Ho, ho, Urubko, masz już 40 lat! Już czy dopiero?
Czterdziestka to JUŻ. Mam poczucie, że nagle minąłem szczyt życia. Kiedyś wszystko, co najważniejsze w alpinizmie, było przede mną, a teraz chyba zostało za mną. Ale jestem zadowolony, że udało mi się zrobić wiele z tego, o czym kiedyś marzyłem. Przy czym urzeczywistnianie marzeń wykańcza, wypala tak jak w każdej dziedzinie.
Na Czo Oyu w 2009, fot. Boris Dedeszko
Ile z tych czterdziestu lat zajmujesz się alpinizmem?
Za początek można uznać wejścia na zwykłe góry, jak Budarki, Striżament, Besztau, Czeget-Czat i inne na Kaukazie. Było to w latach 1980-1987, kiedy z rodziną mieszkaliśmy w Kaukazie Północnym. Kiedy miałem dziesięć lat, ojciec często brał mnie na ryby, polowania, chodziliśmy po górach. Pamiętam piękny widok na śnieżnobiałe kopuły na grzbiecie Kaukazu. Niedawno znalazłem w Internecie wspomnienia o klubie turystycznym miasta Niewinnomyssk „CzeRGID” i jego kierowniku-sadyście, panu Sliwko. Zabawne, ale zaczynałem poznawać te góry pod jego przewodnictwem. Potem były szczyty na południu Sachalinu… Wychodzi na to, że alpinizmem zajmuję się ponad 30 lat. Prawie całe życie.
Twoja droga od siedemnastolatka, który samotnie wszedł na Biełuchę, do uznanego w świecie alpinizmu celebryty patrząc z zewnątrz – wygląda na bezbłędną i zaplanowaną. Tylko najbliżsi wiedzą, ile kosztowało cię to, co teraz wygląda na jednolite i proste. Ile wewnętrznych wzlotów i upadków musiałeś przeżyć?
Cieszę się, że patrzysz na to z takiej perspektywy. Podobno wszystko rozwija się jak ruch spirali – nie ma prostych linii. Tak się złożyło, że często musiałem zaczynać wszystko od początku. Było mi bardzo ciężko, kiedy zrezygnowałem ze studiów we Władywostoku. Ale przede mną były góry. Gdy spadłem ze szczytu Abaj porwany lawiną, wszystko się skończyło. Połamane nogi, sam w obcym kraju, bez pieniędzy i obywatelstwa, zdrada przyjaciół. Obecną sytuację też można nazwać kryzysową. „Wypędzili” mnie z kraju i po dwudziestu latach służby mam tylko wiatr w kieszeni – ani domu, ani pracy w nowym miejscu. Próbowałaś zaczynać życie od początku? U mnie tak to teraz wygląda.
Na Czo Oyu w 2009; fot. Boris Dedeszko
Kiedy było trudniej: na początku, kiedy ty – głodny, ałmatyński bezdomny nocujący na ławkach w parku – byłeś gotów na wszystko dla wzywających do siebie szczytów, czy teraz, kiedy każdy twój projekt jest bacznie obserwowany?
Teraz jest trudniej. Ale nie z powodu tej uwagi. Po prostu teraz nie wolno mi być „głodnym, ałmatyńskim bezdomnym”. Mam wkoło ludzi, którzy zależą ode mnie: rodziców, dzieci, siostrę z rodziną. Zbyt wielki jest ciężar odpowiedzialności, który uzbierał się przez lata. Ale ucieczka od niego byłaby tchórzostwem połączonym z lenistwem. Kiedyś robiłem to, co chciałem, teraz muszę czasami postępować sprzecznie ze swoimi pragnieniami.
Kiedy cię poznałam, miałeś 27 lat. Pisałeś w swoim dzienniku:,,O, Pustelnik!”, ,,O, Habeler!”… Myślałeś wtedy, że kiedyś napiszą o tobie:,O, Urubko!”? Zdawałeś sobie sprawę ze swojego potencjału?
O niczym takim nie myślałem. Teraz ze zdziwieniem oglądam się wstecz i sam się dziwię – no niemożliwe, ja to zrobiłem!? Początek wieku to były wesołe czasy. Wtedy o niczym innym się nie myślało, tylko o Himalajach i sporcie. Chciało się “trzaskać” ośmiotysięczniki i rozrzutnie spalić młode lata.
Z Simone Moro podczas wejścia na Makalu, 2009 rok; fot. arch. D. Urubko
Skąd się wziął alpinista Urubko? Jak kształtowałeś się jako wspinacz?
Jak już wspominałem, w dzieciństwie wchodziłem na wzgórza w okolicach miasta Niewinnomyssk w Stawropolskim Kraju. Potem przeprowadziliśmy się, ale chodziłem turystycznie w góry niedaleko domu. Jużnosachalińsk jest położony u podnóża łańcucha górskiego. Na mierzących niewiele ponad 1000 metrów szczytach bardzo mocno wieje i jest zimno – ukształtowały się tam niewielkie obszary “alpejskiego” terenu. Było to wciągające i piękne. Po szczytach Sachalinu zapragnąłem czegoś większego. W 1990 roku dostałem się na studia do Władywostoku. Po zajęciach trenowałem, wspinałem się, jeździłem w góry Sichote-Aliń. Kolejką miejską wyruszałem w podróż. Sprzętu nie miałem, kiełbasę i chleb nosiłem w szkolnym tornistrze. Przydało się doświadczenie z Sachalinu – noclegi przy ognisku, łowienie ryb… Ale celem zawsze były wejścia na szczyt. Ciepło wspominam Alpklub we Władywostoku. Tam poznałem poważne, systematyczne podejście do treningów.
Znalazłem się w towarzystwie chłopaków, którzy pasjonowali się trudnymi wspinaczkami. Primorskaja Federacja Alpinizmu znajdowała środki, żeby wesprzeć szkołę, przygotować młodych. Otrzymałem tam pierwsze lekcje współdziałania w zespole. Tam zrobiłem pierwsze prawdziwe skalne przejścia i zimowe drogi… Najciekawsze były: pierwsze wejście na szczyt Ulun, samotne wejście ”na dziko” na szczyt Morion i droga 2B na szczyt Złoty Róg, który zdobyłem jako pierwszy człowiek…
Rozmawiała / JELENA ŁALETINA
Tłumaczyła / ALIJA ABILBAJEWA
* * *
Dalsza część rozmowy jest opublikowana na naszej stronie magazyngory.pl
Materiał pochodzi z Magazynu GÓRY numer 2/2014 (237)
Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR > link