baner
 
 
 
 
baner
 

Odludna Asturia

GR 109 prowadzi przez całą Asturię, od Panes przy granicy Kantabrii do Santa Eulalia de Oscos przy Galicji. Ma zalety: to 606 kilometrów dzikich ścieżek i dróg, po których nikt zupełnie nie chodzi. I wady: omija trzy wspaniałe masywy Gór Kantabryjskich: Picos de Europa (pisałam o nich w poprzednim numerze GÓR), Las Ubiñas-La Mesa i Somiedo. Żeby je obejrzeć, musiałam zboczyć bez znaków. Trafiłam tam w sierpniu zeszłego roku, idąc górami od Morza Śródziemnego do Atlantyku.

Widok z namiotu na skryty w mgłach GR 109


PICO PEÑA MAYOR


Na mapie zaznaczono refugio. Mogło już oczywiście nie istnieć, mogło być zamknięte na klucz, ale co mi szkodziło spróbować… Szlak wbił się w błotniste chaszcze, ślizgał po rozmiękłych zboczach, przecinał wezbrane strumienie z wodą tak brązową, że nie było sensu jej brać. Najtrudniej na pastwiskach wtulonych w mgłę, pociętych labiryntem krowich traktów rozmiękłych od długotrwałego deszczu. Na grzbiecie zaczęło lekko wiać i pomyślałam, że to dobry znak. Skręciłam i przy linii lasu wypatrzyłam budynki. Otwarta była tylko toaleta. W szopie kłódkę zastąpił poskręcany drut. Wnętrze wypełniało stare drewno, było miejsce do rozwieszenia mokrych rzeczy. Nocą słuchałam, jak pluszcze błoto. Jak wiatr świszcze w szczelinach okiennic, jak skrzypi dach. Koło północy przyleciała burza i pomiędzy jednym grzmotem a drugim usłyszałam żałosne wycie psa. Rano pomyślałam, że to był sen.

 

Duży, pręgowany, czekał na mnie na polnej drodze. Zeszłam tam krzakami, we mgle, wzdłuż czegoś, co mogło być ludzką ścieżką lub śladem krów. Podbiegł i skoczył mi na pierś, że omal się nie przewróciłam. Wiedziałam oczywiście, że to radość. Ogon wachlował jak śmigło helikoptera, jęzor próbował wymyć mi całą brodę. Pies tańczył wokół i skakał. Na mnie, na plecak. Musiał być młody, musiałam być do kogoś podobna. Próbowałam mu wytłumaczyć, że to nie ja. Nie znam go, nie znam okolicy, nie mam jedzenia i w niczym mu nie pomogę.

 

Tradycyjne pasterskie domki w Somiedo

 

– Wracaj do domu – radziłam. Nic z tego. Suka (z bliska widziałam, że to ona) szła kilka metrów za mną, udając, że to czysty przypadek. Odganiałam, tupałam, wydawało mi się, że zbiegła od jakiegoś stada i, wlokąc się za mną, zgubi powrotną drogę. Była uparta jak osioł, więc w końcu podzieliłam się z nią jedzeniem. Sardynka w oleju znikła jak wciągnięta przez odkurzacz. Papierek po serku przewędrował pół łąki, nie dając się dokładnie wylizać. To było wszystko, co miałam, resztki. Tłumaczyłam – kiwała głową, że rozumie. Przeszłyśmy z 10 kilometrów, kiedy zaczęła przystawać. Kładła się, widziałam, że jest zmęczona. I zupełnie nie wiedziałam co robić. Mijałyśmy akurat wieś, usłyszałam głosy. Pomyślałam, że chodzi o to, że pies bez smyczy.

 

– Nie jest mój. – Spróbowałam się wytłumaczyć.

 

Starsza kobieta i chłopczyk wyszli na ulicę. Za nimi szpakowaty mężczyzna. Pies dostał wodę i miskę chrupków. Ja wodę. Chłopiec dał się dokładnie wylizać.

 

– Zadzwońmy na policję. – Zdecydował mężczyzna.  – Jeśli ma chipa, przyjedzie po nią właściciel.

 

Czekaliśmy, siedziałam w cieniu, piłam schłodzoną wodę. Chłopczyk nie odchodził od psa. Policja była naprawdę szybka.

 

– I co teraz? – spytałam, kiedy czujnik nie wykrył chipa.

 

– Jeśli nikt się nie zgłosi, za osiem dni pójdzie do adopcji.

 

Odchodząc, słyszałam, że rodzina zgadza się przetrzymać sukę przez ten czas, i miałam nadzieję, że już tak zostanie.

 

Niedźwiedź w Parque Natural de Somiedo

 

POLA DE LAVIANA


Z okna wyjrzała kobieta, spytała, czy może nie chcę wziąć prysznica lub zrobić prania. Chciałam! To rzecz jasna zajęło trochę czasu. Siedziałam boso, w spodenkach do pływania. Wietrzyłam śpiwór. Przysiadła się do mnie starsza pani. Sąsiadka. Miała narysowane kredką brwi i fartuch w kratkę, jaki noszą w Asturii wiejskie gospodynie. Na migi wyjaśniłam, że idę aż z Katalonii, że do Galicji.

 

– Zejdź ze słońca – zarządziła. – Wypij wodę. Nie chodź boso, w betonie są szkiełka! 

 

Błękitny zmierzch. Droga wąska bez pobocza, wszystko pozarastane orlicami. Skręciłam w stronę zamkniętego domku przekonana, że nikt mnie nie widzi, gdy nadjechał samochód. Mężczyzna zmienił buty na kalosze, pewnie do krów.

 

– Mogę tu rozbić namiot?

 

– Pewnie. – Wzruszył ramionami, jakby wcale nie trzeba było pytać. Kilka kilometrów dalej było opuszczone pole biwakowe.

 

Tekst i zdjęcia / Katarzyna Nizinkiewicz


Całość tekstu znajdziecie w magazynie GÓRY numer 4/2022 (287)


Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR >>> http://www.czytaj.goryonline.com/


KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com