ICE-CLIMBING EXPEDITION NA DALEKĄ PÓŁNOC - Audrey Gariepy i Ines Papert, w poszukiwaniu „Dziewiczych zakątków” w Krainie Lodu oraz Albert Leichtfried i Markus Bendler w Krainie lodów i gejzerów
Planowanie wyprawy związanej ze wspinaczką lodową – zwłaszcza na Islandię – wymaga odpowiedniej wiedzy o lokalnych warunkach pogodowych. A są one zupełnie inne od tych w Europie kontynentalnej. Możesz spotkać się albo z silnymi mrozami, albo z niemal z letnią aurą – wszystko zależy od umiejscowienia i siły układów niżowych, które wpływają na islandzką pogodę. Zwłaszcza od mającego średnią wartość ciśnienia 994 hektopaskali „niżu islandzkiego”, który na stałe ulokował się w pobliżu wyspy i ma bezpośredni wpływ na panujące tam warunki atmosferyczne. Jego wpływ rozciąga się zresztą na całą Europę. Przeciwwagę dla niego stanowi, także wpływający na europejską pogodę, „wyż azorski”, tworzący się nad Atlantykiem. Jeśli oba są wyraźnie ukształtowane, oznacza to dla kontynentu europejskiego gorącą i wilgotną pogodę z silnymi wiatrami zachodnimi. Dodatkowymtego efektem są silne wiatry w północnej Afryce oraz – co ważniejsze – dobre warunki do wspinaczki lodowej na Islandii, związane z masami zimnego arktycznego powietrza, przynoszonego przez silne wiatry znad Grenlandii. To układ, o który modlisz się, gdy wyruszasz na Islandię. W przeciwnym razie pojawi się odwilż i cały lód zniknie tak szybko, jak się uformował. Aczkolwiek odwilż zmienia się w mroźną pogodę równie szybko i to bez specjalnych znaków zapowiadających ten proces.
Albert Leichtfried Markus Bendler
Kiedy przygotowywałem się do naszej podróży, śledziłem na bieżąco sytuację pogodową w Internecie i miałem okazję wirtualnie obserwować obie opcje, ale ostatecznie wygrała mroźna wersja islandzkiej zimy. Jednak okres silnej odwilży pod koniec stycznia – na trzy tygodnie przed naszym planowanym przyjazdem – kiedy runęły prawie wszystkie lodospady, na długo pozostanie w mojej pamięci... Nie miałem psychy, żeby wyjawić to moim partnerom. Nie chciałem im przysparzać dodatkowych zmartwień, bo każdy z nich miał dostatecznie dużo na głowie. Markus Bendler walczył o Puchar Świata we wspinaczce lodowej, a Hermann Erber zajmował się robieniem zleconych fotografii. Bilety zostały zarezerwowane, nie było odwrotu. W każdym razie – nadzieja umiera na końcu.
OKRĄŻYĆ WYSPĘ
18 lutego 2007 roku. Pojutrze wyruszamy w naszą podróż na Islandię. Miejscowi wspinacze z dużym entuzjazmem donosili mi o tym, że zima właśnie wróciła. Przez ostatnie kilka tygodni byłem wprost zalewany informacjami o wspinaniu na Islandii. Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek wcześniej spotkał się z tak wielką gościnnością i życzliwością. Przesunięto o tydzień termin dorocznego Festiwalu Wspinaczki Lodowej tylko po to, abyśmy mogli w nim uczestniczyć i dobrze się bawić. Aż trudno w to uwierzyć, prawda? Ostatni rzut oka na mapę pogody uspokoił mnie ostatecznie – fakty mówiły same za siebie: na dalekiej Północy było znowu zimno.
Pogoda, gdy wylądowaliśmy w Rejkjaviku, w pełni potwierdziła panowanie zimy. Kiedy jechaliśmy do centrum, termometr w naszym luksusowym samochodzie wskazywał dwa stopnie poniżej zera. Jak najszybciej skontaktowaliśmy się z miejscowymi wspinaczami, aby porozmawiać o warunkach i związanych z nimi możliwościach w wyborze celów. Uzyskaliśmy wiele użytecznych informacji i po niedługim, miło spędzonym czasie wiedzieliśmy, jak będzie wyglądał nasz plan na następne dwa tygodnie. Zamierzaliśmy podróżować dookoła wyspy, odwiedzając najbardziej interesujące rejony i co ważniejsze poszukując nowych możliwości wspinaczkowych na nieeksplorowanych jeszcze Wschodnich Fiordach.
Byliśmy totalnie nakręceni wizjami wspinania w świetnych warunkach, a równocześnie uradowani jak dzieci naszym Suzuki Grand Vitara XL-7 V6 4WD Jeep. Wyruszyliśmy w kierunku Haukadaluru, jednego z najsłynniejszych islandzkich rejonów wspinaczki lodowej. Gdy przybyliśmy na miejsce, okazało się, że lodu jest tam jak na lekarstwo; musiało być tu ostatnio okropnie sucho. Niezrażeni tym wskoczyliśmy z powrotem do naszego jeepa z postanowieniem zabawienia się trochę naszą nową zabawką. Bez żadnego celu jechaliśmy wzdłuż Półwyspu Snaefellsnes i wkrótce po jego zachodniej stronie dostrzegliśmy niewielką białą połać – w Grundarfjördur odkryliśmy doskonałe miejsce na spotkanie z islandzkim lodem.
Gdy Markus próbował wysiąść z auta, usłyszeliśmy trzask zawiasów samochodowych drzwi. Mieliśmy pierwszą okazję, by przekonać się o surowych warunkach tutejszej pogody. Przy wietrze wiejącym z siłą 9 stopni w skali Beauforta stoczyliśmy prawdziwą walkę, aby dojść do podstawy ściany i zmierzyć się z drogami Alien Muffin WI4 i Dordingull WI5, wytyczonymi przez samego Guy Lacelle’a. Hermanna, który robił zdjęcia na szczycie, o mało co nie porwał wiatr.
Jeden dzień z naszego planu wycięła burza, udaliśmy się więc na północ, w kierunku Kaldakinn, gdzie miał odbywać się Festiwal Wspinaczki Lodowej. Prowadził Hermann, który jako jedyny miał jeszcze dość siły tego burzowego dnia. Późnym wieczorem dotarliśmy na miejsce naszego noclegu – farmy Petera Björga, gdzie dla wspinaczy lodowych zawsze znajdzie się wolne łóżko. Nazajutrz spotkaliśmy się z większością miejscowych wspinaczy, którzy o naszym przybyciu dowiedzieli się z artykułu w lokalnej gazecie:
– „Szaleni turyści pochwyceni przez policję
– 600 euro mandatu za przekroczenie prędkości”. To pierwsze dobre wrażenie, które zrobiliśmy, nie miało się zmienić w ciągu najbliższych kilku dni...
KALDAKINN – WSPINACZKA LODOWA NA NADMORSKIM KLIFIE I TRZY WYCIĄGI KAPITANA HOOKA
Na początku postanowiliśmy rozejrzeć się po Kaldakinn. Jadąc wzdłuż olbrzymiego klifu, mogliśmy z bliska podziwiać niezliczone lodospady. Wyboista droga sprawiała, że czuliśmy się jak na rajdzie samochodowym. Oczywiście Markus i Hermann nie przepuścili okazji naciskania na mnie, bym zmienił się w Colina McRay’a i pozwolił poczuć nam prawdziwy i silny zastrzyk adrenaliny. Nagle wpadliśmy w poślizg, który prowadził nas po sporej ślizgawce wzdłuż drogi i zakończył na olbrzymim bulderze. Resztę dnia spędziliśmy na próbach ponownego wepchnięcia jeepa na drogę. Dzięki Bogu farma Peter Björga nie była zbyt daleko i jej gospodarz, przy wsparciu swoich sąsiadów oraz mocy swojego John Deere Tractor, wyciągnął nas z opresji. Ze smutnymi obliczami wróciliśmy do Akureyri i zmieniliśmy naszego V6 na „plastikowego” jeepa marki Hundai. Moje oczy stały się jeszcze bardziej smutne, gdy dowiedziałem się, że ubezpieczenie będzie kosztować nas 1700 euro. Ale na szczęście nasza trójka nie zwykła zamartwiać się zbyt długo. Wróciliśmy na Festiwal z uśmiechniętymi twarzami. Jego program był przygotowany z myślą o czterdziestu zmotywowanych wspinaczach i nie był aż tak wypełniony, jak to zazwyczaj dzieje się na tego typu imprezach. Żadnych banerów sponsorów – tylko wspinanie, zabawa i wspólne picie piwa na zakończenie. Proste i na luzie, jak wszystko tutaj.
Następnego dnia rano wyruszyliśmy bardzo wcześnie z zamiarem pokonania ekstremalnego klasyka Stekkjastaur WI5/6. Wieczorem na farmie miałem okazję zaprezentować pokaz slajdów i opowiedzieć o swoich wspinaczkowych przygodach.
Wspinaczka mikstowa nie jest w Islandii zbyt popularna i ospitowane linie mikstowe można policzyć na palcach jednej ręki. Chcąc nieco poprawić tę statystykę, postanowiliśmy z Markusem osadzić bolty na jednej najbardziej nadających się do tego linii w Kaldakinn. Wybraliśmy drogę z dużą ilością lodu i zabraliśmy ze sobą 12 boltów, do osadzenia jedynie w jej części skalnej. Z bliska jej skalne partie wydały nam się znacznie poważniejsze niż wcześniej myśleliśmy. Na trzecim wyciągu, tuż przed dojściem do lodowej kurtyny, zabrakło nam spitów. Zmęczeni po całodziennej walce, zjechaliśmy na dół.