baner
 
 
 
 
baner
 
 
 

Przechwyty jak słowa modlitwy

O totalności doświadczania wspinaczki i perpetuacji obłędu w kompulsywnym poszukiwaniu linii idealnej z MARCINEM „KOTLETEM” GĄSIENICĄ-KOTELNICKIM – wspinaczem, toprowcem i strażnikiem TPN – rozmawia ANDRZEJ MIREK.

Ostatnie namaszczenie; fot. B. Solik


PAMIĘTASZ SWÓJ PIERWSZY RAZ?

 

To był 1988 rok, czerwcowa laba na łonie natury. Udaliśmy się w okolice reglowych skałek, a konkretnie na Kogutki w masywie Krokwi. Tam ujrzałem go, niczym krzak gorejący, wiszącego na mikrych chwytach w pionowej ścianie, do tego bez asekuracji. Zanurzyłem się w nurcie eterycznego strumienia, w Demonie pierwszej klasy – Władcy Królestwa wertykalnego świata. To tu dokonało się wielkie wtajemniczenie, które przetransformowało się ostatecznie w Opętanie. To tutaj uroczyście wyszeptałem: „Chcę”. Fascynacja stała się obsesją.

 

PRZYBLIŻ NAM CZASY, W KTÓRYCH ZACZYNAŁEŚ SIĘ WSPINAĆ

 

Był to okres triumfu zaspiarzy, piechurów wysokościowych, himalajskich buców, którzy zachowywali się, jakby wiedzę na temat wspinania czerpali wprost z mitycznej Szambali – chwalący się sobą do utraty przytomności. Byli ogniskiem wszystkich potęg świata! Czasem, w chwili słabości, półgębkiem niczym wieszcze Enochii, wyrecytowali jakąś wzniosłą okołowspinaczkową formułę w języku, którego jeszcze nie rozumieliśmy. Młodzież w tych dalece hermetycznych okolicznościach była skazana na poszukiwania i odkrywanie pionowych światów we własnym zakresie, metodą prób i błędów. A będziesz orał nieurodzajną ziemię, a ona zrodzi ci osty i kąkole… Udało się jakoś nie zabić. Nikt nie śmiał wtedy zamarzyć o całkiem niedalekim betlejemskim Olimpie, który był ówczesną trampoliną na wyższe poziomy, szczyty wiedzy. Ileż to razy człek, wędrując hen ku wierchom, z nabożną czcią spoglądał na wrota do bazyliki tuzów wspinaczki, w ten żar papierosa w ich ustach, który tlił się niczym wieczny ogień lampy nad ołtarzem oznaczającej, wyrażającej obecność i cześć Jego.

 

 Oświecenie przez ćwiczenie, czyli golgotyczne filokalia na Golgocie (X/X+), Ministrant; fot. Adam Kokot

 

CZY TWOJE WSPINANIE NIE BYŁO TRAKTOWANE JAK FANABERIA PRZEZ NIEWYCHODZĄCYCH BEZ POWODU W GÓRY MIESZKAŃCÓW PODHALA?

 

Trudno było mi porozumiewać się niezrozumiałym językiem zawiłych grani i przepastnych turni. Bezinteresowność całodziennych działań w górach stanowiła dla mojej rodziny bezproduktywne dziwactwo. Gazdówka i pory roku wyznaczały odwieczny rytm tego, co miałem uznać za najważniejsze, w przebiegłym zniekształceniu teatru życia.

 

Jasiek Muskat był dla mnie wzorem górskiej determinacji, konsekwencji w dążeniu do obranego celu i sposobu życia. Plamiłem domowy spokój – rodzicom nijak nie pasował do układanki hipis i jemu podobni koledzy kręcący się w okolicach „Bajeczki”, domu, obok którego ujarzmialiśmy ziemię, czyniąc ją sobie poddaną. W ich oczach nie był to wzorzec, na którego przykładzie miałbym budować piramidę życia. Stało się jednak inaczej! Wciąż pozostaję w orbicie „Bajeczki”! Wciąż oczy płoną pamięcią dawnych dni. Trudy wędrówki są ceną namiętności!

 

 Łomnicka kalistenika: fot. arch. A. Marcisza

 

JAK WYGLĄDAŁY TWOJE PRÓBY DOSTANIA SIĘ NA KURS?

 

Na żaden zakopiański uniwersytet wspinaczkowy nie udało mi się zakwalifikować, choć prób było kilka: a to na szacowne łono Klubu Wysokogórskiego, a to do macierzystego Speleoklubu. Pamiętam letnie popołudnie, półmrok i trzeszczące złowieszczo schody do sekretariatu na piętrze w leciwej Rawie. Tamże oczekiwałem przepojony lękiem na audiencję u lokalnego arcykapłana topografii, kopiniaków, szczerbinek i zachodów, jemu tylko znanych, a po godzinach – wysokiej rangi kletterführera w pajęczynie dystryktu zakopiańskiego. Ujrzawszy mnie, po zapowiedzi skrzypiących w najwyższych rejestrach drzwi, przywdział maskę niesmaku i niewymownej udręki, jakby od lat cierpiał na permanentną obstrukcję, z lekką nutą rozwolnienia jaźni. Czołowy działacz poddał mnie wnikliwemu prześwietleniu, czy aby posiadam odpowiednie znajomości, atrybuty oraz kwalifikacje, które to uczynią mnie w dalekiej przyszłości adeptem pionu i przewieszonych trawników.

 

Rozpoczął egzekucję celną serią z topografii, zadając pierwszy dotkliwy cios pytaniem: „Co wiesz na temat doliny Niewcyrki, dokładniej na temat Skrajnej Niewcyrskiej Turni?”. Usłyszawszy to, zapadłem się na samo dno swego jestestwa, niczym ślimak w muszli. On czekał, zaciągając się papierosem do samego pępka. W międzyczasie, chrząkając niecierpliwie, studiował mapę graniową Tatr, niczym towarzysz Chruszczow plan batalii na Łuku Kurskim. W stuporze analizowałem złożone wzory wykładziny, nie mogąc w żaden sposób uwolnić się od coraz dłuższych minut, kłujących cierni ciszy. Bo to On wyznaczał długość chłosty! W barbarzyńskiej namiętności odpalił kolejnego papierosa, wykonał niepokalany ziew, pochylił się na trzeszczącym krześle i zapytał z budzącą grozę szczerością: „WIESZ?”.

 

CZY NIEDOSTANIE SIĘ NA KURS ZMIENIŁO TWOJE WSPINACZKOWE LOSY?

 

W boskim planie zwykle ujawnia się trickster – pojawił się i tu. Kiedy czekałem na przesłuchanie, na lśniącym blacie leżał heretycki „Rotpunkt”, niemiecki miesięcznik wspinaczkowy. To bezczelnie wywrotowe pismo, na kredowym połyskliwym papierze, bluźnierczo propagujące, bezdusznie raniące, bezczeszczące hedonizmem kolorów i stylu mamucią sierść himalajskiej kolczugi! W tym oto budynku kilka lat później, niczym czyrak na bladym pośladku bohaterów zimowych zamieci, powstaje ściana wspinaczkowa! Dzięki inicjatywie prezesa, który reprezentował biegunowo przeciwne poglądy na wspinaczkowe rzemiosło! Konserwatyści wilczo wyli, podrzygując z niezadowolenia. Dziękuję Jaśku! Duch Rica wciąż żyw!

 

Rozmawiał / ANDRZEJ MIREK

 

Dalsza część artykułu znajduje się w Magazynie GÓRY numer 4/2023 (293)


Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR > link

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com