baner
 
 
 
 
baner
 

Zdobyć wrzątek

Historia kuchenek nie jest długa, a rozpoczęła się około 1892 roku. Do tego czasu człowiek mógł dotrzeć tylko tak wysoko, jak wysoko potrafił wnieść opał, rozpalić ognisko i powiesić nad nim kociołek. Nie byłoby eksploracji gór najwyższych, rejonów polarnych ani innych odludnych miejsc, gdybyśmy nie wynaleźli sposobu na topienie śniegu lub lodu i pozyskiwanie z nich wody, najlepiej w postaci wrzątku. To niby oczywiste, ale obecnie mało kto się nad tym zastanawia. 

 Rozgrzany do czerwoności dzwon palnika benzynowego Optimus Polaris; fot. Borys Komander

 

Żyjemy w świecie, w którym bez problemu możemy kupić dowolne palniki do gotowania – różnych marek, na różne paliwa i dostosowane do różnych potrzeb. Doskwiera nam więc raczej nadmiar opcji niż ich brak. Poniższy artykuł stanowi subiektywny przegląd technologii i rozwiązań stosowanych w kuchenkach do gotowania – szykując się do ekspedycji, na których liczył się każdy gram, musiałem ważyć, porównywać moce, zużycie paliwa, a także przerabiać i „psuć” rozmaite produkty. Nie ma więc potrzeby, żebyście wydawali pieniądze na coś, z czego nie będziecie zadowoleni, skoro możecie skorzystać z wiedzy, którą zyskałem dzięki puszczeniu pieniędzy z dymem – dosłownie ;).

 

PALIWA

Dla formalności zacznę od tego, że istnieje coś takiego jak paliwo stałe. Są to małe, białe kostki wykonane z heksametylenetetraminy, których głównym producentem jest Esbit. Paliwem tym można podgrzać kubek czy garnek w „skrajnej ekstremie”, jednak normalne gotowanie zajmuje całe wieki. Podobno na jednej kostce da się zagotować 0,5 litra wody w około 7 minut, ale to bardzo teoretyczna wartość i optymistyczny szacunek przy idealnych warunkach. Jedna kostka pali się około 12 minut. Plusem paliwa stałego jest to, że można je transportować w samolocie, natomiast kuchenkę zrobimy z kawałka drutu czy metalowej puszki, jednak rozwiązanie to należy traktować raczej jako wyjście awaryjne w sytuacji kryzysowej niż podstawowy sposób zdobywania wrzątku. Paliwo stałe to fajna opcja na podgrzanie zupy regeneracyjnej w puszce podczas krótkiego wypadu, gdy nie jest szczególnie zimno.

  

Kolejnym niezbyt wydajnym, ale od lat funkcjonującym rozwiązaniem są kuchenki na spirytus. Potentatem w tej dziedzinie jest szwedzki producent Trangia, który działa od 1925 roku. Spirytus (denaturat) poza państwami surowego szariatu jest powszechnie dostępny i, co najważniejsze, tani. Mały palnik napełniony spirytusem po prostu podpala się i w rezultacie mamy coś w rodzaju znicza na denaturat. Litr wody zagotujemy w 10 do 15 minut, ale sam palnik nie brudzi, działa niemal bezgłośnie i nie trzeba nic przy nim robić – żadnej gałkologii, pokręteł, regulacji, pompowania. Kuchenki spirytusowe lubią żeglarze, ludzie gotujący w aucie i wszyscy ci, którym się nie spieszy, a którzy szanują ciszę. Ja ich nie lubię, bo jeśli się taki palnik wywróci, pożar gwarantowany.

 

GAZ W KARTUSZACH

W wersji najbardziej popularnej, czyli w kartuszach, znajduje się w różnych proporcjach mieszanka propanu i butanu. Istnieją dwie podstawowe odmiany kartuszy gazowych – z gwintem i bez, czyli przebijane. Kartusze przebijane są tańsze, ale ich nie polecam, ponieważ ten system łączy kartusz z palnikiem „na stałe”, więc nie możemy ich rozdzielić na czas transportu, bo gaz się ulotni. Sama konstrukcja także nie gwarantuje szczelności, co w niekorzystnej sytuacji może spowodować nawet wybuch.

 

Z kolei kartusze z gwintem to standard w palnikach turystycznych i górskich. Dzięki zastosowaniu gwintu można nakręcić palnik, a potem zdemontować go bez utraty gazu – zapewnia to wbudowany zawór zwrotny. Kartusze występują w trzech standardowych wielkościach – 100, 230 i 450 g. Jak to w życiu, im większe opakowanie, tym taniej wychodzi gotowanie. Gaz ma szereg zalet: jest łatwym w użyciu, niebrudzącym i czystym paliwem. Ma też kilka wad: nie jest powszechnie dostępny w świecie (szczególnie w krajach słabo rozwiniętych i biednych), nie można go przewozić w samolocie, co oznacza, że musimy szukać kartuszy na miejscu, do którego lecimy – co nam po palniku, gdy nie sposób kupić do niego gazu, na przykład gdzieś w Afryce? W dodatku im wyżej i zimniej, tym trudniej go zmusić do wydajnego gotowania.

 

Uważam, że używanie gazu poniżej 0oC traci sens. W niskiej temperaturze ciśnienie w butli spada dramatycznie – zazwyczaj sporo zawartości zostaje, nie sposób zużyć ją końca. Dawniej wspinacze spali z kartuszami w śpiworach, żeby je ogrzać i przez to uzyskać nieco wyższe ciśnienie. Można też próbować rozgrzać kartusz dłońmi lub ogrzewaczem chemicznym. Ale to kosztuje sporo zachodu i zapewnia zaledwie połowiczny sukces. 

 

Preheating, czyli wstępne rozpalanie palnika benzynowego, to najtrudniejszy moment,

wymagający skupienia i uwagi. Potem jest już tylko łatwiej ;); fot. Borys Komander

 

ZIMOWE MIESZANKI GAZU

Producenci jednak nie poddają się i wciąż próbują zrobić coś, aby gaz nadawał się do zimowych warunków. Zazwyczaj sprowadza się to do tego, że standardową letnią mieszankę, która zawiera 70–80% butanu i 20–30% propanu, zastępują taką, w której butan zastąpiony jest izobutanem. Tak robi MSR czy Primus, chwaląc się, że mieszanka ta pracuje dobrze nawet w temperaturach do –22oC – izobutan bardziej się rozpycha w butli, gdy ciśnienie gazu jest małe, a temperatura niska. Jednak z moich doświadczeń wynika, że choć mieszanki z izobutanem pracują zimą dużo sprawniej, to do zadowalającego poziomu trochę im brakuje.

 

Na rynku jest jeszcze nowy gaz firmy Coleman, C 300 Extreme. Warto o nim wspomnieć z dwóch powodów. Po pierwsze, jest dostępny w niestandardowej wielkości kartuszu o objętości 230 g, który ma średnicę najmniejszego kartusza 100 g. No i mieszanka – 40% propanu i 60% butanu, czyli odwrócone proporcje – zapewnia podobno wydajność do –27oC. Z moich obserwacji wynika, że jest nieźle, ale wciąż nie tak dobrze, jak w wypadku najlepszego paliwa na zimowe ekspedycje, czyli benzyny.

 

Jeżeli miałbym polecić do gotowania zimą w górach i w trudnych warunkach jakikolwiek palnik gazowy, to bez wątpienia byłby nim MSR Reactor. Od czasu wprowadzenia go do sprzedaży w 2007 roku nie wynaleziono niczego lepszego, mimo że konkurencja nie śpi i, wierzcie mi, próbowała. Genialność Reactora wynika z kilku rzeczy: gwarantuje niemal 100% odporności na wiatr, ponieważ palnik nie wymaga dodatkowych osłon, i posiada sporą moc, która uzyskana jest… bez płomienia. Reactor to bowiem palnik żarowy, katalityczny, w którym paliwo zamiast w płomieniu spala się na powierzchni specjalnej krzemowej gumy. Takie rozwiązanie zapewnia oszczędność, ponieważ zużywa się mniej paliwa niż w palnikach płomieniowych, ale również gwarantuje większe bezpieczeństwo – zwłaszcza mniejsze ryzyko pożaru. Reactor jest sprzedawany z garnkami o różnej objętości. Polecam ten o pojemności 1,7 l, który jest niewiele większy od litrowego, a można do niego włożyć kartusz 230 g.

 

BENZYNA

Najlepszym, najbardziej niezawodnym paliwem na zimę, w wysokie góry i na ekspedycje jest benzyna. Nie do przecenienia jest fakt, że zajmuje ona znacznie mniej miejsca niż kartusze gazowe i jest bardziej wydajnym energetycznie paliwem. Można stosować benzynę samochodową, jednak zawiera ona różne domieszki (konserwujące silnik i zapobiegające niekontrolowanemu zapłonowi, czyli tak zwane substancje przeciwstukowe, jak etanol czy toluen), dlatego idealną opcją jest benzyna ekstrakcyjna, która spala się bez żadnej sadzy, nie zatyka dysz palników i nie brudzi. Można ją kupić w dowolnym markecie budowlanym, o ile nie pomylimy jej z rozcieńczalnikiem ekstrakcyjnym – sprzedawcy mogą twierdzić, że nie ma między nimi różnicy. Za 0,5 litra naszej krajowej benzyny zapłacimy około 8 zł, możemy też wydać 35 zł za litr benzyny Priumus Power Fuel.

 

Czysta benzyna do palników, nazywana po angielsku white gas, jest faktycznie bezbarwna i bezproblemowa. Najlepsze jest jednak to, że benzyna, w tej czy innej formie, dostępna jest w każdym kraju świata. Warto pamiętać, że mimo wszystko nie jest najbardziej kalorycznym paliwem w kuchenkach ekspedycyjnych – jest nim nafta czyli kerosyna. Nafta jednak bardzo brudzi, kudły z sadzy osiadają na ciuchach i ściankach namiotu, a sam palnik trzeba regularnie czyścić.

 

Skoro zatem benzyna jest tak dobra, dlaczego nie stosujemy jej powszechnie zamiast gazu? Otóż dlatego, że dysze benzynowe trzeba wstępnie ogrzać: odrobinę benzyny wylać na palnik i podpalić. Ta odrobina pali się otwartym płomieniem, a jej zapalanie może inicjować mały wybuch. Po około minucie palnik zacznie normalnie pracować… Normalnie, czyli tak jak dysza odrzutowca. Niemal dosłownie, bo w tej konstrukcji następuje seria mikrowybuchów, które zachodzą tak często, że postrzegamy je jako odrzut paliwa z dyszy. To właśnie wstępne rozgrzewanie i późniejsza konieczność pompowania paliwa w butelce sprawia, że wielu użytkowników obawia się palników benzynowych i woli stosować gaz. Ale za paliwem płynnym przemawia również ekonomia.

 

EKONOMIA SPALANIA

Kartusz gazowy o pojemności 230 g kosztuje 25–35 zł, w zależności od tego, czy to zwykła, czy zimowa mieszanka. Na takim kartuszu można zagotować od 22 do 25 litrów wody, co daje około 1 zł za litr wrzątku.

 

Jeden litr benzyny ekstrakcyjnej kosztuje 16–35 zł, a zagotujemy na nim średnio 50 litrów wody, więc koszt 1 litra wrzątku wynosi od 0,30 do 0,65 zł. Jeśli przemnożymy liczbę osób na wyprawie przez liczbę dni i 4 litry wrzątku na osobę dziennie, może się okazać, że już przy jednym dłuższym wyjeździe warto zainwestować w palnik benzynowy za 700–800 zł, zamiast kupować palnik gazowy i kartusze. Zasada jest mniej więcej taka: drogi palnik na benzynę ma tanie paliwo, a tańszy palnik na gaz wymaga droższych kartuszy.

 

EKONOMIA GOTOWANIA

Jeżeli na palniku postawimy zwykły garnek, należy pamiętać, że 80% energii ucieknie bokami, a tylko 20% ogrzeje garnek. Przez prawie sto lat nikt nie wiedział co z tym zrobić, aż w 2003 roku powstała firma Jetboil, która dokonała w tej kwestii rewolucji. Rewolucja polegała na wyposażeniu garnka w radiator z miękkiego, pomarszczonego w harmonijkę metalu, przytwierdzonego na stałe od spodu garnka. Patent ten sprawił, że 20% wydajności nagle wzrosło do 50%, a cała konkurencja na rynku zaczęła projektować własne konstrukcje garnków z radiatorami. Zasługą Jetboila było również stworzenie całego „systemu do gotowania” – kartusz z gazem i ze składanym palnikiem mieści się do zamykanego pokrywką garnka z radiatorem. To jest właśnie to! Do dziś Jetboil jest bardzo popularną marką, po której produkty sięga wiele osób, mimo że założyciele dosyć szybko sprzedali biznes, a giganci konkurencji, jak MSR czy Primus, zaoferowali swoje znakomite systemy do gotowania na gazie. Obecnie garnki z radiatorami, które pozwalają zaoszczędzić sporo paliwa, to już standard. Najbardziej udane produkty oferują Optimus i Primus.

 

W niektórych rejonach świata kuchenka może budzić wielkie zainteresowanie; fot. Borys Komander

 

Jeżeli jesteśmy przy ekonomii, warto dodać, że kupując mały garnek z radiatorem i najprostszy palnik gazowy, uzyskujecie bardzo oszczędny system do gotowania, który jest sporo tańszy niż zintegrowane zestawy. Jeżeli gotujecie sporadycznie, od wiosny do jesieni, właśnie takie rozwiązanie zapewni doskonały stosunek ceny do efektu. A zestaw można dobrać naprawdę minimalistyczny – najlżejsze palniki gazowe ważą niecałe 50 g! Jeśli dodamy do niego na przykład Optimus Terra Weekend HE, który uważam za najlepszy dostępny na rynku garnek dla solisty, tanim kosztem stworzymy własny, bardzo wydajny ekwipunek.

 

To, co pozwoli nam dodatkowo oszczędzić paliwo i skrócić czas gotowania, to pokrywka i izolacja od góry. Zróbcie zimą eksperyment: zagotujcie litr wody bez pokrywki, następnie z pokrywką oraz z pokrywką, na której położycie na przykład czapkę czy rękawiczki. Zmierzcie czasy – gwarantuję, że się zdziwicie!

 

Kolejnym ważnym elementem jest osłona płomienia przed wiatrem. Nawet najprostsze rozwiązanie, czyli folia z cienkiego aluminium, może bardzo skrócić czas gotowania. I odwrotnie – najbardziej sprawny palnik może nigdy nie zagotować wody, o ile nie osłonimy płomienia przed wiatrem. Bardzo fajną, uniwersalną osłonę na każdy palnik kartuszowy oferuje Optimus.

 

EKONOMIA JEDZENIA

Jeżeli już jesteśmy przy ustalaniu, co się opłaca, licząc koszty zastanówcie się, ile czasu gotuje się dany produkt spożywczy. Może się okazać, że liofilizowany obiad za 30 zł, który należy zalać wrzątkiem, jest w efekcie tańszy niż kilogram ziemniaków za 2 zł, które trzeba gotować 20 minut. To skrajny przykład, ale dobrze pokazuje, że robiąc zakupy na wyprawę, powinniśmy wybierać wyłącznie produkty, które zapewniają dużo kalorii, pochłaniając niewiele. To jest najlepsze kryterium, zgodnie z którym na przykład zamiast ryżu wybieram kaszę kuskus.

 

EKONOMIA WRZĄTKU

Najczęściej bywa tak, że wrzątku gotuje się za mało i trzeba dogotować, albo za dużo i trzeba wylać, a to marnotrawstwo. Polecam, szczególnie w zimie, trzymanie pod ręką dobrego, stalowego termosu, który długo zachowuje ciepło. Możemy do niego wlać nadwyżkę wrzątku i wykorzystać ją, kiedy będzie potrzebna. Dobry termos gwarantuje ciepło nawet przez 24 godziny, a najlepsi producenci to wciąż japoński Thermos i amerykański Stanley.

 

Druga sprawa to zaparzanie jedzenia. Kiedy jest bardzo zimno, liofilizat czy zupa chińska zamarznie, zanim się zaparzy. Poniżej 0oC nawet duży izolowany kubek termiczny z wiekiem nie zapewni komfortu. Idealnym rozwiązaniem jest mały, kompaktowy i niezbyt ciężki termos obiadowy z szerokim wlotem. Bez względu na to, jak jest zimno, wszystko smacznie się w nim przyrządza, a szczelne wieczko sprawia, że możemy zrobić sobie przerwę i dokończyć posiłek później. Dobrze dobrany termos jedzeniowy z powodzeniem zastępuje kubek termiczny.

 

Rozgrzany palnik katalityczny MSR Reactor – fantastyczne ciepło do gotowania bez płomienia; fot. Borys Komander

 

PALNIKI WIELOPALIWOWE

Na rynku dostępne są kuchenki, które działają zarówno na gaz, jak i na paliwo płynne. To bardzo fajne rozwiązanie, bo zapewnia nam pełen komfort w różnych warunkach. Gdy jest ciepło i dostępne są kartusze, możemy czysto i bezproblemowo gotować na gazie, natomiast gdy gaz się kończy lub nie zapewnia wydajności – zastępujemy go benzyną.

 

Najprostszym modelem wielopaliwowym jest MSR International, który jednak wymaga stosowania czystej benzyny ekstrakcyjnej lub samochodowej. Bardzo ciekawą propozycją jest Primus Omnilite Ti, którego imponująco niska waga uzyskana jest dzięki zastosowaniu tytanowej konstrukcji. Zmieniając paliwo z gazu na benzynę lub ropę, należy wymienić dyszę palnika. Wadą tego modelu jest to, że dosyć trudno się go czyści w przypadku zanieczyszczenia paliwem.

 

Najbardziej uniwersalnym ekspedycyjnym produktem jest Optimus Polaris, którego zaletą jest tylko jedna dysza! Mimo to działa na gaz, benzynę i inne paliwa. Dodatkowo wyposażony jest w specjalny magnetyczny klucz, który porusza i czyści dyszę podczas pracy palnika. To niezwykłe rozwiązanie, które pozwala uniknąć rozkręcania i czyszczenia palnika na mrozie. Zdecydowanie godny polecenia tam, gdzie jest naprawdę zimno.

 

Kuchenki benzynowe i wielopaliwowe są najdroższe, a ich obsługa wymaga zdobycia pewnych umiejętności i doświadczenia. Mają też wiele części i od czasu do czasu wymagają konserwacji (czyszczenia dyszy czy smarowania uszczelek i tłoczka). Jednak ich żywotność jest największa, a eksploatacja i paliwo najtańsze. Przy odpowiedniej konserwacji takie palniki będą nam służyć przez wiele, wiele lat, bez względu na warunki.

 

Tekst: Rafał Król

Zdjęcia: Borys Komander

 

Artykuł opublikowany był w Magazynie GÓRY 260 (1/2018)

 

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com