Tradycyjnie już, w przedostatni weekend marca, niemieckie Studio Bloc było gospodarzem największych towarzyskich zawodów boulderowych w Europie, ochrzczonych onegdaj niezwykle trafnie przez Udo Neumanna "Pucharem Świata dla każdego". Dla zawodników to ostatni sprawdzian formy przed startem pucharowej karuzeli, a dla amatorów szansa na rywalizację ramię w ramię z najlepszymi i do tego po przystawkach najwyższej klasy. Słowem: wielkie święto dla lubujących się w zawodniczym boulderingu, niezależnie od reprezentowanego poziomu sportowego. W tym roku impreza została mocno zdominowana przez kadrę słoweńską, która, najliczniej zgromadzona, również wprowadziła do finału największą liczbę swoich reprezentantów. Janja Garnbret przełamała w końcu klątwę drugiego miejsca na tychże zawodach, pewnie odnosząc zasłużoną wiktorię. U Panów nieco sensacyjnie zaś - ale zupełnie zasłużenie - triumfował jej rodak, Anze Peharc.
Przez cały weekend niemieckie Studio Bloc tętniło życiem. Na listach startowych zanotowano ponad 500 osób! Fot. Tobias Goldzahn (Tomahawk Media)
Mając w pamięci naszą zeszłoroczną wizytę w Pfungstadt, bo to właśnie tam zlokalizowana jest potężna, licząca sobie aż 2 tysiące metrów kwadratowych powierzchni (sic!), boulderownia Studio Bloc, wiedzieliśmy czego możemy się spodziewać. Formuła eliminacyjna, podobnie jak w minionych latach, zakładała rywalizację w znanym i lubianym systemie flash, na 80 problemach, ubranych z kolei w 4 kategorie trudności, w których to każdy boulder był odpowiednio punktowany. Tradycyjnie już, te z ostatniej "dwudziestki" pełniły rolę selektorów dla półfinałowych pretendendów - a więc: bez licencji zawodniczej IFSC nie podchodź! ;-) Natomiast pierwsza 20 miała charakter raczej "rozbiegowy", choć - i o tym zaraz szerzej - baldery w skład niej wchodzące nie należały do najprostszych i na pewno nie były do urobienia "za darmo". ;-)
"Czerwone" w tym roku wcale nie były takie łatwe! Fot. Tobias Goldzahn (Tomahawk Media)
"Chwytowi" pod batutą Romaina Cabessuta zafundowali wszystkim zgromadzonym w sobotę (a była to rzesza licząca sobie bez mała prawie pół tysiąca głów!), w przepastej hali Studio Bloc, bardzo techniczną rundę eliminacyjną. Można śmiało rzec, że w każdej grupie trudności (zaznaczonych kolorami w hierachii od najłatwiejszego: czerwony, niebieski, biały, czarny) znajdywał się pełen przegląd ruchów stanowiących crème de la crème "nowej szkoły" routesettingu. Pikanterii dodały chwyty i struktury tzw. double-friction (czyli z wydzieloną powierzchnią śliską, na której stanąć niepodobna, a przytrzymać się jej kosmicznie niewygodnie) oraz licznie rozmieszczone chwyty-blockery, ograniczające powierzchnię chwytną pozostałych. Chcąc zatopować, należało wykazać się znajomością (i umiejętnością zastosowania w praktyce!) techniki daleko bardziej aniżeli siłą. W cenie była również precyzja, nierzadko trud nagradzał spryt, a częstokroć mieszanka tychże czynników, dopełniona dodatkowo wzorową koordynacją. Cud-miód i prawdziwa poezja ruchu, pod warunkiem że ktoś potrafił cieszyć się spadając po raz enty na materac z trikowego "skoku przez rzeczkę", który już "prawie" dał się wyłapać, ale w kulminacyjnym momencie śliski "złośliwiec" (ten z gatunku double-friction) wypluwał bezlitnośnie delikwenta, niwecząc marzenia o topie. Autor tegoż tekstu zaliczył takich przykrych niespodzianek w eliminacjach aż nazbyt wiele, co nie zepsuło jednak wrażenia genialnie nakręconej rundy. ;-) Chapeau bas dla routesetterów!
Miało być "dla wszystkich" i tak też było - walczyli i najmłodsi, częstokroć patentami i pomysłowością zaskakując starszych i bardziej doświadczonych. Fot. Tobias Goldzahn (Tomahawk Media)
Ale nie tylko przecież o dobrą zabawę w całej tej imprezie chodziło, należało bowiem wyłonić najlepszą dwudziestkę wśród Pań i Panów. Szybki rzut oka na wyniki po zakończonych eliminacjach i od razu mała (albo w sumie nawet nie taka mała) konsternacja: siedem Słowenek okupuje pierwsze miejsca! Czy to zawody Bloc Masters czy może nieoficjalne Mistrzostwa Słowenii w boulderingu? ;-) Wobec absencji Japonek, pechowej kontuzji odniesionej w trakcie eliminacji przez Serbkę Stasę Gejo, skromniejszej reprezentacji Austriaczek i słabszej dyspozycji zawodniczek gospodarzy, na czoło rywalizacji wysuwają się kolejno: jakże by inaczej - Janja Garnbret, a zaraz za nią Katja Kadić, Mia Krampl, Vita Lukan, Lučka Rakovec, Urška Repušič i Tjaša Kalan! Takiego scenariusza chyba nikt się nie spodziewał. Za nimi, dopiero na 8 lokacie, finalistka ostatnich Mistrzostw Świata i stała bywalczyni Pucharów Świata, Autriaczka Jessica Pilz.
Tutaj należy zwrócić uwagę na jeden, dość istotny szczegół, który w pewnym stopniu mógł mieć wpływ na taki, a nie inny rezultat. Choć bouldering w wymiarze zawodniczym jest sportem - z założenia - indywidualnym, to jednak podczas startów w formule flash pomocna bywa praca zespołowa. Obserwując Słowenki (i Słoweńcow, bo identyczną taktykę przybrali również Jernej Kruder, Anze Pehac i spółka) podczas eliminacji, widać było jak wszyscy ze sobą współpracują - atakując po kolei wspólnie poszczególne bouldery, czyszcząc sobie nawzajem na nich stopnie i chwyty (wyobraźcie sobie jak musiały szybko robić się śliskie przy takim wolumenie startujących wspinaczy i braku regularnego ich "pucowania" przez dedykowane do tego osoby, jak ma to miejsce niemal zawsze w realiach "pucharowych") oraz dopingując się nawzajem. Bardzo inspirująca postawa, dająca dowód jak na dłoni świetnego team-spiritu wśród słoweńskiej kadry. Można to było również zaobserwować w kolejnych rundach, choć oczywiście nie w takiej skali, wszak półfinał i finał rządzą się już zgoła odmiennymi prawami.
Wśród Panów wyniki eliminacji już mniej "sensacyjne" - wygrywa Koreańczyk Jongwon Chon, stały bywalec podium w poprzednich dwóch edycjach Bloc Masters, jasno komunikując tym samym gotowość do kontynuacji owej chlubnej tradycji. Zaraz za nim Jakob Schubert, ex aequo z niewiarygodnie silnym Vadimem Timonovem. Rosjanin błyszczał cały czas ostatnio w skałach, popisując się kilkoma przejściami największych europejskich ekstremów. Jak się okazało, przestawienie się na panelowy trendy-setting nie sprawiło mu większych problemów.
Współpraca Słowenek miała również kontynuację w finale - tutaj Janja Garnbret, Katja Kadic, Mia Krampl i Lucka Rakovec podczas wspólnego "rozczytywania" patentów na pokonanie damskiej "trójki". Fot. Tomasz Szkatuła
PÓŁFINAŁ
W niedzielny poranek rozpoczęła się rywalizacja 19 najlepszych Pań ubiegłego dnia i 20 Panów. Skąd taka dysproporcja ilościowa? Okazało się, że Ukrainka Jenya Kazbekova, która pewnie wywalczyła awans, zaczęła odczuwać bardzo silny ból pleców - mając więc z tyłu głowy rychły start pucharowych zmagań już za 2 tygodnie, nie chciała ryzykować i podjęła decyzję o wycofaniu się z dalszego udziału w zawodach. Wielka szkoda dla widowiska, bo Żenia nie tak dawno przecież wygrała w pięknym stylu zawody Dock Masters, zostawiając w polu nawet niegdysiejszą Mistrzynię Świata i Europy, Niemkę Juliane Wurm. Absencja jej i wspomnianej Staszy Gejo w półfinale tylko poprawiły i tak świetną już wyjściową pozycję Słowenek.
Jessica Pilz fleszuje półfinałową, damską "trójkę". Fot. Tomasz Szkatuła
Nie będziemy tutaj szczegółowo opisywać przebiegu i charakteru poszczególnych boulderów, ponieważ organizatorzy postarali się o ich świetny zapis video - wszystko transmitowane było na żywo, wraz z eksperckim komentarzem i ujęciami z wielu kamer. Zachęcamy więc do przekonania się na własne oczy jak to wyglądało, a w naszej relacji skupimy się na tych niuansach, których obiektyw kamery, nawet najnowocześniejszej, nie jest w stanie wychwycić. ;-)
Przede wszystkim, po raz pierwszy chyba w czteroletniej historii zawodów Bloc Masters, pojawiły się krytyczne głosy na temat routesettingu. Dotyczyło to zwłaszcza męskich propozycji, gdzie na trzech spośród czterech półfinałowych problemów sporą rolę odgrywał... parametr. Zawodnikom dysponującym większym wzrostem zdecydowanie łatwiej przychodziło sklejenie koordynacyjnej sekwencji z kontrowanym skokiem typu triple - mogli ruch zainicjować ze znajdującej się wyżej struktury i tym samym znacząco skrócić i ułatwić sobie tor lotu. Niżsi wśród startującyh - czyli np. Sean McColl czy Domen Skofic musieli tutaj wykonać dodatkową pracę, co oczywiście uczyniło dla nich rzeczony boulder trudniejszym. Podobna sytuacja miała miejsce na męskiej "dwójce", gdzie parę centymetrów więcej w dowodzie, pomagało wydatnie w sięgnięciu do topowej krawądki oraz na "czwórce", której start dla niższych był prawdziwą drogą przez mękę. Wspomniany Domen Skofic ratował się efektownym (i co najważniejsze: efektywnym) szpagatem, ale nie każdy mógł popisać się taką ekwilibrystyką, do której potrzebne jest jednak ponadprzeciętne (w standardach zawodniczych) rozciągnięcie i mobilność. Ta runda niespodziewanie zatrzymała takie nazwiska jak Jongwon Chon czy Gregor Vezonik, a niewiele brakło by z finałem pożegnał się triumfator sprzed dwóch lat, Jernej Kruder. Szczęśliwie jednak dla siebie Krudi zdołał uporać się z decydującą "czwórką" i zameldował się w gronie najlepszych. Po dwa flesze zaliczyli Jakob Schubert i Anze Peharc, dokładając do tego pozostałe dwa baldery pokonane w odpowiednio trzeciej i czwartej próbie. Bardzo solidny występ Siergieja Topiszko dał mu awans do finału z drugiego miejsca.
Katja Kadic i Jakob Schubert pewnie zmierzają ku topowym chwytom na półfinałowych problemach numer 2. Fot. Tomasz Szkatuła
U Pań runda znów pod słoweńskie dyktando, choć tym razem przez półfinałowe "sito" przesiana została niemal połowa startujących Słowenek. Janja Garnbret raz jeszcze podkreśliła, że tego dnia jest zdecydowaną faworytką i niebo musiałoby się zwalić na głowę, żeby ktoś odebrał jej zwycięstwo, po które pewnie zmierzała. Komplet topów, w tym flesz na "czwórce", na której nawet bliska sukcesu nie była żadna z pozostałych dziewczyn, dawał jasny i klarowny obraz sytuacji, nawet dla postronnego, niezorientowanego z grubsza w realiach rywalizacji obserwatora. Prócz niej w finale meldują się Katja Kadić i Lučka Rakovec (3 topy, 3 zony), Mia Krampl i Jessica Pilz (2 topy i 4 zony) oraz weteranka Pucharów Świata, bardzo lubiana przez publiczność, Francuzka Melissa Le Neve (również 2 topy i 4 zony, ale w nieco gorszych próbach od koleżanek).
Melissa Le Neve choć "czwórki" nie zatopowała, to jednak zona dała jej akces do finału. Fot. Tomasz Szkatuła
FINAŁ
Meine Damen und Herren, willkommen zum Finale! Godzina 16:00, przestronna hala wypełniona po brzegi - czas rozpocząć długo wyczekiwany spektakl, bo właśnie tak należy określać to, co już od 4 lat ma miejsce w Studio Bloc w pewne niedzielne, marcowe popołudnie. Skład personalny finałów tegorocznego Bloc Masters mógłby śmiało zostać powtórzony w którejkolwiek z nadchodzących edycji Pucharu Świata i nikt nie byłby zdziwiony takimi, a nie innymi występującymi weń nazwiskami. No, może poza brakiem jakiegokolwiek reprezentanta Kraju Kwitnącej Wiśni, w tym przede wszystkim ubiegłorocznej zwyciężczyni, Miho Nonaki, która do startu pucharowej karuzeli przygotowuje się spokojnie w swoim kraju, wraz z całą kadrą japońską. Szkoda, że nie zjawili się w Niemczech, bo to tylko dodałoby pikanterii i tak już ostrej rywalizacji. Ponownie jak w przypadku półfinału, nie będziemy Was zanudzać skrupulatnym opisem przebiegu decydującej rundy. Zamiast tego, zachęcamy do obejrzenia powtórki video, okraszonej oczywiście świetnym i fachowym komentarzem, którego nie powstydziłby się nawet Charlie Boscoe, dzierżący regularnie mikrofon na reporterskim stanowisku podczas najważniejszych imprez pod auspicjami IFSC.
Niewybaczalnym grzechem zaniedbania byłoby jednak pominięcie kilku faktów, które to wybrzmieć muszą, by oddać choć w pewnym stopniu klasę widowiska, jakie zafundowali nam routesetterzy, kręcąc naprawdę solidną i emocjonującą do samego końca rundę (tym razem już bez wpadek rodem z półfinału) oraz oczywiście zawodnicy, nadając jej swoim występem niezbędną treść.
Frekwencja na trybunach podczas finałów dopisała - publiczność serwowała wszystkim zawodnikom, bez wyjątku, gorący doping. Fot. Tomasz Szkatuła
Przede wszystkim bouldery testowały - podobnież jak w dwóch poprzednich rundach - pełen przekrój wspinaczkowych umiejętności. "Papierkiem lakmusowym", sprawdzającym precyzję pracy nóg i opanowanie, były bez wątpienia otwierające finał połogi. Zwłaszcza to, co działo się na męskiej "jedynce", zasługuje na przyklaśnięcie chwytowym - topy "wyrywane" przez poszczególnych zawodników dosłownie w ostatnich sekundach przed syreną końcową, zapewniły niezbędną dawkę dramaturgii, stanowiącej esencyjny składnik dla tego typu widowiska.
Anze Peharc zbiera się do decydującego ruchu na M1. Trzy topy i cztery zony pozwoliły Słoweńcowi zatriumfować w tegorocznej edycji Studio Bloc Masters. Fot. Tomasz Szkatuła
Również damska "jedynka" dostarczyła wielu wrażeń, pokazując że choć Janja Garnbret ewidentnie nie zalicza tej formacji do swoich ulubionych, to jednak z niebywałą szybkością jest w stanie nauczyć się w ciągu 4 minut kluczowej sekwencji i następnie, pod presją czasu, bezbłędnie ją wykonać. Natomiast profesorski flesz na tymże problemie w wykonaniu Jessiki Pilz potwierdził to, co zgodnie podkreślali wielokrotnie eksperci, z przywołanym na wstępie Udo Neumanem na czele: we wspinaniu młodej Austriaczki nie ma miejsca na przypadek i improwizację - każdy ruch wykonuje z niemal chirurgiczną precyzją, a w formacji połogiej znakomicie przydają się jej spokój i opanowanie, które zawdzięcza m.in. setkom godzin poświęconych na trening z liną, pod okiem Romana Krajnika, rejestrującego zresztą każdą jej półfinałową i finałową wstawkę na video. Profesjonalizm w każdym calu. ;-)
Jessica Pilz i jej flesz na finałowej "jedynce". Fot. Tomasz Szkatuła
Choć połogi odegrały wydatną rolę w formowaniu końcowej klasyfikacji, to jednak bezapelacyjnie o zwycięstwie i układzie sił na podium w tegorocznej edycji Bloc Masters zadecydowały formacje wiodące przewieszeniem. Trochę kiepskie wrażenie estetyczne pozostawiać może tylko damska "dwójka", ułożona w całości ze śliskich krawądek, na których Mia Krampl krzywiła się z bólu, ale zatopowała, Katja Kadić i Lučka Rakovec zatrzymały się w połowie drogi, a Melissa Le Neve i Jessy Pilz nawet nie odpaliły. Flesz Janji Garnbret, która problem wręcz przebiegła, nie pozostawiał złudzeń - Słowenka pewnie zmierzała ku zasłużonemu zwycięstwu. Popis Jessiki na otwierającym połogu to w zasadzie jedyny moment finału, w którym choć przez chwilę rysował się inny możliwy scenariusz. Janja na wszystkich pozostałych problemach brylowała, odnosząc tym samym pewne i zdecydowane zwycięstwo - udowadniając, że w porzekadle "do trzech razy sztuka" jest sporo racji, bowiem w 2017 i 2018r. dwukrotnie musiała uznać wyższość kolejno Fanny Gibert i Miho Nonaki. Teraz już nikt jej nie zatrzymał. Rodzi się zatem pytanie, czy podczas tegorocznego Pucharu Świata, którakolwiek z dziewczyn będzie w stanie nawiązać z 19-letnią Słowenką równorzędną walkę.
Janja Garnbret celebruje swoją wygraną na Studio Bloc Masters 2019 - kadr z topu Słowenki na ostatnim boulderze finału. Fot. Tomasz Szkatuła
Męskie zmagania do samego końca dostarczyły emocji: Siergiej Topiszko do spółki z Vadimem Timonovem i Jakobem Schubertem cały czas gonili Anze Peharca, który swoim fleszem na M2 wysunął się na samotne prowadzenie. Ta sztuka jednak im się nie udała - wszyscy jak jeden mąż polegli na "trójce", a wobec topu Słoweńca na M4, nie było już matematycznych szans by odebrać mu tego dnia zwycięstwo. Tym samym Anze stanął na najwyższym stopniu podium, choć chyba nikt takiego scenariusza nie spodziewałby się patrząc na skład personalny finałów. Młody Słoweniec zostawił w polu silnych Rosjan Timonova i Zazulina, podwójnego Mistrza Świata z Innsbrucka - Jakoba Schuberta, a także triumfatora Bloc Masters sprzed 2 lat, notabene - swojego rodaka, Jerneja Krudera.
Anze Peharc cieszy się na M4 - już wie, że koledzy go tego dnia nie dogonią. ;-) Fot. Tomasz Szkatuła
Ostatecznie, wyniki Studio Bloc Masters 2019 wyglądały następująco:
Panowie:
Panie:
Warto dodać, że zawody choć jednak określane były mianem towarzyskich, to jednak organizatorzy zadbali o należytą pulę nagród. Zwycięzcy zgarnęli bowiem bon opiewający na kwotę 3000€, drugie miejsca nagrodzono kwotą o połowę mniejszą, natomiast ostatni stopień podium gwarantował bonifikatę w wysokości 500€. Było więc o co walczyć, choć żaden z obecnych na podium nie może narzekać na brak sponsorów. Jednak jak wiemy, wspinanie dochodowym sportem nie jest i chyba prędko nie będzie, warto więc cieszyć się z tej tendencji, że nagrody na zawodach są sukcesywnie coraz większe. Być może olimpijski debiut skieruje szersze spektrum zainteresowania na nasz sport i za tym pójdą wymierne korzyści finansowe dla zawodników, którzy będą mogli zająć się wówczas tylko treningami i odpowiednim przygotowaniem do startów. To jednak póki co luźne dywagacje - Olimpiada w Tokio dopiero za rok, teraz przed nami Puchar Świata. Przedsmak tego, co czeka nas już w pierwszy weekend kwietnia w Meiringen, mieliśmy przed kilkoma dniami w Pfungstadt. Czy w Szwajcarii również na najwyższych stopniach podium staną znów Słoweńcy? Cóż - przekonamy się już niebawem. ;-)
Podium u Pań. Od lewej: Mia Krampl, Janja Garbret i Jessica Pilz. Fot. Tomasz Szkatuła
Najlepsi wśród Panów. Od lewej: Sergii Topishko, Anze Peharc, Vadim Timonov. Fot. Tomasz Szkatuła
Poniżej niejako "na deser" prezentujemy obszerną galerię zdjeć z finałów, autorstwa Tomasza Szkatuły. ;-)
Źródło: własne & studiobloc.de
Zdjęcia: Tobias Goldzahn (Tomahawk Media) & Tomasz Szkatuła