baner
 
 
 
 
baner
 
2005-12-19
 

Polacy w Ameryce c.d.

Krótkie sprawozdanie z wakacyjnych wojaży pióra Maćka Ciesielskiego.


Krótkie sprawozdanie z wakacyjnych wojaży pióra Maćka Ciesielskiego.

BUGABOOS

Przez trzy tygodnie sierpnia w Bugaboos Glacier Park w Kanadzie działała wyprawa Polskiego Związku Alpinizmu w składzie Filip Zagórski (UKA), Wawrzyniec Zakrzewski (UKA), Maciek Ciesielski (UKA, KW Poznań) oraz Tadeusz Grzegorzewski (KW W-wa). Na okres naszego pobytu przypadły zaledwie trzy „okna pogodowe” – w sumie siedem ładnych, nadających się do wspinania dni.

Przedstawiamy listę naszych przejść w kolejności chronologicznej:

- Sunshine crack na Snowpatchu (5.11a, około 450 metrów), przepiękna linia autorstwa Alexa Lowa, praktycznie same rysy offwide. Dla nas duża przygoda, gdyż do przejścia kluczowego wyciągu zalecane jest użycie dwóch camalotow numer 4.5, my mieliśmy jeden numer 4 – naprawdę pouczająca lekcja...  „Wawa” Zakrzewski i Maciek Ciesielski, 4,5 godz., OS;
- McTech na Cresent Spire (5.10a, około 250 metrów), najpopularniejsza droga w rejonie. "Wawa" Zakrzewski i  Filip "Troll" Zagórski OS oraz Tadek Grzegorzewski i Maciek Ciesielski OS;
- kombinacja dróg Tower Arete 5.11+/12- i Beckey-Greenwood 5.10? na Snowpatchu, proponowana przez nas nazwa to Garden Party. Po przejściu pierwszego z dwóch kluczowych wyciągów na Tower Arete (RP w pierwszej próbie, zaraz po oczyszczeniu rysy z trawy) i pokonaniu pewnej długości – trudnej do oszacowania – łatwego terenu, nie odnajdując się na schemacie, decydujemy się na łatwy trawers w prawo, by po połączeniu się z drogą Backey’a (teoretycznie najłatwiejszą w tym rejonie), szybko osiągnąć wierzchołek. Kilka godzin później, które bardziej przypominały prace ogrodnika niż wspinanie, wiemy już, iż kominy 5.7 mogą być bardzo nieprzyjemne, a zatrawiona rysa 5.9 może być przygodą życia. Wspinaczkę kończymy 15 metrów (!) poniżej topu. Ten ostatni krótki wyciąg drogi to przepinanie się po drabinie rivetów, którą ktoś przed nami (ciekawe jak dawno temu?) wyczyścił na skutek raczej imponującego lotu... "Troll", "Wawa", Maciek;
- Beckey-Chouinard na South Howser (5.10a, A0 lub miejsce 10d, 900 m) – największy klasyk rejonu, zwany najpiękniejszą drogą alpejską Ameryki Północnej. "Wawa" i "Troll" oraz Maciek z Tadkiem, ok. 8,5 godz. do piku, OS, ale ok. 18 godz. "tent to tent"  [mieliśmy małe problemy podczas dość trudnych zjazdów zaśnieżoną wschodnią ścianą, także podejście i zejście lodowcem – bardziej zmrożonym w tych dniach – było ciekawym doświadczeniem, a to ze względu na przyjętą przez nas taktykę „light and fast” czyli raki + adidaski + duck tape;-)] ;
- Fingerberry Jam na Pigeon Feathers (5.12a, ok. 250 m). Najpiękniejsza z pokonanych przez nas dróg, a także najtrudniejsza technicznie, przy dość wymagającej asekuracji. "Wawa", "Troll" i Maciek styl OS około 4 h.

Oprócz nas w rejonie Bugaboos działała także Marta Czajkowska, informacje o jej dokonaniach wkrótce na łamach GÓR. 

YOSEMITE

Przez 3 tygodnie września w Dolinie Yosemite jako wyprawa PZA działał zespół Wawrzyniec "Wawa" Zakrzewski (UKA) i Maciek Ciesielski (UKA, KW Poznań). Wykorzystując rozwspinanie wyniesione z gór Kanady, a także chęć rozprostowania kości po długiej podróży automobilem przez malownicze zakątki Idaho (np. City of Rock), już pierwszego dnia uderzamy na Rostrum. The Regular North Face Route 5.11c (8 wyciągów). Jak to za oceanem bywa, najtrudniejszy okazał się 5.10-wy offwidth, którego przejście zabrało prowadzącemu przeszło godzinę!!! (całą drogę pokonaliśmy w 6 godzin). Styl przejścia to OS, jeden wyciąg Flash. Nasz zespół w tej wspinacze wspomógł Filip "Troll" Zagórski    
Dużą przygodą był powrót na Camp 4. Zaczęliśmy wspinać się w stylu miejscowych – rano cafeteria, o 13.00 pod ścianą. Drogę skończyliśmy więc w zapadających ciemnościach, bez samochodu, 20 km od campu, zaczęliśmy łapać stopa. Pokonaliśmy ten dystans w dwóch etapach, oczywiście za każdym razem zatrzymali się Europejczycy...
Po dniu restu wbijamy się ("Wawa" i Maciek) w West Face (V, C2F, 5.7, 11 wyciagów) na Leaning Tower. Drogę pokonujemy stosując metodę "short fixing" (raz było troszkę strasznie). Na szczycie meldujemy się po 5 godzinach i 10 minutach. Prawdopodobnie jest to dopiero drugie polskie przejście tej drogi. Znając drogę, czas jej przejścia można spokojnie zbić o około 2 godziny. Droga jest piękna, bardzo powietrzna, popularna (przez to dość wyślizgana) i na pewno jest nie lada wyzwaniem, gdyby ją próbować przejść klasycznie (5.13b).
Następny dzień to kolejny odpoczynek, a zaraz po nim za namową "Pustelnik Brothers" uderzamy na owianą mitami i słynącą ze straszliwych kominów drogę Steck – Salathé na Sentinel Rock. Droga pada w stylu OS w czasie 7 godzin i 40 minut. Nie było tak strasznie, ale mimo wszystko, nie myśleliśmy, że kominy mogą być tak trudne... Czapki z głów dla wizjonerstwa autorów pierwszego przejścia... 
Następna nasza wspinaczka to West Face (5.11c, 19 wyciągów) na El Capitanie. Tutaj nie poszło nam już tak łatwo, dwa miesiące wspinania w rysach spowodowało, iż najwyraźniej zapomnieliśmy, co należy robić w płytach... Jak na standardy El Capitana droga jest specyficzna. Generalnie wspina się tam po płytach, rys używając głównie do zakładania, czasami moralnej (moje odczucia) asekuracji. Kluczową sprawą mogą okazać się dobre buty, a nie stare, wygodne "kapcie". Styl naszego przejścia to "żołądkowa epopeja" za RP w 9 godzin.
Kolejne dni to dobrze spędzany czas w cafeterii, gdzie przeczekujemy niezbyt popularną w Kalifornii deszczową pogodę. W jeden z takich dni, gdy o 11 rano ciągle nie pada, wyruszamy na rozpoznanie pierwszych wyciągów z Nosa (VI 5.9 C2, 31 wyciągów). Padać zaczyna około 16, do tego czasu udaje nam się zrobić pierwsze 17 wyciągów, a także przetrenować wyprzedzanie zespołów w ścianie (za parę dni kluczowe okaże się to kluczowe).
Wreszcie, po małych problemach ze sklerozą, udaje nam się wystartować. Po minięciu 6 zespołów (poza zespołami w ścianie, trzy zespoły tego dnia chciały zrobić przejście jednodniowe) i 10 godzinach 19 minutach wspinania leżeliśmy naprawdę bardzo szczęśliwi obok najbardziej charakterystycznego drzewa na piku El Capitana. Drogę pokonaliśmy stosując metodę "short fixing’ u" lub wspinając się symultanicznie. Dla szybkiego przejścia Nosa kluczowa jest dobra znajomość drogi, zwłaszcza górnej, trudniejszej technicznie części (wyciągi od 22 do 27).
 
Maciek Ciesielski

Na zakończenie chcielibyśmy podziękować serdecznie Robertowi Rogożowi vel Jerry Gwizdek, a także Marcie „Młodej” Czajkowskiej i Davidowi Griffowi. Bez ich przeogromnej pomocy jakakolwiek działalności w tak odludnym i trudno dostępnym terenie, jakim jest Bugaboos, byłaby niemożliwa. Davidowi i Marcie winni jesteśmy podziękowania również za pomoc w dotarciu z Kanady do Doliny.

Chcielibyśmy też podziękować organizacjom i firmom, które wspierają nasze wyprawy: PZA, UKA, Starostwo Kościan, Montano (www.montano.pl), Hannah (www.hannah.pl), Robert’s (www.roberts.pl), Lhotse (www.lhotse.pl), Maxim i Camelbak (www.predman.com.pl)

10 (137) 2005

(kg)

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com