Ale czy mogłoby być inaczej? Cel, który zrodził się w głowie najlepszych patagońskich wspinaczy prawie trzydzieści lat temu i który powstrzymał od tego czasu niejeden doborowy zespół, został w końcu pokonany. Mowa oczywiście o biegnącym z północy na południe trawersie wszystkich czterech turni masywu Torre, czyli Aguja Standhardt (ok. 2650 m), Punta Herron (ok. 2780 m), Torre Egger (ok. 2673 m) i Cerro Torre (ok. 3102 m). Tego niesamowitego wyczynu dokonał zespół, w skład którego weszli jeden z największych patagońskich wyjadaczy, Argentyńczyk Rolando Garibotti oraz wschodząca gwiazda amerykańskiego alpinizmu – Colin Haley (patrz wywiad).
Motorem całego przedsięwzięcia był Rolo. To on w listopadzie 2005 roku w towarzystwie Włochów Ermanno Salvaterry, Alessandro Beltrami wytyczył nową drogę El Arca de los Vientos. Biegnąca terenem domniemanej, pierwszej wspinaczki zespołu Maestri - Egger linia rozwiązała dwie zagadki. Po pierwsze, publicznie ogłoszono (dotychczas mówiono o tym tylko w kuluarach), iż jako pierwsze wejście na Cerro Torre należy traktować wspinaczkę z 1974 roku innego włoskiego zespołu w składzie: Daniele Chiappa, Mario Conti, Casimiro Ferrari i Pino Negri, który stanął na szczycie po pokonaniu lodowej drogi biegnącej zachodnią ścianą. Po drugie, udowodniono, iż z tej strony, czyli od przełęczy Col of Conquest da się wejść na Cerro Torre – a to oznaczało jedno – ostatni etap magicznego Trawersu Torre jest możliwy do pokonania.
Autorzy Arca swoją próbę przejścia trawersu podjęli już w roku następnym. Niestety, fatalna pogoda zakończyła ich wspinaczkę już na Aguja Standhart. Niezrażony Salvaterra powrócił w roku 2007 w liczniejszym zespole, w skład którego oprócz niego weszli: Beltrami, Mirko Masse i Fabio Salvodei. Dokładnie w tym samym czasie próbę przejścia Trawersu podjął Garibotti i Amerykanin Hans Johnstone. Włosi z powodu nadchodzącego załamania pogody oraz fatalnych warunków lodowych na ostatnim elemencie układanki (El Arca de los Vientos), wycofali się po osiągnięciu przełęczy Col of Conquest, natomiast drugi zespół, z tych samych powodów, wycofał się po pokonaniu połowy odległości z przełęczy do szczytu Cerro Torre.
Garibotti, będąc jedną z trzech osób na świecie (obok Salvaterryi Beltrami), która powtórzyła wszystkie części trawersu, zdecydował się zostać w Chalten i czekać na lepsze warunki, pozwalające na podjęcie kolejnej próby. Niestety, te nie nadchodziły (choć podczas krótkiego „okna pogodowego” Rolo i inny patagoński rezydent Bean Bowers otworzyli nową drogę na Fitz Royu).
Atmosfera stała się jeszcze bardziej „napięta”, gdy w połowie stycznia w miasteczku El Chalten pojawił się zapowiadany już wcześniej mocny europejski zespół w składzie Alex i Thomas Huber oraz Szwajcar Stephan Siegrist. Było powszechnie wiadomo, iż przyjechali tylko z jednym celem – dokończyć trawers do szczytu Cerro Torre. Należy pamiętać, że Thomas oraz Szwajcar Andi Schnarf, w 2005 roku jako pierwszy zespół w historii zdobyli trzy z czterech turni wchodzących w skład Trawersu Torre, czyli Aquja Standhardt, Punta Herron i Torre Egger.
W takich okolicznościach, 21 stycznia, w warunkach dalekich od idealnych (Huberowie i Siegrist zdecydowali się poczekać na lepsze warunki) Garibotti i Haley rozpoczęli trawers.
Początkowo Garibotti planował zrealizować swą wspinaczkę z jednym ze stałych partnerów, jak choćby z zaprzyjaźnionymi z nim Brucem Millerem lub Beanem Bowersem. Niestety, w okresie kiedy oni mieli czas, problemy z obecnością miała dobra pogoda. W związku z tym, Rolo zaproponował partnerstwo Colinowi. O tym młodym wspinaczu zrobiło się głośno w zeszłym roku, po tym gdy razem z Kelly Cordesem zostali pierwszymi zdobywcami szczytu Cerro Torre kombinacją drogi A la Recherche du Temps Perdu z górną częścią drogi West Face (mowa o kombinacji dróg Marsigny – Parkin i Ferrariego ). Colin także ten sezon zdecydował się spędzać w Patagonii. Colin w momencie gdy dostał propozycję udziału w próbie pokonania Trawersu, nie zawahał się i by móc zostać dłużej w Argentynie wystąpił o urlop dziekański na swojej uczelni – dziś chyba tej decyzji nie żałuje...
Jak donoszą autorzy przejścia, by wykorzystać w stu procentach swoje umiejętności zespół tak podzielił się prowadzeniem, że Haley odpowiedzialny był za wyciągi lodowe i śnieżno-lodowe, a Garibotti za skałę i wyciągi pokryte lodo-szrenią. Drugi podchodził na przyrządach samozaciskowych z ciężkim plecakiem, a prowadzący albo wspinał się z lekkim plecakiem, albo wciągał go na linie (w zależności od trudności terenu).
Aguja Standhardt został zdobyty drogą Exocet. Podczas wszystkich wcześniejszych prób pokonania Trawersu, szczyt ten zdobywano drogami mającymi charakter bardziej skalny – to odstąpienie od reguły wynikało z chęci wykorzystania faktu, iż Colin pokonał już w tym roku tę drogę, a także z tego, iż zawsze po okresie patagońskiej niepogody, skała jest mocno zaśnieżona i zalodzona, więc w pierwszych dniach pogody w tym rejonie lepiej wspinać się po drogach mających charakter lodowo-mikstowy.
Szczyt Aguja Standhardt, z którego zjechano na przełącz Col dei Sogni, zespół osiągnął trochę po północy. Kolejnym etapem była wyprowadzająca na szczyt Punta Herron, droga Spigolo dei Bimbi, na której to, z powodu zastanej dużej ilości słabo związanej szadzi, prowadzący ten fragment Rolo musiał wytyczyć liczne własne warianty. Niesprzyjające warunki w ścianie i silny wiatr sprawiły, że zespół postanowił zabiwakować pod śnieżnym grzybem Herrona. Kolejny dzień przywitał ich pięknym porankiem, jednak wspinaczka na szczyt Herrona oraz dalej, północną granią wyprowadzającą na Torre Egger szła dość opornie. Przyczyną tego było zmęczenie, wynikające prawdopodobnie z powodu zatrucia się tlenkiem węgla w płachcie biwakowej, oraz ogromną ilością lodo-szerni, wymuszającą wytyczenie kolejnych nowych wariantów.
Utrzymująca się podczas tego dnia dobra pogoda przyniosła ze sobą niespotykanie wysokie temperatury, co sprawiło, iż po zjechaniu z szczytu Torre Egger na przełęcz Col of Conquest, zespół musiał się chronić przed spadającym lodem. W związku z tym podjęto decyzję o wcześniejszym biwaku pod dającym dobrą osłonę dziobem skalnym. Następny ranek, 23 stycznia, przyniósł miłą niespodziankę – grzyb lodowy, który zatrzymał Garibottiego i Johnstone’a podczas mającej miejsce dwa miesiące wcześniej próby, odpadł.
Na górnej części Arca warunki było gorsze niż te, które Garibotti pamiętał z swego przejścia w roku 2005. Zespół musiał czyścić rysy z lodu, a także zdecydował się osadzić jednego spita na kluczowym wahadle, aby ominąć kolejny grzyb lodowy. O piątej popołudniu, mocno już zmęczeni Rolo i Colin osiągnęli spiętrzenie północnej ściany Cerro Torre, stąd swą wspinaczkę na szczyt kontynuowali drogą Ferrariego, biegnącą zachodnią granią.
Pierwsze dwa wyciągi pokonali wspinając się naturalnym tunelem w lodzie. Doprowadził ich on do podstawy ostatniego wyciągu, który już nie raz, z powodu słabych warunków lodowo-śnieżnych oparł się próbie sforsowania przez dochodzące do tego miejsca zespoły. Haley i Garibotti, mający już na koncie prowadzenie tego wyciągu, stwierdzili, że warunki są jeszcze gorsze niż poprzednio. Ponieważ w tym sezonie, jeszcze nikt tej długości liny nie prowadził, pokonanie ostatnich 50 metrów wymagało ogromnego fizycznego i psychicznego (słaba, praktycznie zerowa asekuracja) wysiłku. Prowadzący ten fragment Colin musiał wykopywać dosłownie pionowe rowy w słabej jakości lodzie. Podczas rozpoczętej wieczorem wspinaczki, „przeoranie” pierwszych dziewięciu metrów zajęło mu godzinę, po czym cofnął się i zespół postanowił spędził kolejny biwak, tym razem pod szczytem Cerro Torre i w blasku pełni księżyca.
Po długiej i zimnej nocy, „wypoczęty” Haley zaatakował ponownie. Przez następne trzy godziny „rył” dwudziestometrowy tunel w grzybie szczytowym, aż dokopał się do naturalnego, znajdującego się w nim tunelu, którym to zespół osiągnął szczyt Cerro Torre. Było południe 24 stycznia – Trawers Torre, jeden z największych celów współczesnego alpinizmu, przedmiot marzeń najlepszych wspinaczy świata został w końcu osiągnięty.
Po krótkim odpoczynku na szczycie Rolo i Colin zjechali w dół liną drogi Compresor, biegnącą wzdłuż grani południowo-wschodniej i pod wieczór, bardzo zmęczeni, ale szczęśliwi stanęli na lodowcu.
Cała wspinaczka, z powodu złych warunków trwała dłużej niż planowano. W związku z tym, do szczytu Cerro Torre zespół dotarł bez jedzenia. Obydwaj zainteresowani uważają, że w lepszych warunkach, a przede wszystkim przy „przeoranych” wcześniej ostatnich wyciągach na Ferrarim, trawers ten można by zrobić znacznie szybciej. Garibotti dodaje, że trudności na drodze nie należą do ekstremalnych (poza ostatnim wyciągiem na Ferrarim, który wymaga ogromnego wysiłku i szczęścia) i nigdy nie przekraczają stopnia 5.11 lub A1. Twierdzi on, że to jedynie warunki pogodowe sprawiały, iż wcześniejsze, wielokrotnie podejmowane przez bardzo dobre i doświadczone zespoły próby skompletowanie trawersu spełzły na niczym.
Na koniec warto przytoczyć jeszcze opinię Garibottiego, który uważa, że przyszłość wspinania w Patagonii nie leży w łańcuchówkach lub trawersach, lecz w powtórzeniach w stylu alpejskim wielkich dróg z lat 80., takich jak drogi Słoweńców na południowej ścianie Cerro Torre czy Diabelskiej Diretissimy na ścianie wschodniej.
Rolo składa też wielkie podziękowania mistrzowi – Ermanno Salvaterze – za pomysł, inspirację i wskazówki dawane przez ostatnie 20 lat, którędy biegnie ta niesamowita droga.