Azjatyckie tournee w ramach tegorocznej edycji Pucharu Świata wystartowało w miniony weekend w chińskim Chongqing. Dla specjalistów od boulderingu była to już trzecia odsłona zmagań o jedno z najważniejszych trofeów w całym sezonie. Triumfy święcili - tradycyjnie już Janja Garnbret i wśród Panów, tym razem stały bywalec "pucharowych salonów" - Manu Cornu. Faworyzowani przez wielu u progu sezonu Japończycy natomiast ponownie okupują drugie miejsca. Czyżby więc w aspekcie "geopolitycznym" nadchodziła znów dominacja Starego Kontynentu? ;-)
Pełne skupienie na twarzy Janji Garnbret. Aktualna Mistrzyni Świata tym razem wszystkiego w finale nie sflashowała, ale wspinała się zdecydowanie najlepiej, co zapewniło jej zwycięstwo. Fot. Piotr Drożdż
Po fali krytyki, która spadła na routesetterów przed dwoma tygodniami w Moskwie za ewidentny bubel, jakim okazała się skrajnie trudna runda półfinałowa a następnie przesadnie łatwa ta decydująca, z niepokojem przyszło oglądać nam zmagania selekcjonujące finałowe szóstki wśród Pań i Panów. Rozgrywany w chińskie przedpołudnie (w Polsce był to środek nocy - pozdrawiamy z tego miejsca najtwytrwalszych, którzy o 3 nad ranem oglądali transmisję na żywo ;-)) półfinał znów nosił bowiem znamiona tego z gatunku "hardych".
Dość powiedzieć, że zarówno w stawce kobiecej jak i męskiej, połowa zawodniczek i zawodników zakończyła swój występ bez żadnego topu. Dwa topy i jedna zona wystarczyły najlepszym Paniom by znaleźć się w finale. Z kolei Panowie mieli jeszcze twardszy orzech do zgryzienia. Zaledwie - miarkując ilość, bądź aż - ważąc trudnośc, jeden zatopowany boulder i dwie zony w dobrych próbach dawały akces do grona najlepszych i zarazem wieczorny występ przed licznie zgromadzoną chińską publicznością.
Jeden z ciekawszych problemów półfinałowych u Pań - tutaj topuje go była Mistrzyni Świata z Paryża, Petra Klingler
Oczywiście, nie obyło się bez niespodzianek. Za taką należy uznać - bez wątpienia - brak w finałowej stawce Francuzki Fanny Gibert, która rywalizację zakończyła tuż "pod kreską". Rei Sugimoto również przerwał swoją dotychczasową dobrą passę, ustępując miejsca wśród czołowej szóstki Aleksiejowi Rubcowowi. Za to z pierwszego w karierze finału Pucharu Świata mógł cieszyć się Sascha Lehmann. 21-letni Szwajcar był swego czasu jednym z największych juniorskich "objawień", ale rozwój jego kariery dość pechowo zatrzymały liczne kontuzje. Komplet topów ze strony Janji Garnbret nikogo specjalnie nie zdziwił, ba - niespodzianką możnaby określić w jej wypadku brak takowego. Ale identyczny rezultat, choć nieco w gorszych próbach jej rodaczki, Katji Kadic, no - toż to jawna manifestacja słoweńskiej dominacji! Dodajmy do tego liderującego po półfinale Anze Peharca i już rysował nam się w głowach podobny scenariusz jaki miał miejsce przed miesiącem w przedsezonowych zawodach Studio Bloc Masters. Szczęśliwie, tym razem nie były to kolejne nieoficjalne Mistrzostwa Słowenii w boulderingu, a raczej batalia pod tytułem Europa kontra Daleki Wschód. I choć Azjaci mieli atut własnego boiska, to jednak końcowe laury zebrali spadkobiercy cywilizacji łacińskiej. Wybaczmy autorowi tę toporną metaforę, będącą owocem zboczenia zawodowego i przejdźmy do analizy tego, co działo się w finale.
Anze Peharc solidnym występem zapewnił sobie miejsce na podium. Fot. Eddie Fowke - IFSC
Jako pierwsi tym razem walczyli Panowie. Wspinający się praktycznie bez żadnej presji (w końcu sam awans do finału był już dlań olbrzymim sukcesem) Sascha Lehmann pięknie sfleszował otwierający zmagania problem z koordynacyjnym, trikowym skokiem. Tę samą sztukę potwórzył liderujący po rundzie półfinałowej Anze Peharc i tym samym ta dwójka wysunęła się na prowadzenie. Jak cień podążali za nimi Manu Cornu i Tomoa Narasaki, którzy "jedynkę" również zatopowali, ale potrzebowali na to o jedną próbę więcej. Cztery wstawki zajęło dotarcie do topu Kokoro Fuji, a Aleksiej Rubcow natomiast, mimo tego iż kilkakrotnie już "witał się z gąską", musiał jako jedyny z całej stawki pogodzić się z brakiem topu.
Sytuacja uległa jednak diametralnej zmianie już na boulderze numer dwa. Do gry wrócił Rubcow, świetnie odnajdując się na fizycznym, kompresyjnym problemie. Flesz z jego strony przywracał nadzieję na wysoką lokatę, zwłaszcza wobec niemocy prowadzącej dwójki - Peharc i Lehmann musieli zadowolić się jedynie zoną. Skorzystali na tym goniący ich Cornu i Narasaki, którzy bez większych problemów zatopowali - Japończyk fleszem, Francuz w drugiej próbie. Jak miało się potem okazać, o losach zwycięstwa przesądziły właśnie próby i to nawet nie do topu, uwzględniane w pierwszej kolejności, tylko do zony.
Połoga "trójka" byla zdecydowanie najłatwiejszą propozycją męskiego finału, o czym najlepiej świadczy fakt, iż wszyscy zawodnicy ją pewnie zatopowali. Wobec takiego stanu rzeczy, znów niebagatelne znaczenie odegrała bezbłędność: Manu Cornu jako jedyny sfleszował, Tomoa Narasaki przez drobny błąd techniczny stracił próbę, a w konsekwencji zwycięstwo w całych zawodach. Najdłużej z połogiem męczył się natomiast Anze Peharc, ale Słoweniec zdążył przed końcową syreną zameldować się na topie, potrzebując do tego jednak aż sześciu wstawek.
Manu Cornu i jego flesz na finałowym M3
Ostatni, wieńczący zmagania problem okazał się być prawdziwą routesetterską "wisienką na torcie". Znów na początku skok, który należało wykontrować podhaczką palców, koniecznie prawej stopy. Z tą częścią poradzili sobie wszyscy bez wyjatku, ale to co działo się dalej... Bardzo wysoki, niezbyt wygodny "dosiad" na nodze, zamiana rąk na wyjeżdżającym zeń oblaku - ta sekwencja zatrzymała każdego z głównych aktorów finału prócz... Anze Peharca. Gdy już losy zwycięstwa były rozstrzygnięte i Słoweniec wchodząc na materac jako ostatni walczył już jedynie (albo aż) o najniższy stopień podium, niespodziewanie dla siebie i dla publiczności odnalazł się w owym miejscu wprost wyśmienicie i z klasą zatopował.
Tym samym boulder się "obronił", a w stronę chwytowych, na których to głowy w Moskwie wylaliśmy wiadro pomyj, należy tym razem skierować słuszne wyrazy uznania. Wręcz wymarzona dlań sytuacja - wszystkie bouldery zostały zatopowane, natomiast nikt nie zdołał zebrać kompletu. Trzy topy i cztery zony (w pięciu próbach) pozwoliły Manuelowi Cornu cieszyć się z pierwszego w karierze zwycięstwa w Pucharze Świata. Niepocieszonemu Narasakiemu zwycięstwo po raz wtóry dosłownie wymknęło się z rąk. Okazję do rewanżu Japończyk będzie miał już za tydzień.
Podium Panów - od lewej: Tomoa Narasaki, Manu Cornu, Anze Peharc. Fot. IFSC
Rozegrany chwilę później finał Pań również był pełen emocji, choć kolejny raz okazał się w dużej mierze "teatrem jednej aktorki". Finałowe bouldery nie sprawiły większego trudu Janji Garnbret, która pewnie pokonała każdy z nich, tracąc w decydującej rundzie zaledwie cztery próby! Być może gdyby w mejsce dynamicznych, skocznych sekwencji wpleść nieco więcej czujnego "skradania" po połogach, to wówczas goniące Słowenkę Akiyo Noguchi i Jessica Pilz miałyby więcej szans... ;-) Cóż, to tylko jednak spekulacje.
O geniuszu Janji rozpisywaliśmy się już wielokrotnie, poświęćmy więc nieco uwagi temu, co działo się za plecami Słowenki. Weteranka pucharowych zmagań i ubiegłoroczna zwyciężczyni z Chongqing, Akiyo Noguchi wspinała się ze właściwą sobie gracją, spokojem i opanowaniem. Bardzo solidny występ i topy na wszystkich czterech boulderach dały jej w konsekwencji drugie miejsce. Żeby wyprzedzić Janję Garnbret, Japonka musiałaby zredukować o połowę swoją liczbę prób potrzebnych do osiągnięcia topu. Scenariusz raczej karkołomny i ciężki w realizacji, co jednak bynajmniej nie oznacza, że w najbliższej przyszłości niemożliwy.
Jessica Pilz po raz pierwszy w karierze stanęła na podium boulderowego PŚ. Fot. IFSC
Wszyscy śledzący uważnie zawodniczą scenę z pewnością doskonale pamiętają, jak w ubiegłym sezonie Jessica Pilz sprawiła, iż Janja Garnbret straciła "monopol" na zwycięstwa w prowadzeniu. Teraz młoda Austriaczka pomału zbliża się do Słowenki również na gruncie dyscypliny, której przecież nie może uznać za swoją koronną. Bardzo dobry występ, okraszony trzema topami, dał jej pierwsze w karierze podium w boulderowym Pucharze Świata. W kontekście zbliżającej się Olimpiady, rywalizacja tej dwójki zapowiada się wiec naprawdę pasjonująco. Póki co jednak Janja Garnbret na małych formach rządzi niepodzielnie - trzecie zwycięstwo z rzędu oznacza, że na półmetku rywalizacji tylko katastrofa mogłaby jej odebrać końcową statuetkę.
Spodziewaliśmy się kontynuacji świetnego występu Katji Kadic w finale, ale - nie wiedzieć czemu - rodaczka Janji niespodziewanie "przygasła". Szkoda, bo praktycznie na każdym z boulderów decydującej rundy była bardzo blisko topu, a rywalizację zakończyła bez jakiegokolwiek. Być może trudy eliminacji i półfinału, rozgrywanych przecież w wielkim upale dały o sobie znać.
Podium Pań - od lewej: Akiyo Noguchi, Janja Garnbret, Jessica Pilz. Fot. IFSC
WYNIKI FINAŁU:
Panie:
Panowie:
Pełne wyniki dostępne na stronie IFSC
Zapis video z finałowej rundy:
A już za tydzień kolejna odsłona "Ajatyckiego tournee" - tym razem gospodarzem czwartej już rundy boulderowego Pucharu Świata będzie Wuijang. Swój udział zapowiedział wielki nieobecny w Chongqing - Adam Ondra. Czy to zatem oznacza, że znów zatriumfują przedstawiciele Starego Kontynentu? A może w końcu szczęście uśmiechnie się do Narasakiego i były Mistrz Świata powróci na zwycięskie tory? Czy ktoś zatrzyma w końcu Janję Garnbret? Cóż - przekonamy się już niebawem. ;-)
Źródło: IFSC & własne