baner
 
 
 
 
baner
 
 
 

Wysiłek warty efektów

O zaletach pisania przewodników, powiązaniu życiowej pasji z pracą oraz rodzinnej zajawce na wspinanie z MICHAŁEM MICAJEM KAJCĄ rozmawia ANDRZEJ MIREK.

Uroda wspinania na Szczytniku, gdzie bardzo lubię działać, była z pewnością istotnym bodźcem do napisania przewodnika po tym rejonie; fot. K. Siwa


PAMIĘTASZ, JAK TO SIĘ STAŁO, ŻE PODJĄŁEŚ SIĘ PRACY NAD PIERWSZYM PRZEWODNIKIEM?


Od samego początku mojego wspinania, czyli od 2001 roku, dużo działałem w Rudawach i Sokolikach, sporo eksplorowałem. Najpierw tylko z własną asekuracją, potem odbyłem kurs ekipera PZA i od 2007 roku zacząłem także obijać. Byłem, ogólnie rzecz ujmując, bardzo na bieżąco. W 2007 roku Wojciech Dozent Wajda i Artur Sobczyk zaproponowali, żebym był głównym konsultantem ich przewodnika. Zaangażowałem się w to, wprowadziłem dużo poprawek. To była moja pierwsza przygoda z tego typu wyzwaniem.

 

Nieco później moje toposy (na przykład Starościńskich Skał) wylądowały w GÓRACH. Wiedziałem już wtedy, że mógłbym taki kompleksowy przewodnik zrobić samodzielnie. Może nawet lepiej, a na pewno inaczej. Miałem pewną wizję tego, jak powinien wyglądać. Przydatne było doświadczenie wspinaczkowe z wielu rejonów Europy i moje wykształcenie kartograficzne, jednak najważniejszy w tym wszystkim był fakt, że temat przewodników od zawsze bardzo mnie fascynował. W 2010 roku zaproponowałem GÓROM współpracę i po rocznej batalii, w 2011 roku, ukazało się pierwsze wydanie Rudaw Janowickich mojego autorstwa.

 

CO ZADECYDOWAŁO O WYBORZE ZDJĘĆ ZAMIAST RYSUNKÓW?


Zdecydowałem się na taką konwencję, żeby zoptymalizować opis terenu. Niespecjalnie podobały mi się rysunki, które można było wtedy spotkać w niemal wszystkich wydawnictwach wspinaczkowych. Tym bardziej nie wydawała się wystarczająca koncepcja rzutów z góry, tak jak się to robi w Czechach czy na Hejszowinie. A więc pozostawało poeksperymentować ze zdjęciami. Przy wykorzystaniu fotografii cyfrowej i dobrych warunkach oświetlenia można było skuteczne zrobić zdjęcia, które dokładnie oddają opisywane miejsca. Nie znaczy to oczywiście, że jest to zawsze łatwiejsze niż zrobienie rysunku… Czasami bardzo trudno wykonać zadowalające ujęcia, choćby z uwagi na bliskość drzew czy ogrom skał, które chcemy uchwycić. Konieczny skrót optyczny jest wadą, ale taką perspektywę ma również wspinacz szukający drogi.

 

Dzięki zdjęciom zdecydowanie łatwiej zorientować się w siatce dróg. Dodatkowo, jeśli są atrakcyjne, przewodnik nabiera estetyki. Kadry zachęcają lub zniechęcają do odwiedzenia danego miejsca. Na wyjazdach również preferuję takie przewodniki.

 

 W Tatrach wspinam się przeszło 20 lat i mam do nich duży sentyment. Na Mnichu po jednej z dróg na wschodniej ścianie; fot. M. Grabska

 

NO WŁAŚNIE, MASZ ULUBIONE PRZEWODNIKI?


Wymienię niemiecki przewodnik po Dolinie Łaby, Geralda Kruga i Jörga Andreasa, choć pewnie na moją ocenę wpływa fakt, że uwielbiam się tam wspinać. Jest bardzo dokładny głównie dzięki temu, że autorzy zweryfikowali wyceny. Zawiera precyzyjne informacje o drogach i przeliczenie na skalę francuską, co jest może nieco kontrowersyjne, ale przydatne.

 

Mam też duży sentyment do przewodnika Kazimierza Głazka i Władka Janowskiego po skałkach Wzgórza Sokolik, który został wydany w 1994 roku. Dzięki bardzo solidnym konsultacjom, które autorzy przeprowadzili z wieloma osobami działającymi w Sokolikach po II wojnie światowej, stanowi kopalnię wiedzy na temat eksploracji tego rejonu. Jest niezwykle szczegółowy i do dzisiaj stanowi jedno z głównych źródeł informacji w mojej pracy.

 

Rozmawiał / ANDRZEJ MIREK


* * *

Michał Kajca będzie gościem Festiwalu Górskiego im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju (7–10 września 2023 roku).

REKLAMA

 

* * *

Dalsza część artykułu jest opublikowana w Magazynie GÓRY numer 2/2023 (291)


Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR > link


KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com