Zdaje sobie sprawę, jak surrealistycznie może to zabrzmieć, ale nazwę rzeczy po imieniu – latem ubiegłego roku pojechaliśmy do Japonii wspinać się na… wodospadach. Nie, nie na takich, jakie znają wspinacze lodowi. W Japonii byliśmy w sierpniu, więc zapomnijcie o zamarzniętych kurtynach rodem z alpejskich dolin. Wszystko płynęło, w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Yuji Hirayama wspina się w górnej części wodospadów Fudo, które były naszą przepustką do poważniejszej akcji na Shōmyō. Fot. Matty Hong | The North Face
Kilka lat temu, podczas wyprawy na Kinkasan – małą wyspę zniszczoną przez tsunami w 2011 roku – dowiedziałem się po raz pierwszy o sawanobori, japońskiej sztuce pokonywania wodospadów. Muszę przyznać, że pomysł wspinania się w wodospadach wydał mi się wówczas szalony. Jednak podróżowanie nauczyło mnie otwartości na nowe doświadczenia. Nie można z góry zakładać, że coś jest niedorzeczne lub wręcz niemożliwe tylko na podstawie własnych przekonań i uprzedzeń. Wspinanie zawsze było kojarzone z aktywnością wymagającą suchej skały, a wszelka wilgoć i sławetny „brak warunu” niemalże uniemożliwiało jego uprawianie. Czy nie są to jednak schematy ograniczające perspektywę? Byłem bardzo ciekaw odpowiedzi na to pytanie, a jednocześnie chciałem przekonać się, o co chodzi w tym sawanobori – jakie należy stosować techniki, czy jest jakiś specjalistyczny sprzęt, jak zabezpieczać się przed odpadnięciem i… utonięciem. Im więcej o tym wszystkim myślałem, tym większą ekscytację wywoływało nadchodzące doświadczenie. […]
Z PRĄDEM SAWANOBORI
Dla wspinaczy cały ten koncept może wydawać się dziwny, wręcz absurdalny, ale gdy poznamy szerszy kontekst i genezę zjawiska, wszystko nabierze zupełnie innego wymiaru. Dawniej duże tereny Japonii pokrywała gęsta tropikalna roślinność, więc ludzie używali rzek i strumieni, by przemieszczać się z miejsca na miejsce. Było to znacznie lepsze rozwiązanie niż przedzieranie się przez dżunglę. Czasy się zmieniły – teraz kraj posiada sieć dróg i torów kolejowych, ale zwyczaj „rzecznych wędrówek” pozostał. Aktywności tej oddają się miłośnicy trekkingu, natomiast sawanobori swoje narodziny zawdzięcza tym, którym brakowało adrenaliny w pokonywaniu wodnych cieków w płaskim terenie. To akurat dobrze znamy – im bardziej stromo, tym większa ekscytacja, i silniejsze doznania. Witamy w świecie wspinaczki.
Yuji cieszy się z ostatnich metrów wyciągu ze wspaniałym widokiem na wodne kaskady. Fot. Matty Hong | The North Face
Zasady? Są bardzo proste: gdzie możesz iść, po prostu idziesz, gdzie trzeba płynąć, płyniesz, gdzie musisz się wspinać, łoisz. Podstawowa reguła polega na tym, żeby napierać tak blisko wody, jak to tylko możliwe. Nie należy natomiast pozostawiać po sobie sprzętu, który służy do asekuracji – tutaj więc znajdujemy wspólny mianownik ze wspinaniem jakie znamy.
ADEPCI SZTUKI TAJEMNEJ
Na szczęście sztuka, której tajniki przyszło nam zgłębiać, ma dużo wspólnego z normalną, tradycyjną wspinaczką. Gdyby skały znajdywały się pod wodą albo ktoś celowałby nam w twarz strumieniem ze strażackiej sikawki, właściwie nie dałoby się zauważyć większej różnicy. ;-)
James nieźle radzi sobie z energią wody… A raczej rozpaczliwie walczy, by go nie zmyło! Fot. Matty Hong | The North Face
W utrzymaniu się na nogach pomagają specjalnie zaprojektowane buty. Nie mają one podeszew z superprzyczepnej gumy, tylko grubą i sztywną warstwę filcu, który potrafi zdziałać cuda na mokrej i śliskiej skale. Do ochrony przed wodą, a raczej jako warstwa termoizolacyjna, konieczna jest pianka pływacka, bo lodowate strumienie mogą błyskawicznie wychłodzić, nawet w środku lata. Para ogrodniczych rękawiczek wieńczy całość ubioru i pełni tę samą funkcję co filcowe buty.
Sprawdzanie sprzętu przed kolejnym wyciągiem. Fot. Matty Hong | The North Face
Odkryliśmy jednak, że w trudnościach znacznie lepiej sprawdzą się gołe dłonie i normalne buty wspinaczkowe. Dlatego też przez większość czasu mieliśmy je przypięte do szpejarek uprzęży i zakładaliśmy tylko w miejscach, które tego wymagały. […]
Tekst: James Pearson
Zdjęcia: Matty Hong | The North Face
Więce o tej osobliwej sztuce i japońskich przygodach Jamesa i spółki przeczytacie w najnowszym numerze GÓR (268). Do lektury (na zachętę bądź też w formie uzupełnienia ;-)) polecamy obejrzeć krótki film dokumentujący ich wyprawę: