Każdy z nas ma jakieś marzenia, plany... Ja w tamtym roku, w grudniu postawiłem sobie sprawę jasno. W 2015 roku wejdę na króla tatrzańskiego. Nie sądziłem, że przed wakacjami to mi się uda :)
Jak wiadomo, szlak na Gerlacha jest nieznakowany więc potrzebny w tym przypadku jest przewodnik tatrzański. Napisałem do Andrzeja i dograliśmy sprawę co do wyjazdu. Z racji tego, że mamy jeszcze śniegu trochę w żlebie to przewodnik może wziąć maksimum 2 osoby ( w sezonie letnim 3 ). Wujek oczywiście też miał plany aby zdobyć szczyt to też do niego skierowałem pierw propozycję, że jest termin ustalony, pozostaje tylko podjąć decyzję czy mu odpowiada data. Dogadaliśmy się i zaczynamy odliczanie. Termin przypadł na Boże Ciało, więc o godzinie 2:00 rano ruszam z Olkusza do Gorenic, tam pakujemy sprzęt u wujka i startujemy do Zakopanego. W drodze, w okolicach Balic troszkę wzmożony ruch co mnie zaczęło zastanawiać, no ale w końcu długi weekend się zaczął więc jestem myśli, że dotrzemy bez problemowo do Zakopanego. Nawet sprawnie nam to poszło bo o 4:10 meldujemy się przed Zakopcem w MC'Donalds na szybkiej kawie i o 4:45 meldujemy się u Andrzeja. Ładujemy sprzęty i ruszamy na Słowację ku Śląskiemu Domowi. Plecaki na ramiona i lecimy w kierunku Magistrali, aż do Batyżowieckiego Stawu. Chwilkę na posiłek, nawodnienia się , kilka fotek i ruszamy dalej. Po chwili pojawia się śnieg i zaczyna się lekko pod górę więc kijki idą w ruch. Maszerujemy w miarę w dobrym tempie oczywiście po drodze umilając sobie czas opowieściami z naszych wypraw dotychczasowych. Docieramy w końcu do Batyżowieckiego Żlebu. Wcześniej kaski, uprząż i lina poszły w ruch. Pózniej czekan i raki i zaczynamy podejście. Z każdą chwilą widoki zaczynają mnie zadziwiać co skutkuje strzelaniem fotek non stop. Z każdym metrem coraz to pięknie zaczyna się robić. W końcu dochodzimy do momentu gdzie raki można ściagnąć pod szczytem i zaczyna się podejście na szczyt. Docieramy do mojego upragnionego szczytu. Ale Gerlach wita nas jak na króla przystało pięknymi widokami... Morze chmur mnie powala i siadam aż z wrażenia. Na szczycie aparat non stop chodzi, robimy filmiki, zdjęcia, spożywamy posiłek i po godzinie zaczynamy powoli schodzić prawie tą samą drogą. Powiem tak, łatwiej się wchodzi ale w tym przypadku momentami śnieg troszkę się rozłaził pod nami więc się troszkę gleb zaliczyło. Ale na szczęście szybko się człowiek pozbierał i lecimy na dół do Stawu. Podsumowując... Wyprawa udała się w 100 %, trafiliśmy na pogodę, na dobre warunki w żlebie co pozwoliło sprawnie się poruszać, było cieplutko no i to morze chmur... Jestem bardzo, ale to bardzo zadowolony.
Miłego oglądania fotek ;)
Tekst i zdjęcia: Sebastian Wojdat