baner
 
 
 
 
baner
 
2005-10-15
 

Słowacy tryumfują w Karakorum!

Nie próżnowali w tym roku dobrze nam znani sąsiedzi – wspinacze zza południowej granicy....


Nie próżnowali w tym roku dobrze nam znani sąsiedzi – wspinacze zza południowej granicy. W sierpniu w rejonie Trango działała wyprawa słowacko-czeska, w składzie której znaleźli się Gabo Čmárik, Andrej Kolárik, Igor Koller (lider), Jozef Kopold, Vladimír Linek, Pavol Pekarčík Juraj Poděbraský, Erik Rabatin ze Słowacji oraz Czesi: Milan Benian, Martin Klonfar, Petr Piechowicz, Miroslav Turek. Warto przypomnieć w tym miejscu, iż grupa nie przez przypadek wybrała właśnie wspomniany rejon - rok wcześniej Čmárik, Koller, Kopold i Linek byli o krok (około 60 m) od ukończenia nowej drogi na Shipton Spire (VIII A3). Z kolei Miro Mrava i Brano Turček, których w tym roku zabrakło, wytyczyli wówczas tamże nową drogę, Knocking on the Heavens Door VIII A4, 1000 m. Tym razem ekipa powróciła w o wiele większym składzie nie tylko po to, by dokończyć dzieło, ale również zakosztować bogactwa wspinaczkowego i uszczuplić potencjał, jaki wciąż oferuje cała fantastyczna grupa Trango.

Dodo i Gabo. W tle Great Trango z wyrysowaną linią drogi Asalam Alaikum


Ale po kolei. Najpierw zespół w składzie Jozef „Dodo” Kopold (bodaj najaktywniejszy alpinista słowacki ostatnich lat) - Gabo Čmárik wytyczył nową, wspaniałą drogę na Great Trango Tower (6826 m). Zespół uderzył 4 sierpnia w stylu alpejskim na południowo-zachodnią ścianę, na prawo od innej wielkiej, niedawno powstałej wspinaczki, Azeem Ridge (5.11 R/X, A2, M6, 2300 m, K Cordes – J. Wharton ’2004). Słowacy zabrali w ścianę jedynie 2 plecaczki, w których nie było przewidzianego miejsca między innymi na śpiwory, karimaty, liny poręczowe, czy krótkofalówki. Nie przeprowadzali też wcześniej żadnego rozpoznania, rekonesansu, etc. Ot, sama esencja alpinizmu...
Wspinanie rozpoczęli 4 sierpnia. Z początku sprzyjała im pogoda, a teren, mimo sporych trudności, przez pierwsze 1000 metrów umożliwiał stosowanie lotnej asekuracji. Niestety, nazajutrz zepsuła się pogoda, sypnęło śniegiem przechodzącym później w deszcz. Mimo złych warunków, dwóch wspinaczy, grając vabank, kontynuowało wspinaczkę i czwartego dnia osiągnęło ścianę szczytową. Możemy tylko próbować wyobrazić sobie, czym była noc w temperaturze -15°C, przy silnie padającym śniegu i bez śpiworów. Piątego dnia skończyło się jedzenie. Przez kolejne dwa (piąty i szósty dzień wspinania!) pokonali headwall, po nim odcinek zaśnieżonej, zalodzonej skały (który spowodował znaczne zwolnienie tempa) i dopiero siódmego dnia wyszli na grań szczytową. Żeby pokonać ostatnie 100 metrów w zasadzie potrzebowali aż dwóch dni.
Po trzech kilometrach i siedmiu dniach trudnego wspinania, setkach rys, mokrych kominów, wahadeł itd., wreszcie mogli już tylko schodzić. Łatwo jest pisać. Ale na drodze normalnej, którą mieli w planie zalegało tyle śniegu, że zejście mogło być śmiertelnie niebezpieczne. Wybrali więc jako drogę zejściową zjazdy pd.-zach. ścianą. Zajęły im one całe popołudnie i kolejną noc. W stanie całkowitego wyczerpania Dodo Kopold poleciał z lawiną 150 m, jednak zatrzymał się szczęśliwie, cały i zdrowy. Gabo Čmárik również spadł w dół 30 m zalodzoną ścianą, jednak i nad nim czuwała opatrzność. Po 16 godzinach zjazdów i pijanym zejściu, dotarli do bazy wpółżywi o piątej nad ranem.
Na całej drodze pozostawili zaledwie 3 haki i 2 spity na wahadłach. W bazie zameldowali się jednak niemal bez sprzętu. Wszystko zostało w ścianie, wykorzystane do zjazdów (w tym 8 spitów). Drogę nazwali, zapewne w podzięce dla Allacha, Assalam Alaikum (ABO, VIII A2, 90 wyciągów). Udało się... Zapewne długo jeszcze wspinaczka ta będzie czekać na amatorów pierwszego powtórzenia.

Dwa dni po starcie poprzedniej dwójki, 6 sierpnia, Erik Gabatin i Andrej Kolárik rozpoczęli prace nad nową drogą na zachodniej ścianie smukłej iglicy Hainabrakk East Tower (około 5800 m). Ich zamiarem było poprowadzenie nowej linii przez całą ścianę i środkowym filarem, pomiędzy dwoma istniejącymi realizacjami. Styl działania tego zespołu był już nieco inny. Najpierw przez kilka dni poręczowali całą dolną część ściany; złe warunki pogodowe trzykrotnie zganiały ich do bazy. Od połowy zaatakowali w stylu alpejskim.
Ich wspinaczka wiedzie głównie systemami doskonałych rys, między którymi czasem musieli uciec się do techniki hakowej. Napotkane trudności Mystical Denmo, bo tak brzmi nazwa drogi, ocenili na VII+ A2, 1400 m, 34 wyciągi. W górnej części dwójka zmuszona była wspinać się w lodzie do 80 stopni bez sprzętu lodowego, który... pozostał w bazie. Wierzchołek został osiągnięty 22 sierpnia około 18.30. Do miejsca ostatniego biwaku Gabatin i Kolárik dotarli dopiero w środku nocy, cały następny dzień zajęły im zjazdy.
W „normalnych warunkach” była by to ważna, wielka droga, lecz blednie nieco przy poprzednim wyczynie Słowaków.

W czasie, kiedy obie ekipy walczyły na „swoich” ścianach, nie próżnował również pozostały skład z Igorem Kollerem na czele, ponownie przyprawiając wszystkich o dreszcze. 1 sierpnia wrócili na swój ubiegłoroczny projekt z zamiarem dokończenia drogi. Zmieniając się w „szychtach” w ścianie, Słowacy mozolnie, aczkolwiek konsekwentnie zdobywali wysokość, nieustannie wśród dużych trudności. Od dziesiątego wyciągu zaczynały się liny poręczowe pozostawione przed rokiem. 15 sierpnia Koller, Vlado Linek, Juraj Poděbradský oraz filmowiec, Pavol Pekarčík, doprowadzili autonomiczną linię do końca, wychodząc na śnieżną przełączkę w grani, gdzie ich droga połączyła się ze znaną wspinaczką Ship of Fools (5.11 A2 WI6, Ogden – Synott ’97).
Kiedy już wydawało się, że nic nie będzie w stanie wydrzeć im tej drogi, nadeszło załamanie pogody. Po nocy spędzonej bez śpiworów zdecydowali się wracać. Decyzja okazała się słuszna, jako że parszywe warunki utrzymywały się przez trzy kolejne dni. Wielka była determinacja zespołu, bowiem po przeczekaniu wrócili na ścianę 19 sierpnia ciężsi oprócz bagażu doświadczeń również o namiot. Po obfitującej w opady śniegu nocy i poranku, wyruszyli późnym popołudniem, poręczując w złych warunkach dwa wyciągi, kolejnego dnia dalsze trzy długości liny. Szczyt „bronił się wszystkimi sposobami”. 22 sierpnia cała czwórka wyszła na wspinanie z zamiarem osiągnięcia wierzchołka, lecz po locie prowadzącego Kollera znów wróciła do namiotu na przełączce... Po jednodniowym odpoczynku okazało się, że dalszą akcję podejmie już tylko Linek i Koller. Następnego dnia o 5 rano osiągnęli koniec poręczówek. Przy bezchmurnym niebie i w dokuczliwym chłodzie wspinali się jeszcze kolejne 10 godzin wąską, trudną i niebezpieczną granią Shipton Spire. Wydarzenia biegły, napięcie rosło niczym w najlepiej napisanym dreszczowcu. Po przejściu dwóch turnic zeszli na przełączkę pod lodowym headwallem. Po czterech wyciągach lodu i mikstu, około 16.00, niedaleko grani szczytowej nadciągnęła gwałtowna, choć krótka burza. Kiedy trochę ucichła, postanowili wspinać się dalej. Po osiągnięciu grani przeszli jeszcze jeden wyciąg, docierając o 17.30 do miejsca, oddalonego o około 80 metrów od wierzchołka. Według amerykańskiego opisu drogi, łatwy teren miał prowadzić stąd do szczytu. Okazało się jednak, że wielkie ilości śniegu i olbrzymie nawisy na grani uniemożliwiły dalszą wspinaczkę. Nadciągała kolejna burza. Zespół postanowił więc zawrócić z tego miejsca i około 18.00 rozpoczął zjazdy (na pewno w decyzji tej rolę odgrywało również skrajne wyczerpanie wspinaczy). Powrót ostrą granią, utrudniony przez śnieżną zamieć, trwał aż osiem godzin i musiał być dla tej dwójki prawdziwym piekłem. Na szczęście, między innymi także dzięki olbrzymiemu doświadczeniu, wyszli cało z niewyobrażalnego testu wytrzymałości i o drugiej w nocy, po 23 godzinach akcji dotarli do namiociku na siodełku. Tu były już ciepłe śpiwory, prowiant i liny poręczowe, dzięki którym bezpiecznie i cało powrócili do świata żywych...

9 (136) 2005

(dg)

 

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com