baner
 
 
 
 
baner
 

W nowych GÓRACH (272): „Gruzja – trekking z Roszki do Juty”

Było lodowato. Momentami chmury się rwały, widzieliśmy wieże twierdzy Khistiani, fragment bocznej doliny. Grzbiet zwęził się do ostrej grzędy, gdzieś nisko mignął nam pasterski szałas. Błękitny, targany wiatrem. Nie mogliśmy sobie potem przypomnieć gdzie, a wrócić też nie było jak. Wiatr szarpał, próbował zrzucić. Deszcz, coraz silniejszy, w końcu ulewa, poziome, siekące strugi. Biegliśmy w kierunku szczytu, z którego mieliśmy nadzieję zejść. Gdziekolwiek, byle tylko się schować. Nie było jak.

Jarzębiny; fot. Katarzyna Nizinkiewicz

 

Dopiero za kolejną przełączką stok zrobił się trochę mniej stromy. Zeszliśmy może ze 100 metrów i rozbiliśmy sam tropik na półce. Uff... Lało chyba ze dwie godziny. Jedliśmy, łapaliśmy wodę do garnuszka, gotowaliśmy. Trochę spaliśmy. Pod wieczór chmury zaczęły się przerzedzać. Wróciliśmy na porzuconą ścieżkę. Daleko, na samym dnie doliny widzieliśmy stado owiec. Chmury pod nami i powyżej nas. Było pięknie. Nie patrzyliśmy na zegarek. (…)

 

Wilki, niedźwiedzie… straszni ludzie

(…) Zeszliśmy owczą ścieżką w bajecznie kolorową dolinę. Czerwień, róż, nawet fiolet – zarośla azalii pontyjskich i jarzębin. Były też pojedyncze brzózki – złote, i klony – jadowicie cytrynowe. Na przeciwległym zboczu rudy bukowy las, a pod nim stado, które widzieliśmy z góry. W dolinie pasterskie szałasy. Zwolniliśmy, bojąc się psów, ale pasterz nas zauważył i podszedł: „To mój ostatni sezon, mam dość. Za miesiąc lecę do Rzymu, kupiłem już bilet. Jadę do żony. Nie widzieliśmy się od kilku lat. Będę turystą. Podobno Rzym piękny?”. „Tu też pięknie – powiedziałam. – Takie bajkowe kolory”. „Wilki, niedźwiedzie… Straciłem 70 owiec. Blisko granicy. Każdy tu może przejść, jak chce, nikt nie pilnuje. Straszni ludzie. Byłem na tej wojnie. Rosyjskiego żołnierza na pal nabili”. Na dłoni pasterza zaraz nad mankietem koszuli mignął tatuaż z numerem. „Do Groznego stąd tylko 50 kilometrów. Dobrze, że zeszliście. Po północnej stronie Kaukazu jest niebezpiecznie. Idźcie do Roshka, najlepiej drogą. Chcieliście nad jezioro Tanie?”. Przytaknęłam. „Za późno. Ludzie już zeszli, posterunek pograniczników daleko. Idzie śnieg. Co, jak was uwięzi za granią?”. (…)

 

Miejsce biwakowe na stokach Chauki; fot. Katarzyna Nizinkiewicz

 

Wow, wow...

(…) Przez chwilkę byliśmy sami, ale z mgły, która zdążyła pokryć zbocze, wynurzyli się schodzący turyści. Dotarli do nas po 40 minutach. Nie witając się, rozbili namioty. Dwójka, która przyszła na końcu, snuła się koło nich jakiś czas, szukała wody. Dopiero po chwili zorientowaliśmy się, że chyba nie mają namiotu. Wyglądali jak syn z ojcem. Zdezorientowani, skonani. Zastanawiałam się, czy nie podejść i nie spytać, czy wszystko OK, kiedy ruszyli w dół. Mieli malutkie plecaki, prawie nic, wiedzieliśmy, że nie dotrą przed zmrokiem. A noce zimne... Gryzło mnie, czy sobie poradzili. Zbyt późno się zorientowałam.

 

Ich towarzysze tymczasem dobrze się bawili. „500 metrów podejścia – wow! Dwa dni! Wow! Super jesteś!”. „W zeszłym roku to te krzaki sięgały mi ramion!”. W ciemności wraz z tytoniowym (?) dymem płynął do nas strumień podniesionych głosów: „Wow, wow...”.  Angielski zmieszany z niemieckim. Łał. Rano chmury znikły, narósł szron. Nie spieszyliśmy się. Nasi sąsiedzi okazali się jeszcze wolniejsi. Zdążyliśmy odejść na drugą stronę doliny, zanim przy ich namiotach pojawił się jakiś ruch. Spotkaliśmy za to dwóch Gruzinów. Przyszli z dołu, więc spytałam o spóźnialskich. Zadzwonili i ktoś z Roszki po nich podszedł, czyli niepotrzebnie się martwiłam. Gruzini byli bez plecaków, szybsi niż my. I poszli inaczej niż wczorajsi turyści. Jedna z naszych map rzeczywiście pokazywała dwa szlaki, wybraliśmy ten mniej znany, nieznakowany. Czasem widzieliśmy poprzedników, mignęli nam kilkukrotnie, zanim znów nadciągnęły mgły. (…)

 

Chauki; fot. Katarzyna Nizinkiewicz

 

Piękno upstrzone papierkami

Na przełomie września i października spędziliśmy na Kaukazie 30 dni. Szukaliśmy najdzikszych miejsc, ale kilka razy trafiliśmy w popularne. Tam, gdzie nie docierali turyści, jedynymi śmieciami były papierki po cukierkach – robota pasterzy. Je też zbieraliśmy, chociaż wydaje mi się, że znikały z czasem rozłożone przez deszcze i pleśń. Papier toaletowy (obrzydliwy) i bawełniane chusteczki też znikną, ale te plastikowe, do mycia, są wieczne. Wyobrażałam sobie, kto mógł je rozrzucać. Pogarda. Pewność, że się tu nigdy nie wróci, wyższość – my z Zachodu jesteśmy, wypielęgnowani i czyści. Niewrażliwość na piękno. Raniło mnie to. (…)

 

***

 

Więcej o trekkingu w przyjaznej Gruzji i górach „gdzie pieniądze są zbędne” przeczytacie w nowym numerze GÓR (272).

 

Tekst i zdjęcia: Katarzyna Nizinkiewicz



KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com