Dent Blanche to bez wątpienia jeden z piękniejszych szczytów szwajcarskich Alp. Od razu wyróżnia się na tle innych wierzchołków. Monumentalna piramida o trzech stromych graniach leży w bezpośrednim sąsiedztwie Matterhornu, jednak już na innym obszarze językowym.
„Dent Blanche... Blisko stąd na Matterhorn, lecz jednocześnie daleko”; fot. Bartosz Wrześniewski
Dent Blanche po francusku znaczy Biały Ząb. Blisko stąd na Matterhorn, lecz jednocześnie daleko. W linii prostej to siedem kilometrów, ale aby dostać się pod drogę klasyczną, która prowadzi na Dent Blanche granią południową, musimy przejechać samochodem ponad 100 kilometrów: z Zermatt przez Sion do doliny Val d’Hérens, po drodze mijając granicę między kantonem niemieckojęzycznym a francuskojęzycznym. Ową lingwistyczną zmianę odczujemy od razu. Tutaj mało kto rozumie niemiecko-szwajcarski dialekt, już łatwiej dogadać się po angielsku, chociaż i to nie zawsze się udaje.
Szczyt znajduje się nieco na uboczu najpopularniejszego górskiego regionu Szwajcarii. Prawdę mówiąc, to jedno z trudniejszych alpejskich wyzwań. Na mierzący 4356 metrów wierzchołek nie prowadzi żadna łatwa droga (Klasyczna wyceniona jest na AD, III–IV). Nie znajdziemy tu wagoników kolejki wożących turystów na górę. Schronisko co prawda jest, ale skromne, bez luksusów. Cabane de la Dent Blanche oferuje 40 miejsc noclegowych i należy do Szwajcarskiego Klubu Alpejskiego (SAC). Wszystko to sprawia, że wyprawa na Dent Blanche jest klimatyczna, z dala od tłumów i popularnych alpinistycznych celów okolic Zermatt. W porównaniu do nich, tu możemy się poczuć trochę jak na odludnym Kaukazie…
„Przed nami sporo wspinaczki i cztery żandarmy”; fot. Bartosz Wrześniewski
Plan powstał dość spontanicznie. Właściwie… wymyśliliśmy go dzień wcześniej, schodząc z Mont Blanc du Tacul. Przymierzaliśmy się do drogi 3M na Mont Blanc, ale po ostatnich intensywnych opadach śniegu nie było ku temu warunków. Postanowiliśmy więc zjechać kolejką do Chamonix, następnie samochodem dostać się do Zermatt i ostatnią kolejką wjechać na Gornergrat, by następnego dnia zaatakować Dufourspitze. Niestety, mimo ekspresowego tempa wejścia na Tacula, nie starczyło nam czasu, aby dotrzeć do Zermatt – wjechaliśmy pierwszą kolejką na Midi, a ja musiałem jeszcze złożyć pozostawiony tam samopas namiot, ale to historia na inny artykuł. Na szybko zmieniliśmy więc plan – Dent Blanche granią południową w jeden dzień! Ten szczyt chodził nam po głowie od jakiegoś czasu, ale nie mogliśmy się na niego zgrać. Kolejnego dnia zapowiadali tygodniowe załamanie pogody, więc rozwiązanie to wydawało się jedynym sensownym. Po miesiącu wspinania w Szwajcarii i masywie Mont Blanc, Biały Ząb był idealnym zakończeniem mojej alpejskiej przygody.
„Z kolucha asekuruję Mariusza na ostatnim wyciągu”; fot. Bartosz Wrześniewski
Zanim dojechaliśmy z Francji do Szwajcarii, zjedliśmy obiad i przepakowaliśmy szpej, zrobiła się noc. Położyliśmy się grubo po 22, nastawiając budziki na 2. Znów nie za bardzo się wyśpimy, ale tak to już w górach bywa. Czeka nas ponad godzina w samochodzie, a potem sześć godzin do schroniska i mniej więcej drugie tyle na szczyt. Ponad 2500 metrów w górę, a później w dół. Pakujemy się na lekko – dwie kanapki, kilka batonów proteinowych, trzy litry wody, kilka tricamów i taśm. To powinno wystarczyć. Szkoda tylko, że nie mamy lekkiej liny, jedynie grubą i toporną 60-tkę, ale tego już nie przeskoczymy. Z parkingu startujemy po 4. Jeśli dotrzemy do schroniska przed 9, możemy atakować szczyt.(...)
Pełną relację Bartosza Wrześniewskiego z wejścia na Dent Blanche znajdziecie w najnowszym, 277 numerze GÓR.