baner
 
 
 
 
baner
 
2006-03-30
 

Relacja z Filara Walkera

W terminie 10–22 marca 2006 odbył się planowany wyjazd w rejon Mt Blanc w Alpach Francuskich zespołu w składzie: Jan Kuczera, Łukasz Depta, Wojciech Kozub.


W terminie 10–22 marca 2006 odbył się planowany wyjazd w rejon Mt Blanc w Alpach Francuskich zespołu w składzie: Jan Kuczera, Łukasz Depta, Wojciech Kozub. Deklarowanym celem wyjazdu było drugie Polskie przejście w warunkach zimowych drogi biegnącej Filarem Walkera na północnej ścianie Grandes Jorasses.

W rejon działania dostaliśmy się podróżując najpierw autokarem relacji Kraków–Genewa, później przygodnymi środkami transportu do oddalonego już tylko o 80 km Chamonix.

Na miejscu zastaje nas pierwszy po długich opadach śniegu dzień względnie dobrej pogody. Według prognozy najbliższy tydzień ma być ładny; potem pogoda może się zepsuć, dlatego nie tracąc czasu zbieramy się do wyjścia w góry.

W wyższych partiach gór póki co panują jeszcze trudne warunki (4 stopień zagrożenia lawinowego, izoterma -28 stopni i wiatr 80 km na godzinę na wysokości 2700 metrów n.p.m., a na 4000 120 km na godzinę, ale liczymy, że nim zdążymy dojść pod ścianę i ewentualnie zaaklimatyzować się, sytuacja ulegnie poprawie na tyle, że wspinaczka będzie możliwa.

Podchodzimy nartostradą do Montenwers i biwakujemy niedaleko czoła lodowca Mer de Glace. Następnego dnia dający się nam jeszcze we znaki w nocy wiatr zupełnie cichnie. Na Mer de Glace pojawiają się narciarze zjeżdżający z Aig. Du Midi — to znak, że w wyższych partiach wiatr również ustał. Podejście nie byłoby możliwe bez użycia rakiet śnieżnych; nawet z nimi zapadając się pod ciężarem plecaków ze sprzętem wspinaczkowym i prowiantem dochodzimy do schroniska Lecheux dopiero wieczorem.

Dłuższą chwilę zajmuje nam uwolnienie drzwi schronu spod grubej warstwy śniegu. Następny dzień wita nas znowu słoneczną pogodą. W dobrze widocznej z balkonu przed schroniskiem ścianie zdają się panować bardzo dobre warunki do wspinaczki skalnej. Skała nie jest pokryta śniegiem. Z oglądu otoczenia wnioskujemy, że tylko zachodnie, południowe i wschodnie wystawy są zaśnieżone. Natomiast jeśli chodzi o wspinaczkę lodową, to już z daleka widać, że lodu jest bardzo mało. Pola Całunu i kuluaru Colton-McIntyre są czarne, po czym można się spodziewać, że lód jest tam bardzo twardy. Przepakowujemy sprzęt i kompletujemy prowiant. Planujemy wspinaczkę na pięć dni — w zakres sprzętu biwakowego wchodzą 3 śpiwory i dwie płachty biwakowe, bierzemy również dwa palniki na gaz propan-butan i podwójną menażkę.

Wstajemy o drugiej w nocy, wyjść ze schroniska udaje nam się o czwartej; konieczność torowania w kopnym śniegu sprawia, że dojście pod ścianę (omijając labirynt szczelin lodowca Lecheux) zajmuje nam czas do ósmej. O dziewiątej pokonujemy szczelinę brzeżną i wchodzimy w skały filara. Pod ścianą zostawiamy rakiety śnieżne, po które planujemy wrócić po udanej wspinaczce i zejściu na stronę włoską.
Prowadzenie pierwszego dnia wspinaczki przypada Janowi Kuczerze. Depta i Kozub transportują plecaki ze sprzętem. Po szybkim przejściu względnie łatwego terenu w dolnej części ściany pod koniec pierwszego dnia wspinaczki gubimy drogę. Schemat ściany, który posiadamy i który wydawał się być całkiem rzetelny, okazuje się mieć poważne braki w oznaczeniu charakterystycznych formacji, napotykanych trudności i zachowaniu skali. W ciemnościach próbujemy iść na wyczucie.
Efekt tylko taki, że po 20 h akcji znajdujemy względnie dużą łachę śniegu, na której jest możliwe wyrąbanie mini półeczek o wielkości wystarczającej, żeby każdy z nas mógł się względnie wygodnie rozłożyć w śpiworze. Przypięci na sztywno do haków śpimy ostatecznie po kilka godzin.

Rano po śniadanku, w dobrych humorach zaczynamy rozglądać się za dalszą drogą — robimy jakiś trawers, rozpoznawczy zjazd. Ale trudno jest znaleźć coś charakterystycznego. Jasiek Kuczera próbuje przejścia hakowego formacji, która z grubsza może przypominać zacięcie Rubufata, ale gdy po kilku metrach zaczyna mu brakować pomysłów na zakładanie punktów przyznaje, że to z pewnością nie może mieć trudności V+, o ile w ogóle da się przejść.
Stwierdzamy, że chyba jednak trzeba będzie zjechać i przyjrzeć się temu wszystkiemu jeszcze raz z dołu. „Odwrót wielką ścianą” z okolic może 1/4 wysokości, może z niższego punktu. Z użyciem rurowej, cieńkiej taśmy (kupiliśmy specjalnie na taką okazję) dokonujemy zjazdów. W ścianie nie tkwi zbyt wiele starych haków, dlatego też w dużej mierze stanowiska musimy zakładać samodzielnie (trafienie to też pewnie kwestia szczęścia, no i warunków bądź co bądź zimowych). Dobrze po zmroku docieramy do schroniska.

Lustrowanie ściany lornetą wykazało, że prawdopodobnie byliśmy w dobrym miejscu. Skośny trawers pod okapami z nawisami śniegu, który oboje z Jaśkiem określiliśmy jako bardzo trudny, zapewne gdy skała jest sucha nie przedstawia większych trudności. Wyższą część ściany z pomocą znalezionego w schronie francuskiego schematu udaje nam się również jako tako rozpoznać.

W czasie naszego odpoczynku na drodze Colton-McIntyre wspinają się Słowacy, ale prawdopodobnie z braku wystarczającej ilości lodu zjeżdżają po jednym dniu z połowy ściany.

Gdy z dołu podchodzi grupa francuskich wspinaczy z wieściami, że pogoda aczkolwiek bardzo w tym momencie niepewna ma szanse być wystarczająca do wspinania, decydujemy się spróbować jeszcze raz.

Wszyscy wychodzimy przed świtem ze schronu, ale zaraz po zejściu na lodowiec wycieczka naszego polskiego teamu kończy się. Okazuje się, że Jasiek za ostatnim razem odmroził sobie lekko palce u nóg, mówił już o tym wcześniej, ale jakoś chyba nie zdawaliśmy sobie sprawy z sytuacji. W skorupach od razu mu zdrętwiały. Biorąc pod uwagę, że lubi się wspinać latem i nie chciałby się nabawić „asymetrii” postanowił dać sobie spokój. Wojtek też od dźwigania ciężkiego plecaka nabawił się jakiejś kontuzji pleców; wcześniej wspinając się we trzech mogliśmy go odciążyć, ale we dwóch musiało by być dużo gorzej. Po długiej dyskusji rezygnujemy ostatecznie.

Nasze szanse w tym drugim podejściu i tak, jak pokazały następne dni byłyby kiepskie. Już nazajutrz od samego rana w Chamonix zaczął siąpić deszcz, co całkowicie rozwiało też nasze nadzieje na choćby jakąś jednodniową wspinaczkę. Mogliśmy tylko powiedzieć tradycyjnie: „wrócimy” i rozpocząć powrót do Polski.

Reasumując, wyjazd ten aczkolwiek nie przyniósł wyniku sportowego, dał naszej trójce możliwość spotkania z warunkami panującymi zimą w ścianach typu alpejskiego. Zyskaliśmy wiele cennych doświadczeń odnośnie doboru sprzętu biwakowego, ubioru oraz ilości prowiantu, co mam nadzieje zaowocuje w przyszłości zwiększeniem naszej skuteczności.

Łukasz Depta

2006-03-30

(kg)

 

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com