Wspinać się czy nie wspinać? Mieszkańcy dawnej stolicy Polski ten dylemat postrzegają zgoła inaczej niż gdańszczanie czy poznaniacy. Tu po prostu nie wypada tego nie robić, bo Kraków jest jedynym chyba miastem nad Wisłą, gdzie niemal w samym centrum można działać w naturalnej skale. Jeśli dodamy do tego inne podobne miejsca położone w granicach gminy, liczbę poprowadzonych tam dróg i fakt, że wiele z nich jest prawdziwymi klasykami – i nie ma w tym stwierdzeniu przesady – okaże się, że Kraków daje wspinaczom największe możliwości realizacji ich pasji. Jest więc stolicą wspinaczki sportowej w naszym kraju i basta.
Niezwykłe zabytki, nowoczesna miejska tkanka i wapienne, wspinaczkowe ściany… Imponujące w skali kraju połączenie. Po lewej widoczny Wawel, a na pierwszym planie Zakrzówek, ze słynnym Freneyem; fot. Hasające Zające
NA WAPIENIU KRAKÓW ZBUDOWANO
Możecie oczywiście uważać, że przemawia przeze mnie lokalny patriotyzm, i będzie w tym nieco prawdy, ale z faktami nie da się dyskutować, więc każdego, kto twierdzi inaczej, jestem gotowy wyzwać na ubitą ziemię – rzecz jasna u podnóża którejś ze skał. Rzucenie tak buńczucznego stwierdzenia na stronach prestiżowego magazynu górskiego musi zostać poparte niedającymi się podważyć argumentami – i to właśnie mam zamiar w poniższym tekście zrobić.
Zacznijmy od tego, co nie jest niczyją zasługą, a jedynie konsekwencją geograficznego położenia Krakowa. Wapienne skały są tu nieodłączną częścią krajobrazu. Widać je na przykład w samym centrum, na wzgórzu wawelskim – choć te u podnóża murów wokół Zamku Królewskiego na Wawelu są oczywiście częścią zabytkowego kompleksu i wspinanie się po nich na szczęście nikomu nie przychodzi do głowy. Są jednak w granicach miasta inne miejsca wystarczająco ekscytujące wspinaczy, bo w przeszłości wapień był wydobywany w licznych kamieniołomach i ich pozostałości zaspokoją najbardziej ekstremalne potrzeby.
Ściana El Pułkownik w byłym kamieniołomie Liban ma niemal 30 metrów wysokości. Wspinacz na drodze Bejrut; fot. Damian Granowski
Trzy z nich są położone raptem kilometr od krakowskiego rynku, więc podejście pod skałę oznacza kilkuminutowy marsz z pobliskiego przystanku tramwajowego lub autobusowego. Zakrzówek, Krzemionki i Liban, czyli kamieniołom Libana, są miejscami, w których niejeden wspinacz przeżywał satysfakcję, robiąc życiówkę, lub frustrację, zmagając się ze specyfiką jurajskiego wapienia. Na najpopularniejszych drogach, po tysiącach oddanych prób i przejść, niektóre chwyty są nie tyle wyślizgane, co wypolerowane na wysoki połysk, ale gdzież indziej można niemal w centrum milionowej metropolii mierzyć się z trudnościami nierzadko sięgającymi mitycznego VI.5? Będąc w Krakowie, nie trzeba planować całodziennej wycieczki poza miasto (choć do tej kwestii jeszcze wrócimy), żeby swoje umiejętności wystawić na najcięższą próbę.
Wszystkie trzy rejony są nadzwyczajne również dlatego, że wspinanie się jest tam zupełnie legalne. Drogi są doskonale ubezpieczone, regularnie czyszczone, a wokół powstała infrastruktura, z której mogą korzystać również miłośnicy skały – wiaty, ławki, utwardzone ścieżki etc. Lokalni włodarze nie traktują nas jak intruzów, wręcz przeciwnie, rozumieją, że ta pasja jest wartościowa. Tu, w mieście tak mocno wspinaniem przesiąkniętym, ta przychylność jest najzupełniej naturalna.
Krakowskie kamieniołomy są znane od samego początku wspinania sportowego w Polsce i mimo że topo większości ich ścian wygląda jak inkaskie kipu – linie są tak blisko siebie, że wcisnąć kolejnej nie ma możliwości – ciągle powstają tam nowe drogi. Zakrzówek jest też dość popularnym rejonem drytoolowym, obfitującym w wyzwania kuszące wprawnych amatorów spod znaku dziabek. Dla najbardziej ortodoksyjnych wspinaczy, którzy nie robią sobie zimowej przerwy na roztrenowanie, mamy natomiast Jaskinię Twardowskiego, czyli tak zwaną Norę (nazwa w pełni oddaje walory tego miejsca), dostępną przez cały rok.
Zimny Dół – miejsce kultowe wśród wspinaczy bulderowych; fot. Piotr Drożdż
SZERSZA PERSPEKTYWA
Miasto to jednak nie tylko centrum – często gwarne i głośne – ale także jego obrzeża. Jeśli zainteresujemy się także nieco oddalonymi od granic Krakowa miejscami (do których wciąż jednak dociera publiczna komunikacja, z której bywalcy tychże ochoczo korzystają), to wspinaczkowy potencjał wzrośnie wykładniczo. Doliny: Będkowska, Kobylańska, Bolechowicka, Szklarki, Kluczwody, a także Tyniec (choć ten od dawna leży w administracyjnych granicach krakowskiej metropolii) czy Piekary… Liczba dróg jest wprost oszałamiająca i idzie w dziesiątki tysięcy. Można tam rozpoczynać swoje wertykalne przygody na najłatwiejszych drogach, ale można też mierzyć się z tymi legendarnymi i próbować poprowadzić klasyki w rodzaju Chińskiego Maharadży. Przy okazji zanurzymy się w niesamowitą historię eksploracji jury, która – jeśli nie liczyć Tatr – stanowi ważną część historii polskiego wspinania w ogóle. Zimny Dół jest z kolei miejscem absolutnie kultowym dla wszystkich rozwiązujących bulderowe łamigłówki. Propozycji mamy więcej niż czasu, więc prawdę mówiąc, nawet jeśli nie zapuścimy się poza te podmiejskie rejony, i tak życia – wspinaczkowego – nie starczy, żeby choćby spróbować przejść wszystkie drogi.
Tekst / TOMASZ BIERNACKI
Dalsza część artykułu jest opublikowana w Magazynie GÓRY numer 3/2023 (292)
Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR > link