baner
 
 
 
 
baner
 
 
 

Nauka pokory – Jacek Czyż wspomina pamiętne rysy off-width

Rysy off-width zaskoczyły niejednego skalnego wyjadacza. Poruszanie się w tych formacjach, nawet dla wspinacza, który posiadł tę tajemną umiejętność, jest prawdziwą sztuką cierpliwości i cierpienia. A historia zapisała wiele przypadków, kiedy wspinacze sportowi z górnej półki nie byli w stanie pokonać piątkowego off-widtha.

 

Oto kilka wspomnień z tych formacji autorstwa Jacka Czyża – taternika mającego na koncie ponad 20 pierwszych przejść, autora kilkuset dróg w Skałkach Czarnorzeckich i świetnych, także solowych przejść na El Capitanie w Yosemite (Jacek jako jedyny Polak wytyczył swoją drogę na najsłynniejszej ścianie Ameryki – pokonaną solo Quo Vadis z 2002 roku). Materiał znalazł się w GÓRACH 2004/1-2, a publikujemy go w ramach cyklu „20 lat temu w Górach”.

 

*  *  *

 

Rysa Amantów, Kamieniec, Skały Czarnorzeckie, jesień 1979

 

Najlepiej pamięta się pierwszy lot. A już takiego, na który oczekiwało się „wieki”, będąc wciśniętym w czeluści ryso-komina, nie sposób zapomnieć. Przed świeżo upieczonym absolwentem Betlejemki wszystko stało otworem. Pierwsze metry były łatwe. Sporo się nagimnastykowałem, aby wtłuc simondzika po ucho – tak jak mnie uczyli. Wbijając się w trudności, skorzystałem z wielkiego drewnianego kołka, pozostawionego przez autora drogi. I nagle ani rusz. Trzyma mnie lina zaklinowana między nogami a skałą. Po wielu próbach zacząłem się obsuwać. Kołek, dopóki nie wypadł, dawał nieco wytchnienia. Tylko po to, aby w nieskończoność przedłużać agonię. Najgorsza była narastająca pewność nadchodzącej „zagłady”. Mogłem tylko katować się bardziej, odsuwając moment wypadnięcia. Ale przecież nikt nie chce sam kłaść głowy pod gilotynę. Później opowiadano mi, że będąc w głębokim szoku po locie, przez wiele minut tylko wstawałem i siadałem, mamrocząc coś do siebie.

 

Rysa Mogilnickiego, Mnich, ok. 1981 roku

 

Dzisiaj jest pierwszy dzień, kiedy mogę podnosić rękę do góry. I nawet przywisnąć. Przez ostatnie dwa dni zapalenie barku nie pozwalało mi nawet ubrać się samodzielnie. Postanawiam się rozruszać. Po Robakiewiczu wchodzę w Klasyczną, ale zaraz mnie stopują jakieś zespoły. Próbuję znaleźć coś wolnego. W końcu jest. Troszkę podrzęziłem, jakby trudne. Niezłe te Dziadki kiedyś były. A może mi się tylko tak wydaje, bo idę na żywca? Na taborze szukam w WHP. VI. Ooo… znowu mnie boli.

 

Rysa Browna na Blatierze, 1984

 

Trzy dni po przesolowaniu z asekuracją Szarego na Czołówce, ląduję w Chamoniowie. Pierwszy raz poza Tatrami. Jestem rozkręcony, więc polecają nam Browna. Idziemy, co mi tam rysy, tyle ich nałoiłem w Prządkach. Po dwudziestu metrach robi się bardzo trudno, w końcu za szeroko na wszelkie heksy i do tego przewieszone. Gdzieś czytałem, że można dwie pięści razem… Uff, jakoś to robię, ale dlaczego one takie miękkie. Jeszcze kawałek. Niestety… Mam pecha do kołków. Zapora z szerokiej deski wbitej w poprzek. Minąłem ja wprawdzie rękami, ale na nogi już brakło pary. Szczęście, że tym razem nie wyleciała.

 

Steck-Salathe, Sentinel Rock, Yosemite, wiosna 2001 roku

 

Pokręciło już mnie na pierwszym wyciągu 5.7. Może przez to zimno. Nigdzie nie ma stałych stanowisk… Nie wiem, gdzie jestem. Wbijam się w jakąś podciętą rysę. Cholera, trudne to 5.9. Trzydzieści metrów wyżej wyjaśnia się. Tamto było 5.8. A 5.9 dopiero przede mną. Walczę, aby nie wypaść z komina, pozbywam się większości szpeja. Również kask wieszam na jakimś przelocie we wnętrzu rysy. Strasznie rzężąc, udaje mi się w końcu przyazerowac. Wolę nie myśleć, co będzie na kluczowym The Narrows… Parę miesięcy później troszkę się wyjaśnia, ukruszył się jakiś ząbek i teraz jest 5.10b. Offwidth, yosemickie. A my się wycofaliśmy…

 

 

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com