Taktyczne operacje sił zbrojnych w Dolomitach, zgłębianie etyki highballingu czy ostre licytowanie wycen dróg drytoolowych… Wydaje się, że to odpowiedni zestaw zadań, pozwalający przynieść ukojenie nawet wspinaczowi z nadpobudliwością ruchową. Nie bardziej mylnego! Góry są bowiem niewyczerpanym źródłem inspiracji dla otwartej głowy szukającej wciąż nowych projektów, o czym z Filipem Babiczem rozmawia Andrzej Mirek.
W górskim świecie; fot. arch. Filip Babicz
W tym numerze GÓR nie wypada zacząć inaczej, jak od tatrzańskich wątków.
Zanim zacząłem wspinać się sportowo, moją wielką pasją były góry. Od dziecka poznawałem Tatry, także poza szlakami. Jako 10-latek z tatą, przewodnikiem tatrzańskim, wszedłem na Mnicha, a mając 13 lat – na Galerię Gankową. Pierwszą prawdziwą wspinaczką było Środkowe Żebro na Skrajnym Granacie, pokonane w 1997 roku, niedługo później przeszedłem Setkę. W 2000 roku w jeden dzień poprowadziłem Kant Pietscha i Mu Mu Mu na Zamarłej Turni, pierwsze poważniejsze wielowyciągówki w życiu. Natomiast moje najtrudniejsze tatrzańskie przejście to Metallica w 2008 roku. Zerwałem sobie wtedy dwa troczki na jedynym podkutym chwycie na pierwszym wyciągu. W ostatnich latach eksplorowałem także tatrzańskie igły, do których mam szczególną słabość: Basztową, Anielską, Sokolą… W marcu tego roku, podczas obozu Polskiego Himalaizmu Zimowego, zrobiłem wraz z kolegami Łapińskiego – Paszuchę na Zerwie. Tuż pod wierzchołkiem zabiwakowaliśmy treningowo w ścianie na małej półeczce wykopanej w śniegu. […]
Z Adamem Bieleckim podczas obozu PHZ w Tatrach; fot. arch. Filip Babicz
Co było powodem przeprowadzki do Włoch?
W 1999 roku wyjechałem do Francji, gdzie mieszkałem i trenowałem u François Legranda. Wspinaliśmy się w skałach i ładowaliśmy na jego ściance w garażu. Od tamtego czasu pragnąłem zamieszkać na stałe w Prowansji lub gdzieś w pobliżu. Szereg okoliczności jednak sprawił, że zamiast we Francji, w 2003 roku ostatecznie osiadłem we włosko-francuskiej Dolinie Aosty. Przez lata trenowałem intensywnie na tamtejszej ścianie wspinaczkowej, a teraz, kiedy wróciłem do działalności w górach, mieszkanie w Courmayeur, u stóp Mont Blanc też jest optymalne. Cele sportowe mam praktycznie nad domem. Nie muszę jechać na żadną wyprawę, żeby się realizować, wsiadam w samochód i po 15 minutach jestem na lodowcu czy pod jakąś alpejską granią.
Można łączyć tak intensywną aktywność z pracą?
Sportem zajmuję się profesjonalnie. Jestem zawodnikiem Wojskowej Sekcji Gór Wysokich (SMAM). To elitarna grupa wojska włoskiego, licząca zaledwie 8 osób. Mam szczęście, że pasja jest równocześnie moją pracą. […]
Co jest takiego w kamieniach, że jedziesz aż do Stanów, by się na nie wspinać?
U stóp Mont Blanc, na morenie lodowca Brenva, leży bardzo wysoki, 12-metrowy kamień. Jego forma od zawsze przyciągała moją uwagę. W końcu w 2010 roku wybrałem się, by zobaczyć go z bliska. Okazało się, że jest naprawdę olbrzymi. Zupełnie nie byłem wtedy gotowy na wspięcie się na niego z paroma kraszpadami u podstawy. Obiłem więc kilka linii, jednak kwestia stałych przelotów na bulderze nie dawała mi spokoju. Czułem, że jest w tym jakiś element tchórzostwa, samolubnego podejścia do problemu.
Filip na swoim ulubionym highballu u stóp Mont Blanc; fot. Gianluca Marra
Zacząłem zgłębiać temat, poznawać etykę highballingu, rozmawiać z ludźmi, czytać o zasadach pokonywania tak wysokich problemów. W końcu doszedłem do wniosku, że nie mam nic przeciwko obijaniu tej wysokości ścianek, natomiast jeśli jest to bulder, należy go pokonywać jak bulder. Chodzi o bardzo prostą kwestię konsekwentnego podchodzenia do zasad gry, a nie naginania ich pod własnym kątem.
Co zadecydowało o zmianie podejścia?
Kropką nad i było przejście Ambrosii (V11/8A, 13 m) przez Kevina Jorgesona. Po obejrzeniu filmu Progression podjąłem ostateczną decyzję. Usunąłem spity i zakleiłem je betonem, z wielką dbałością o aspekt estetyczny. Na początku zrobiłem kilka łatwiejszych i bezpieczniejszych linii, z czasem przyszła kolej na te trudniejsze i bardziej „psychiczne”. Aby pokonywać stopnie wtajemniczenia, przez lata pracowałem nad sposobem radzenia sobie ze strachem, ryzykiem i własnymi słabościami.
Pebodys; Bishop; fot. Coleman Becker
W ciągu 8 lat przeszedłem na tym kamieniu 16 baldów do 7C. Aktualnie zostały jeszcze 3 projekty, a na jednym z nich ciągle nie mogę zrobić jednego przechwytu. Być może pewnego dnia przejdzie to ktoś silniejszy, bardziej odporny psychicznie. Można powiedzieć, że stworzyłem u stóp Mont Blanc taką małą namiastkę Bishop, strefę „no bolt, no chip”. Założenia te są przeciwieństwem zasad, którymi kieruje się tamtejsze środowisko wspinaczkowe. Spity w skałkach umieszcza się gęsto, podkuwa chwyty, obija kamienie itd. […]
Więcej o górskich pasjach Filipa Babicza przeczytacie w najnowszym, tatrzańskim numerze GÓR (268).