Czwarta po południu, ciemność przepędzała światło dnia. Gdy wyszliśmy z budynku lotniska w Tromso, wpadliśmy prosto w objęcia chłodu.
30 stopni mniej niż w Środkowej Europie, którą opuściliśmy zaledwie kilka godzin temu. Prawdziwa zima, w końcu.
Gdy staliśmy, czekając na samochód, nasze oczy skierowały się na czyste, niezmącone niczym niebo. Gwiazdy świeciły jasno, a Gwiazda Polarna była tak wysoko, że spojrzenie na nią wymagało naprawdę elastycznego karku. Zasługiwaliśmy na to, by północna Skandynawia przywitała nas przynajmniej zorzą polarną, ale oczywiście nie było nam dane jej oglądać. Nieważne, mieliśmy jeszcze dwa tygodnie, by doświadczyć tego cudu.
Góry i lodowe linie nad fiordami czynią z wyspy Senja prawdziwy raj dla wspinaczy
fot. Urban Golob
W większej części Europy nie było w zeszłym roku zimy. Wyglądało, że przyjdzie na świąteczne ferie, ale w grudniu zamiast śnieżnej pokrywy pojawiły się kobierce wiosennych kwiatów. Wspinacze lodowi pozostali więc bez swoich terenów testowych: zamarzniętych wodospadów, których pełno jest w Alpach. Musieliśmy coś przedsięwziąć. Dobre warunki do wspinania były w Kanadzie i Stanach, w Europie zaś pozostawało nam tylko wypuścić się na daleką północ. I tak oto Bardujord, niewielka wioska w pobliżu Setermoen, oddalona tylko trzy godziny jazdy od Tromso, ujrzała międzynarodową grupę wspinaczy lodowych: miejscowi Marius, Sjur i Edvard, legenda kandyjskiego ice-climbingu Guy Lacelle oraz Słoweńcy – Aljaž, Klemen i ja w roli fotografa. Zamierzaliśmy sprawdzić najdalej wysunięty na północ (a w tym roku jedyny) lód w Europie, a oprócz tego poznać bliżej kilka rejonów, które mogły – w opinii miejscowych wspinaczy – oferować interesujący potencjał dla wspinania lodowego.
Marius Olsen podczas drugiego przejścia nowootwartej mikstowej drogi Pull harder, you fat
bastard!, okolice Salangen
fot. Urban Golob
Jednak wspinanie lodowe na północy Norwegii różni się nieco od tego w Alpach. W Setermon i okolicy nie występują prawdziwie strome ściany. Wszystko jest bardziej łagodne, jednak wzniesienia i doliny swoimi rozmiarami znacznie przekraczają te, które znamy z naszych rodzinnych stron. Ściany dolin mogą być całkiem strome i wyższe niż wydawały się z daleka. Większa część regionu Troms wystawiona jest na działanie wiatrów i chłodu, a dojście pod zamarznięte wodospady zasypane śniegiem. W większości przypadków jest to sypki puch, który mógłby uszczęśliwić miłośników snowboardu i freeridingu, jednak wspinaczom utrudniający lub wręcz uniemożliwiający przejście. Ta delikatna biała pokrywa sprawiała, że wielu z dolin nie można było pokonać bez użycia nart, rakiet śnieżnych czy sukterów. Używanie ich w niektórych miejscach jest zakazane ze względów ekologicznych. Na dodatek wspomniane zimno i wiatr. Kiedy wyklarowała się pogoda, zaczęły wiać silne wiatry i spadła temperatura. Słupek rtęci wskazywał często mniej niż 20 stopni na minusie, a wiatr wiał z prędkością powyżej 100 km/h. Wiatr, który – szczególnie w nocy – wył za ścianami norweskich drewnianych domów. Jeśli dodać do tego trzaśnięcia niedomkniętych drzwi, masz scenę jak z horroru.
Klemen Premrl w czasie premierowej wspinaczki na lodospadzie Have a nice day
fot. Urban Golob
Dni były naprawdę krótkie, pomimo że na początku lutego mieliśmy już po kilka godzin słońca. Gdy przyjechaliśmy tutaj wschodziło ono o 10:30 przed południem, a zachodziło przed 14. Ale nawet wtedy nie wychylało się ono ponad szczyty nieodległych gór, tak byśmy mogli poczuć jego obecność na niebie. Krótkie dni wymagały szybkiego wspinania, a jeszcze lepiej niezłych czołówek, zaczynaliśmy bowiem, gdy było jeszcze ciemno i kończyliśmy popołudniu lub wieczorem, kiedy znów panowały ciemności. Odnosiło się to przede wszystkim do wyższych lodospadów, które nie należą w Norwegii do rzadkości. W pobliskiej Dolinie Sordalen znajduje się jeden z nich, wysoki na 600 metrów, na pokonanie którego Aljaž i Klemen poświęcili cztery godziny, co było niezłym tempem. Dodatkowo czasochłonne zejście, utrudniane przez nasilającą się burzę, sprawiło, że wrócili późnym popołudniem w głębokich ciemnościach.
W północnej Norwegii rakiety są koniecznością
fot. Urban Golob
Silne wiatry nawiewające śnieg do doliny, w której znajdują się najlepsze lodospady, zmusiły nas do udania się w kierunku morza. Salangen jest tylko godzinę jazdy stąd i w pobliżu miejsca, gdzie Guy Lacelle wytyczył pierwszą mikstową linię w północnej Norwegii. Droga wiodła po zamarzniętych wodach jeziora. Wieści o nowej odmianie wspinania poza kołem polarnym rozeszły się szybko i tydzień później pojawiło się 20 norweskich zapaleńców, by popróbować „drytoolingu”.
Wspinaczkowy podwieczorek: oczywiście lody!
fot. Urban Golob
Nasza grupa zatrzymała się na jednej z farm w Bardujord. Trudno nazwać to miejsce wioską, to raczej kilka leżących oddzielnie domów albo farm. Tradycyjnie w tej części Norwegii, w okolicy Setermoen mieszka się w tego typu domostwach. Dziesięć lat temu norweska armia wybudowała tu bazę wojskową – największą w kraju.
Aljaz Anderle i Klemen Premrl na głównym lodospadzie Salangen
fot. Urban Golob
Guy Lacelle jest częstym gościem na lodowych drogach Norwegii. W tym roku zostawił po sobie wiele pierwszych przejść mikstowych linii w pobliżu Salangen. Tu na drodze Social club
fot. Urban Golob
Kilka zamrożonych wodospadów widać było przez okno naszego małego domku. Ponieważ jednak nie należały one do największych w tym rejonie, nie wzbudziły naszego zainteresowania. Tak było dopóki wiatr i chłód nie skłoniły nas do zainteresowania się i ich potencjałem. Lodospady te miały przynajmniej ekspozycję południową i w okresach dobrej pogody można było liczyć na odrobinę słońca. To było wspaniałe. Kiedy Klemen i ja zaczęliśmy się wspinać po dziewiczym lodospadzie – a było to po dwugodzinnym mozolnym marszu w rozpaczliwie głębokim i sypkim śniegu – promyczki słońca były bardziej niż oczekiwane. Blade słońce choć w niewielkim stopniu złagodziło oddziaływanie dwudziestostopniowego mrozu.