Lato w tym roku nie rozpieszcza – zwłaszcza w Tatrach, gdzie trudno o choćby jeden dzień ze stabilną pogodą. Wakacje mają jednak swoje prawa, więc z pewnością znajdą się osoby, które podejmą ryzyko wysokogórskiej wędrówki pomimo nieodpowiednich warunków. Góry są dla ludzi, pamiętajmy jednak o bezpieczeństwie. Ku przestrodze przypominamy artykuł opublikowany w tatrzańskim numerze GÓR sprzed dwóch lat.
Zdjęcie: arch. TOPR
Rejon Morskiego Oka ze względu na swoje walory widokowe i możliwość uprawiania wielu rodzajów aktywności górskiej już od początków XIX wieku przyciągał badaczy, po nich turystów, taterników i narciarzy, a w ostatnich latach także glajciarzy i spadochroniarzy skaczących z Kazalnicy. Zwiększone spektrum ludzkich działań dawniej prowadzonych tylko latem, a później również zimą, musiało doprowadzić do tego, że w tym rejonie zaczęło dochodzić do wypadków.
Ponieważ w ostatnich latach coraz więcej ludzi wspina się i wędruje po trudnych, eksponowanych szlakach, robi ekstremalne zjazdy, nie zawsze biorąc pod uwagę aktualnie panujące tam warunki, swoje umiejętności i sprzętowe wyposażenie, nikogo nie dziwi, że w ciągu ostatnich lat liczba poważnych i śmiertelnych wypadków nie maleje. W latach 1993–2012 doszło tam do 229 wypadków turystycznych, 95 taternickich, 19 lawinowych i 3 skiturowych, w których śmierć poniosło 58 osób, 201 zostało poważnie, a 41 lżej rannych, natomiast 28 poważnie zachorowało (zawał, wylew, atak padaczki).
Poniżej, ku przestrodze, prezentujemy opisy kilku wypadków, do których w ostatnich latach doszło w rejonie Morskiego Oka, i przeprowadzonych akcji ratunkowych.
WYPADKI TURYSTYCZNE
14 listopada 2015 roku o 17.20 za pośrednictwem CPR dotarła do TOPR informacja, że podczas zejścia z Rysów pobłądził i wszedł w eksponowany teren – z którego nie jest w stanie się wydostać – czeski turysta. Po nawiązaniu z nim łączności telefonicznej ustalono, że zgubił się on w rejonie Buli pod Rysami i najprawdopodobniej znajduje się pomiędzy Bulą a Tomkowymi Igłami.
Z Centrali do Morskiego Oka wyjechała czteroosobowa ekipa ratowników. Znad Czarnego Stawu dostrzegli turystę w eksponowanym terenie, na lewo od Żlebu Orłowskiego. Około 21.00 ratownicy wyszli na Bulę pod Rysami i po założeniu stanowiska opuścili jednego z ratowników do oczekującego na pomoc turysty. W tym czasie z Centrali z pomocą w transporcie, ciepłymi rzeczami dla turysty i dodatkowym sprzętem wyjechała kolejna grupa ratowników.
Załamała się pogoda. Zaczął padać śnieg, wiał siny wiatr i znacznie obniżyła się temperatura, co ograniczało widoczność i utrudniało całą akcję ratunkową. Zachodziła obawa, że w takich warunkach lekko ubrany turysta może się szybko wychłodzić. O zdarzeniu powiadomiono Centrum Hipotermii w Krakowie, by było przygotowane na ewentualne przyjęcie wychłodzonego mężczyzny.
O 22.30 ratownik „dojechał” do oczekującego na pomoc turysty, który po założeniu uprzęży został wraz z nim wyciągnięty na górne stanowisko na Buli pod Rysami. Tam przebrano go w ciepłe rzeczy, ogrzano i napojono gorącą herbatą. Ponieważ jego stan był dobry, ratownicy sprowadzili go do Morskiego Oka, gdzie wszyscy dotarli około 2.00 w nocy. Turysta nie wymagał transportu do szpitala, został więc w schronisku, a ratownicy po trudnej wyprawie ratunkowej powrócili do Zakopanego.
Jak się okazało, turysta około 13.00 wyruszył z Popradzkiego Stawu na Rysy, skąd zaczął schodzić na polską stronę. Nie miał latarki, w zapadającym zmroku i w padającym śniegu, który zasypał szlak, pobłądził w rejonie Buli pod Rysami. Widząc światła schroniska, zaczął schodzić na wprost. W eksponowanym terenie poślizgnął się na stromych płytach i zsunął się kilkanaście metrów, zatrzymując się na niewielkiej półce, co uratowało go przed runięciem w przepaść. Tym razem Anioł Stróż był na miejscu. Czuwała również nad nim Matka Boska, bo jak się okazało, był on zaproszony przez znajomych na uroczystą mszę, która odbywała się następnego dnia pod figurką Matki Boskiej od Szczęśliwych Powrotów nad Morskim Okiem. Miał jej za co dziękować.
30 grudnia 2015 roku o 17.36 zadzwonił do TOPR turysta. Poinformował, że wraz z dwoma kolegami schodzili związani liną z Mięguszowieckiej Przełęczy pod Chłopkiem w kierunku Kazalnicy. Kiedy byli w eksponowanym terenie, pierwszy z nich, idący bez kasku, poślizgnął się i zaczął się zsuwać na stronę Sanktuarium Kazalnicy. Pozostali utrzymali upadek, ale ich kolega wisi na linie i nie odpowiada na wołania. Na prośbę ratowników, by założyli stanowisko, które zabezpieczyłoby ich oraz wiszącego, i próbowali do niego dotrzeć, odpowiedzieli, że nie potrafią tego zrobić. Na dodatek są w takim miejscu, że każdy ich ruch może spowodować jego upadek.
Z Morskiego Oka wyruszyła dwójka pełniących dyżur ratowników, a z Zakopanego do Morskiego Oka wyjechało kolejnych trzynastu. Przed 21.00 pierwsi ratownicy dotarli na miejsce i zabezpieczyli turystów. Kolejna ekipa założyła stanowisko i dwójka TOPR-owców została opuszczona do wiszącego na linie, nieprzytomnego turysty, który podczas spadania doznał poważnych urazów głowy. Podjęto resuscytację. Po włożeniu go do noszy rozpoczęto wciąganie, co chwilę zatrzymując się, by prowadzić zabiegi resuscytacyjne. Zawiadomiono Centrum Hipotermii w Krakowie, gdyż turysta był mocno wychłodzony.
W trakcie tych działań ratownicy dostrzegli, że po słowackiej stronie lata śmigłowiec. Poprosili więc słowackich kolegów o przylot i przetransportowanie reanimowanego turysty do zakopiańskiego szpitala. Przed 4.00 rano śmigłowiec słowacki przyleciał do Morskiego Oka. Podebrał rannego wraz ratownikiem bezpośrednio z miejsca zdarzenia i przetransportował go do Zakopanego. Tam w szpitalu oczekiwała wraz ze stosownym sprzętem ekipa lekarzy z Krakowa. Okazało się, że temperatura ciała przywiezionego turysty wynosi niecałe 16 stopni. W tym czasie część ratowników sprowadziła do Morskiego Oka dwóch jego kolegów, a reszta ekipy zajęła się likwidacją stanowisk i transportem sprzętu. Jak się okazało, mimo wysiłku lekarzy, turysty ze względu na odniesione obrażenia nie udało się uratować.
21 kwietnia 2016 roku po 10.30 do Centrali TOPR zadzwonił turysta znajdujący się na Przełączce pod Rysami, informując, że widział, jak przed chwilą pewna osoba podchodząca Rysą na Przełączkę nagle straciła równowagę, upadła i z dużą prędkością zaczęła zsuwać się po stromym, twardym śniegu. Dzwoniący nie widzi jej w Rysie, więc najprawdopodobniej zsunęła się poniżej Buli pod Rysami.
Wystartował śmigłowiec. Z jego pokładu ratownicy dostrzegli mężczyznę leżącego około stu metrów poniżej „Kamienia” pod Bulą pod Rysami i desantowali się z pokładu śmigłowca w pobliże leżącego. Po oględzinach stwierdzono, że doznał on wielonarządowych, śmiertelnych obrażeń, spowodowanych kilkusetmetrowym zsuwaniem się po śniegu i uderzaniem o wystające głazy. Turysta miał na nogach raki, a czekan został wyrwany z rąk podczas nieudanej próby wyhamowania wypadku. Ratownikom pozostał smutny obowiązek przetransportowania zwłok.
WYPADKI TATERNICKIE
29 grudnia 2014 roku o 11.10 do Centrali TOPR zadzwonił jeden z taterników, informując, że podczas zejścia z Hińczowej Przełęczy jego partner poślizgnął się i zsunął około 50 metrów stromym, skalno-śnieżnym terenem, doznając urazu stawu skokowego uniemożliwiającego dalsze schodzenie.
O 11.45 staruje śmigłowiec, który w dwóch lotach przewozi na Wielką Galerię sześciu ratowników. Dolot bezpośrednio nad miejsce wypadku nie powiódł się ze względu na zalegające chmury. O 12.45 ratownicy dochodzą na miejsce wypadku, udzielają taternikowi pierwszej pomocy, zakładają mu pakiety grzewcze, a śmigłowiec wraca do Zakopanego. Ratownicy pakują rannego do noszy SKED i na linach z dyneemy opuszczają na skraj Wielkiej Galerii. O 15.30 podejmują kolejny lot w rejon Galerii, by podebrać rannego taternika. Niestety, ze względu na pogorszenie warunków śmigłowiec zawraca znad Łysej Polany.
Kolejne grupy ratowników samochodami udają się do Morskiego Oka. Jedna z nich podchodzi Mnichowym Żlebem, a druga przez Zadnią Galerię, by pomóc w transporcie rannego. W tym czasie taternik wraz z ratownikiem zostaje opuszczony do Mnichowego Żlebu, a reszta ekipy z drugim wspinaczem wychodzi na Zadnią Galerię i schodzi w kierunku Morskiego Oka. W Mnichowym Żlebie transport rannego przejmuje grupa ratowników, która podeszła od dołu i przy użyciu lin z dyneemy opuszcza go do Nadspadów i dalej do Morskiego Oka, gdzie docierają około północy. Tam taternicy zostają przekazani karetce pogotowia. Wyprawę ratunkową przeprowadzono w bardzo trudnych warunkach, przy kilkunastostopniowym mrozie, silnym wietrze i padającym śniegu.
Jak się okazało, taternicy wspinali się poprzedniego dnia północną ścianą Mięguszowieckiego Szczytu Wielkiego. Wspinaczkę zakończyli późno, zabiwakowali na szczycie. Rano przez Hińczową Przełęcz schodzili do Morskiego Oka. Tuż pod Przełęczą 24-letni taternik z Bielska potknął się, stracił równowagę i zsuwając się doznał urazu nogi, otarć i potłuczeń, a w konsekwencji oczekiwania na pomoc – wychłodzenia. Drugi z taterników również był wychłodzony i poważnie odmroził sobie palce.
18 stycznia 2015 roku do TOPR zadzwoniła taterniczka informując, że przed chwilą odpadła jej partnerka prowadząca pierwszy wyciąg na drodze Wesołej Zabawy na Mnichowej Babie. Spadła około 10 metrów do podstawy ściany, wyrywając założone przeloty. W wyniku upadku doznała urazu głowy, ma niepamięć wsteczną i jakiś wyciek z ucha, co sugeruje złamanie podstawy czaszki.
Ze względu na „nielotną pogodę” nie można było do akcji ratunkowej użyć śmigłowca. W tym czasie w Morskim Oku przebywała grupa ratowników, mająca się udać na szkolenie. Dwójka z nich wyruszyła z apteczką, pakietami grzewczymi, śpiworem i zadaniem jak najszybszego dotarcia do rannej i jej zabezpieczenia. W chwilę po nich wyruszyła dziewięcioosobowa ekipa ratowników, zabierając sprzęt do transportu i asekuracji. O 10.38 pierwsza dwójka doszła na miejsce i rozpoczęła udzielanie pierwszej pomocy. Gdy na miejsce dotarli pozostali ratownicy, rannej założono kamizelkę KED oraz kołnierz zabezpieczający kręgosłup i włożono ją do noszy SKED. Rozpoczął się asekurowany transport do Morskiego Oka, gdzie grupa dotarła przed 13.00. Stamtąd taterniczka została przewieziona karetką do zakopiańskiego szpitala, a ratownicy o godz. 15.15 powrócili do Centrali.
Zdjęcie: arch. TOPR
WYPADKI LAWINOWE
30 grudnia o 11.40 do TOPR zadzwonił turysta z informacją, że przed chwilą zeszła z rejonu Buli pod Rysami lawina, która zabrała i zasypała trzy osoby. Po chwili dotarła kolejna informacja, że lawina zabrała pięć osób, z których trzy są pod śniegiem.
Z Zakopanego wystartował śmigłowiec z siedmioma ratownikami, w tym lekarzem i psem lawinowym. O 12.10 ratownicy desantowali się na lawinisku powyżej Czarnego Stawu. Okazało się, że lawina zabrała najprawdopodobniej sześć osób. Pięć znajdowało się na powierzchni. Dwie z nich nie dawały oznak życia – konieczna okazała się reanimacja, dwie miały poważne urazy nóg i ogólne mocne potłuczenia. Jedna była lekko ranna, a kolejna przysypana śniegiem. Ratownicy przystąpili do reanimacji oraz poszukiwania zasypanej osoby.
Śmigłowcem na lawinisko dowożono kolejnych TOPR-owców, w tym dwóch lekarzy ze sprzętem do reanimacji, oraz psy lawinowe. Lekarze i ratownicy medyczni zajęli się reanimacją dwóch turystów, pozostali zaopatrzyli poszkodowanych i przeszukiwali lawinisko przy pomocy psów, systemu Recco, detektorów lawinowych i sondując poszczególne rejony lawiniska.
O 12.36 lekarz TOPR stwierdził zgon jednej z reanimowanych osób. W międzyczasie do szpitala śmigłowcem transportowano kolejnych poszkodowanych. Zaawansowane zabiegi reanimacyjne prowadzone u drugiego turysty powiodły się. Przywrócono mu podstawowe czynności życiowe. O 13.20 został on w noszach francuskich wraz z lekarzem wciągnięty windą do czekającego w zawisie śmigłowca i przetransportowany do szpitala. Niestety, ze względu na odniesione urazy podczas spadania z lawiną, zmarł w szpitalu w nocy z 30/31 grudnia. O 14.08 jeden z ratowników natrafił na kolejnego turystę, leżącego pod około 1–1,5-metrową warstwą śniegu. Po odkopaniu podjęto reanimację, która niestety nie przyniosła rezultatu. Lekarz TOPR stwierdził zgon w wyniku odniesionych obrażeń.
Ponieważ nikt nie potrafił precyzyjnie podać, ile osób porwała lawina, przeszukiwanie lawiniska prowadzono do godziny 16.00. Śmigłowcem przetransportowano zwłoki turystów. W akcji ratunkowej wzięło udział czterdziestu ratowników, w tym trzech lekarzy TOPR, cztery psy lawinowe i śmigłowiec.
Jak się okazało, dwie lub trzy grupki szły w pewnych odstępach szlakiem na Rysy. Dwaj turyści, będący najwyżej w rejonie Buli pod Rysami, weszli na sporą poduchę nawianego na zalodzone podłoże śniegu. Pod ich obciążeniem ruszyła lawina, zabierając po drodze kolejnych turystów. Na szlaku spod niewielkiej warstwy śniegu wystawało sporo głazów, doznali więc poważnych urazów, które okazały się śmiertelne dla trojga z nich. Lawina zatrzymała się powyżej południowego brzegu Czarnego Stawu.
Ponieważ turyści szli w niezależnych, nieznanych sobie grupkach, nikt z ocalałych nie był w stanie podać, ile osób porwała lawina. Turyści nie mieli detektorów lawinowych, co pozwoliłoby na szybsze odnalezienie zasypanych i być może uratowanie im życia. W sumie w tym tragicznym wypadku śmierć poniosło trzech mężczyzn w wieku 26, 27 i 29 lat. Dwaj zostali ciężko ranni, a jeden doznał lżejszych obrażeń. Na ten dzień był ogłoszony I stopień zagrożenia lawinowego. Niewielka i miejscami twarda, zlodzona pokrywa śniegu najprawdopodobniej uśpiła czujność znajdujących się najwyżej turystów, którzy w efekcie podcięli lawinę.
19 lutego 2010 roku z Morskiego Oka na wycieczkę na Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem, mimo kiepskiej pogody i ograniczonej widoczności, wyruszyło dwóch turystów, mieszkańców województwa łódzkiego. Gdy do 19.00 nie wrócili do schroniska, ratownik pełniący dyżur w Morskim Oku powiadomił Centralę TOPR. Do wyjazdu do Morskiego Oka przygotowywała się grupa ratowników, kiedy uzyskano informację, że około 13.00 taternicy widzieli w Bandziochu dwie osoby. Później wszystko zakryły chmury, ale z tego rejonu słyszano odgłos potężnej lawiny.
Z Zakopanego wyruszyła dziesięcioosobowa grupa ratowników wraz z psami. Po dotarciu do Morskiego Oka ratownicy udali się pod wylot „Maszynki do Mięsa” – żlebu spadającego z Bandziocha. Natrafiono tam na sporych rozmiarów lawinisko. Rozpoczęto poszukiwana. O 22.30 znaleziono ciało jednego z poszukiwanych turystów. Przed 23.00 odkopano ciało drugiego. Zwłoki przetransportowano do Morskiego Oka. Obrażenia, jakich doznali turyści świadczą, że spadli oni z lawiną ze znacznej wysokości.
WYPADKI SKITUROWE
30 kwietnia 2012 roku o 10.33 powiadomiono TOPR, że w rejonie Rysy w Rysach doszło do wypadku. Zjeżdżający nią 38-letni narciarz skiturowy z Warszawy upadł w jej górnej, zalodzonej części i, nabierając sporej prędkości, zaczął się niekontrolowanie zsuwać. W tym czasie w dolnej części Rysy znajdowało się czworo turystów. Narciarz z impetem uderzył w dwie turystki. Z jedną z nich zsunął się około 400 metrów. Druga turystka miała więcej szczęścia. Mimo złamanej w wyniku zderzenia ręki, udało się jej upadek wyhamować czekanem.
Na miejsce ratownicy polecieli śmigłowcem. Po desancie i dotarciu na miejsce, lekarz TOPR stwierdził zgon narciarza i turystki w wyniku doznania wielonarządowych, śmiertelnych obrażeń spowodowanych zderzeniem. W pierwszej kolejności do szpitala przetransportowano ranną turystkę. W następnych lotach do Zakopanego przetransportowano ciała turystki i narciarza.
Ten wypadek pokazał, że decyzję o ekstremalnych zjazdach należy podejmować z wielką rozwagą. Oprócz oceny swoich narciarskich umiejętności trzeba brać pod uwagę warunki, jakie aktualnie panują w rejonach planowanych zjazdów i pamiętać o innych osobach znajdujących się na trasie.
30 marca 2014 roku o 15.05 do TOPR dociera informacja, ze podczas zjazdu z Hińczowej Przełęczy do Morskiego Oka 32-letni narciarz skiturowy z Warszawy upadł i zsunął się 300–400 metrów stromym żlebem spadającym z Małego Mięguszowieckiego Kotła, przelatując kilkadziesiąt metrów przez jego skalno-lodowy próg. Kilka minut po upadku nie poruszał się, więc obserwujący całe zdarzenie ludzie mieli jak najgorsze przeczucia. Powiadomiono TOPR.
Z Zakopanego wystartował śmigłowiec. Z jego pokładu ratownicy desantowali się w pobliżu leżącego narciarza. Po dotarciu na miejsce stwierdzili, że nie odniósł on żadnych poważniejszych obrażeń. Po ułożeniu w noszach francuskich został wciągnięty windą na pokład czekającego w zawisie śmigłowca i przetransportowany do szpitala. Tam potwierdzono diagnozę ratowników: poza potłuczeniami i zadrapaniami, narciarz wyszedł z wypadku bez szwanku.
Jak się okazało, podczas zjazdu wypięła mu się narta, a on sam zaczął się zsuwać z dużą prędkością. W międzyczasie „odpalił” plecak ABS. Wystrzeliły poduszki, które zamortyzował upadek i ochroniły głowę przed uderzeniami o skały. Gdyby nie to, najprawdopodobniej całe zdarzenie zakończyłoby się tragicznie.
Tekst: Adam Marasek
Zdjęcia: arch. TOPR
GÓRY 250 (2016)