na to, że silny wiatr przyjdzie wcześniej. Zakładam sobie, że jak nie wejdę do 11, trzeba będzie zdroworozsądkowo zawrócić.
Droga do obozu IV prowadzi przez zlodzone Żółte Skały; fot. arch. Monika Witkowska
(…) Jest zimno, nawet bardzo zimno (prognozy zapowiadały temperaturę odczuwalną na szczycie –41°C), ale przestawiam się na dość skuteczny trans: przesunięcie jumara, krok, jumar, krok. Myśli „po jaką cholerę mi to” staram się ograniczyć do minimum. Niezapomniany jest wschód słońca z widokiem na Everest – najwyższy szczyt świata wydaje się niemal na wyciągnięcie ręki. Gorzej, że bez patrzenia na wysokościomierz uprzytamnia mi też, ile jeszcze mam do pokonania… Znaczy się – dużo!
PŁACZ NA SZCZYCIE
Wejście w słynny kuluar na Lhotse przyjmuję początkowo z ulgą (bo cieplej), ale szybko go przeklinam – ze względu na lecące nim kamienie. (…) Odruchowo poprawiam kask i modlę się, by mnie nie trafiło, choć potem, już po zejściu do bazy okazuje się, że inni mieli mniej szczęścia – jeden z kolegów ma podejrzenie o złamanie żebra, a Ali Sadpara wraca z rozkrwawionym czołem.
Im wyżej, tym coraz trudniej się podchodzi. Owszem, idę na tlenie, ale dość skąpo odkręconym (maksymalnie 2 litry na minutę). Walczę o każdy krok, dawkę mobilizacji dostarcza mi schodzący już ze szczytu Sergio: „Już niedaleko!”. Potem okazuje się, że to jeszcze godzina, ale od tego momentu już nie mam wątpliwości, że się uda.
Prowadzący w kierunku szczytu kuluar; wysokość ok. 8400 metrów; fot. arch. Monika Witkowska
(…) Ostatni odcinek jest najbardziej techniczny – wymaga skalnego wspinania, a na dodatek skały są zlodzone. Sam wierzchołek jest jednak w śniegu. Patrzę na zegarek – 10.55. Po raz pierwszy zdarza mi się na szczycie płakać ze szczęścia, nawet na Evereście tego nie miałam. Robię zdjęcia – jeszcze z błękitnym niebem, ale za kilka minut, dokładnie tak, jak było w prognozach pogody, zrywa się wiatr i otaczają nas chmury. (…)
TRAGICZNE WIADOMOŚCI
(…) Do obozu II dochodzimy już po zmroku. Ktoś przynosi mi herbatę, ale jeszcze nie zdążę jej wypić, ba, nawet nie zdążę zdjąć uprzęży, gdy przychodzi informacja: w everestowym obozie IV zaginął Noel Hanna, jeden z Irlandczyków. Nie możemy uwierzyć, bo jak to: dopiero 2 dni temu wszyscy sobie w tym miejscu (w obozie II) mówiliśmy „Do zobaczenia”, a tu teraz chłopaka nie ma? Godzinę później sprostowanie: to chyba nie Noel, tylko jego zawsze uśmiechnięty kumpel, Séamus Shay Lawless, też Irlandczyk. Ale… właściwie to nie wiadomo. Totalny chaos informacyjny tylko potęguje emocje. Tak czy owak, dopóki do popołudnia kolejnego dnia ekipa everestowa nie zejdzie, nie możemy z Szerpami ustalić, co i komu się właściwie stało. W końcu mamy już pewność – życie stracił Séamus. Chciał się załatwić i poleciał. Mimo długich poszukiwań nie został odnaleziony. Niestety, to dopiero początek fatalnych wieści i tragedii. (…).
Autorka na poręczkówkach; fot. arch. Monika Witkowska
LHOTSE W LICZBACH (stan na koniec 2019 roku):
Liczba zdobywców: 568 wspinaczy (w tym 73 kobiety) i 284 Szerpów.
Liczba osób, które wyszły z bazy z zamiarem zdobycia góry: 1842 osoby (w tym 156 kobiet) i 979 Szerpów.
Ofiary śmiertelne: 17 wspinaczy i 4 Szerpów.
Polacy na szczycie Lhotse: 23 osoby, w tym 6 kobiet (na 104 osoby próbujące), z czego 8 bez dodatkowego tlenu.
Pierwsze zdobycie szczytu: 18 maja 1956 roku, Szwajcarzy Ernst Reiss i Fritz Luchsinger.
Więcej o szczęściu przeplatanym tragicznymi wydarzeniami na Lhotse przeczytacie w najnowszym numerze GÓR (271).