Po zimowym trekkingu do Base Campu pod Everestem na początku roku przyszedł czas na kolejną podróż. Tym razem wybór padł na Patagonię. Różne okoliczności sprawiły, że wyprawa doszła do skutku w ograniczonym czasie i składzie – wydawać się może, że trzy tygodnie to szmat czasu, jednak okazały się one niewystarczające, aby choć w połowie zobaczyć to, o czym można przeczytać w przewodnikach i na blogach poświęconych Patagonii.
Widok z dworca autobusowego w El Chalten na masyw Fitz Roya; fot. Krystian Truszkiewicz
(…) Planując trekking do Parku Narodowego Torres del Paine, mamy do wyboru dwie opcje: O-trek, czyli trasę wiodącą dookoła parku, albo W-trek, którego przebieg przypomina właśnie literę W. Nam udało się podczas jednej wyprawy połączyć oba warianty. O-trek pokonuje się w jednym kierunku, przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, obowiązuje też na nim limit wynoszący około 50–60 osób dziennie, co wynika z przepustowości kempingów usytuowanych na trasie. Oznacza to, że w zasadzie przez cały tydzień spotykamy te same osoby, z którymi dość szybko nawiązać można koleżeńskie relacje. (…)
Trasa dookoła Torres del Paine wymaga dobrego wyposażenia. Na pewno konieczne są wysokie buty trekkingowe, gdyż częste opady zamieniają ścieżki w rwące potoki, po spłynięciu których przez długi czas może utrzymywać się błoto. Obowiązkowa jest też dobrej jakości kurtka typu hardshell, bo Patagonia to kraina słynąca z huraganowych i niemal bezustannie wiejących wiatrów.
Na trasie O-treku; fot. Krystian Truszkiewicz
Pierwszego dnia po przyjeździe nad Laguna Amarga, pod bramę parku, poszliśmy na punkt widokowy pod skalnymi wieżami – Mirador Base De Las Torres. Czas spaceru wynosi około czterech godzin, a odcinek ten jest wyjątkowo zatłoczony, ponieważ wiele ludzi wybiera się tylko w to miejsce, nie pokonując szacowanego na tydzień treku. Niestety, chmury nie pozwoliły nam podziwiać skalnych wież w całej okazałości, a tylko fragmenty ich konturów. Pogoda jest elementem wyprawy, na który nigdy nie mamy wpływu… Wieczorem rozbiliśmy się na kempingu Central. (…)
Nazajutrz doszliśmy do obozu Los Perros, który ze względu na swe położenie w głuszy, bez dobrego szlaku transportowego, jest zdecydowanie „najbiedniejszym” spośród wszystkich odwiedzanych kempingów. Musieliśmy zaplanować wczesną pobudkę, ponieważ kolejny etap liczył 31 kilometrów i prowadził przez najwyższy punkt szlaku: przełęcz położoną na wysokości 1200 metrów. O tej porze roku i na tej szerokości geograficznej słońce pojawiało się około godziny 3.30, a zachodziło o 23.30, tak więc dzień trwał około 19–20 godzin. Zapewniało nam to dużo czasu na pokonanie nawet tak długich odcinków.
Morena czołowa lodowca Perito Moreno | Gwanako andyjskie uchwycone na bezkresach Ziemi Ognistej; fot. Krystian Truszkiewicz
Po wyjściu na przełęcz musieliśmy zmierzyć się z wiatrem jeszcze silniejszym niż dotychczas – utrzymanie się na nogach stanowiło niemałe wyzwanie. Schodząc po drugiej stronie, po raz pierwszy w życiu ujrzałem lodowiec, którego dolny jęzor pojawił się w... lesie. Nauczeni jesteśmy, że zwykle lodowce zaczynają się na wysokości znacznie przewyższającej górną granicę lasu. Okazało się też, że obóz na końcu tego etapu znajdował się nieco poniżej czoła lodowca, więc wieczorem mieliśmy bardzo dobry widok na najbliższą okolicę i mogliśmy sobie wyobrazić potęgę zachodzących tutaj ruchów glacjologicznych. (…)
Więcej o trekkingu wokół Torres del Paine, zmaganiach z pogodą pod masywem Fitz Roya i podróży na Ziemię Ognistą przeczytacie w najnowszym numerze GÓR (273).
Relacja i zdjęcia: Krystian Truszkiewicz
Spisał: Marek Skowroński