baner
 
 
 
 
baner
 
2005-10-20
 

Dodo Kopold o wytyczeniu Assalam Allaikum na Great Trango

Dla mnie działanie w stylu alpejskim jest ważniejsze niż samo osiągnięcie szczytu. Wspinanie w Himalajach ma długą historię i warto znać dzieje zdobywania ściany, na której się wspinasz. Styl alpejski – wspinanie „light and fast” na największych ścianach – jest najczystszy i stanowi przyszłość wspinania.


Assalam Alaikum (ABO, VIII A2, 90 wyciągów) na południowej ścianie Great TrangoSTYL ALPEJSKI PONAD WSZYSTKO

W Top News 2005/9 pisaliśmy o niesamowitej nowej drodze słowackiego zespołu Gabo Čmarik – Dodo Kopold na Great Trango w Karakorum. Przejście to jest z pewnością jednym z najwybitniejszych tego typu dokonań w mijającym roku, nie sposób więc było poświęcić mu tylko newsa. Dlatego już w poprzednim numerze zapowiedzieliśmy, że wrócimy do tego tematu. Dotrzymujemy słowa, publikując wywiad ze współautorem Assalam Alaikum, Jozefem Kopoldem.

Piotr Drożdż: Zawsze podkreślałeś swoją wierność stylowi alpejskiemu i na wszystkich drogach, które zrobiłeś ostatnio w Himalajach i Karakorum – w Dolinie Miyar, na Shipton Spire i Great Trango –  wspinałeś się właśnie w tym stylu. Powiedz, jak wiele znaczy dla ciebie styl alpejski?

Dodo Kopold:
Dla mnie działanie w stylu alpejskim jest ważniejsze niż samo osiągnięcie szczytu. Wspinanie w Himalajach ma długą historię i warto znać dzieje zdobywania ściany, na której się wspinasz. Styl alpejski – wspinanie „light and fast” na największych ścianach – jest najczystszy i stanowi przyszłość wspinania.

Po raz pierwszy Baltoro odwiedziłeś rok temu. Wówczas przeszedłeś w stylu alpejskim Khanadan Buttress na Shipton Spire. Czy był to wówczas twój główny cel, a może miałeś również inne plany, które pokrzyżowała zła pogoda? Ciekaw jestem również, czy już rok temu twoim celem stało się Great Trango.

Rok temu miałem zamiar przejść w stylu alpejskim The Ship of Fools [na Shipton Spire], ale po zimnym biwaku, jaki złapaliśmy podczas próby wytyczania drogi na Cats Ears Spire, mój partner nabawił się zapalenia zatok i musiał leczyć się w bazie do samego końca pobytu w Karakorum. A Great Trango? Tak, Nie było dnia, w czasie którego nie przyglądałbym się największej ścianie w Himalajach.

Podejrzewam, że teraz, mając za sobą doświadczenia z Assalam Alaikum, wspominasz wspinaczkę na Khanadan jako „bułkę z masłem”. Mam rację?

Amerykańska droga na Shipton to było coś zupełnie innego. Robiliśmy linię, o której wiedzieliśmy wszystko: trudności, umiejscowienie biwaków... Inna sprawa, że czasem powtórzenie drogi może być trudniejsze niż wytyczenie nowej. Nigdy nie wiesz, jak dobrzy byli wspinacze, którzy ją wytyczyli, co może spowodować, że odczuwasz trudności drogi jako większe...

Podczas tej wspinaczki najbardziej niebezpieczne okazały się zjazdy, w czasie których dostaliście się pod ostrzał kamieni...

Południowa ściana Shipton nie jest specjalnie stroma i jest przez to niebezpieczna, szczególnie rano, kiedy zaczyna na nią świecić słońce. Obryw, pod który się dostaliśmy był naprawdę spory! Kamienie rozbiły mi kask, ale mieliśmy sporo szczęścia.

O ile wiem, twoją pierwszą wizytą w górach wysokich był wyjazd do Doliny Miyar. Jest to o wiele bardziej dziki rejon niż Baltoro. Jak porównałbyś wspinanie w tych dwóch miejscach?

W tamtym czasie Miyar był bardzo mało znany. To była wielka przygoda. Przed nami nie działało w tym miejscu wiele ekspedycji, więc jadąc tam, mieliśmy tylko garstkę informacji i jedno zdjęcie nieznanej ściany. Rejon Baltoro jest mocno eksplorowany wspinaczkowo i z tego względu ekspedycja w to miejsce nie jest specjalną przygodą. Jednak jakość wspinania w Karakorum jest dużo lepsza.

Małpowanie - ostatni poranek w ścianie„Jakkolwiek uszliśmy ze ściany żywymi, wspinaczka była bliska ideału, była świetną nauką wszystkich możliwych pułapek i niebezpieczeństw, które wiążą się ze wspinaniem w stylu alpejskim w górach wysokich” – pisał Wojtek Kurtyka o swojej wielkiej wspinaczce na Świetlistej Ścianie Gasherbruma IV. Wydaje się, że mógłbyś powiedzieć to samo o swoim przejściu na Great Trango. Mam rację?

Wojtek Kurtyka jest moim wspinaczkowym idolem, a Gasherbrum IV – następnym celem wspinaczkowym. Wydaje się, że robienie dróg tego typu, jaką wytyczyliśmy na Trango, zawsze niesie ze sobą ryzyko. Jest to kwestia doświadczenia, treningu, dobrej formy i szczęścia.

Podejrzewam, że podczas tej wspinaczki zbliżyliście się do granic swoich możliwości bardziej niż kiedykolwiek wcześniej podczas swoich wspinaczkowych karier. Zgodzisz się z takim stwierdzeniem?

Jestem pewien, że ta droga była najtrudniejszą wspinaczką, jaką dotychczas odbyłem. Ale jestem również pewien, że nie osiągnęliśmy granic naszych możliwości.

Wiele wyciągów drogi prezentowało duże trudności psychiczne. Czy możesz opisać charakter najtrudniejszych odcinków?

Hmm. Najtrudniejsze? Tak, rysy off-width, wahadła, mokre płyty z iluzoryczną asekuracją i kruche kominy. Przytoczę fragment z moich zapisków: „Nic już nie jest łatwe, skała jest pokryta warstewką lodu, a nasz sprzęt zamarznięty na kość. Ostatnio wspinam się praktycznie tylko ja, gdyż Gabo zaczyna tracić wzrok. Nie poprawiają się warunki, ciągle mocno pada i jest bardzo zimno. Nie pamiętamy, kiedy ostatni raz spaliśmy”.

Biwaki musiały być okropne. Jak wspominasz noce spędzone w ścianie? Która była najcięższa? Jaki mieliście sprzęt biwakowy? Tylko płachty?

Mieliśmy tylko płachtę biwakową i własne ubrania. Pierwszą noc musieliśmy wytrwać bez wody i gotowania, ponieważ wzięliśmy ze sobą tylko trzy litry picia, które skończyło się w środku dnia. Odwodnieni przeczekaliśmy do rana. Kolejnej nocy, którą spędziliśmy na małej półce, mieliśmy przemoczone ubrania. Wokół ostro latały kamienie, więc trwaliśmy w bezruchu, wsłuchując się w ten „rock and roll”. To była okropna noc. Po czwartym dniu przeczekaliśmy do kolejnego ranka na przełączce pod headwallem. Było bardzo zimno. Temperatura spadła do minus piętnastu stopni, padał gęsty śnieg i mocno wiało. W rezultacie spanie nie wchodziło w rachubę. No i ostatnia noc na ścianie: „Staramy się uzyskać trochę ciepła z naszego palnika, ale psuje się. Równie dobrze mogło to skończyć się tragedią – mogliśmy się zatruć gazem”.

Często mówi się, że w czasie takich przejść w stylu alpejskim ma się „bilet w jedną stronę”, że pali się za sobą mosty. Kiedy twoim zdaniem osiągnęliście punkt, z którego powrót byłby niemożliwy, a w każdym razie najprostsza droga w doliny prowadziła przez szczyt?

Naszym celem było przejście południowej ściany Great Trango, ściany idealnej dla stylu alpejskiego, ale ekstremalnie niebezpiecznej w przypadku złej pogody. Zanim weszliśmy w ścianę zdawaliśmy sobie sprawę, że jeśli zepsuje się pogoda i zacznie padać śnieg, to może być duży problem z wycofem. Jedyna droga z powrotem prowadziła przez szczyt. Myślę, że w drugim dniu wspinaczki, kiedy zaczął padać deszcz, a my mieliśmy za sobą 1000 metrów w pionie, odwrót był niemożliwy.

Jak to często bywa we wspinaniu, zejście okazało się najbardziej niebezpieczną częścią wspinaczki... Który moment zapadł ci w pamięci jako najbardziej dramatyczny?


Dodo (po lewej) i Gabo na grani szczytowej



Około południa osiągnęliśmy wreszcie szczyt. Jeden kłopot mieliśmy za sobą, drugi był przed nami. Opady śniegu, jakie miały miejsce w ciągu ostatnich dni, sprawiły, że stało się oczywiste, iż nasz pierwotny plan zejścia drogą normalną nie wchodził w rachubę z powodu zagrożenia lawinowego. Zdecydowaliśmy się na wybór bezpieczniejszej, ale trudniejszej technicznie zachodniej ściany. Mieliśmy ze sobą tylko osiem spitów, cztery haki, friendy i kości, więc nie byliśmy pewni, czy jest to w ogóle możliwe. O siódmej byliśmy w połowie wysokości ściany. Pojechałem 150 metrów z lawiną i zgubiłem jedną linę. Jakimś cudem udało mi się zatrzymać.
Byliśmy ekstremalnie zmęczeni. Gabo również poleciał – pośliznął się na zalodzonej płycie. Po trzydziestu metrach zjazdu udało mu się szczęśliwie zatrzymać.
Kiedy przyszedł ósmy dzień akcji straciliśmy orientację i byliśmy już ekstremalnie zmęczeni. Udało nam się znaleźć zgubioną wcześniej linę. Mimo że zostało nam do pokonania tylko kilkaset metrów, czułem, że już nie daję rady. Po prostu zsuwałem się w dół, odliczając kolejne dziesięć metrów i kolejne... Nawoływałem swojego przyjaciela Gabo, a może tak mi się wydawało...
O piątej rano Gabo leżał na ziemi w Trango Base Camp. Ja dołączyłem do niego. Nie byliśmy już zdolni do jakiejkolwiek aktywności. Ktoś dawał nam rękę. Udało nam się, ponad trzy tysiące metrów w pionie, osiem dni od wejścia w ścianę.

Mówi się, że po takiej wspinaczce konieczna jest psychiczna rekonwalescencja, że tego typu dróg nie da się robić zbyt często. Zgodzisz się z takim stwierdzeniem? Możesz powiedzieć, że jesteś już gotów na nowe wezwania, czy wciąż potrzebujesz czasu?

Po przejściu drogi spędziliśmy trzy tygodnie w bazie. Chcieliśmy się znowu wspinać. Czekały Nameless Towet i Uli Biaho... Jednak nie pozawalały na to spuchnięte stopy. Wydaje mi się, że nie potrzebuję psychicznego odpoczynku po wyprawie. Odpoczynku wymaga tylko moje ciało. Obaj jesteśmy naprawdę silni psychicznie i możemy już zacząć trenować przed następną ekspedycją.

Zdradź swoje najbliższe plany. Wspomniałeś o Gasherbrumie IV, co chyba oznacza, że myślisz o zastosowaniu stylu alpejskiego na jeszcze wyższych górach. 

Jak powiedziałem na początku – przyszłością wspinania jest styl alpejski, działanie w stylu „fast and light” na największych ścianach. Teraz wspinamy się w skale na drogach 8a, robimy mikstowe  M10 i mamy większe doświadczenie. Na następną wyprawę jadę do Patagonii, a następnego lata na Gasherbrum IV. 

Tekst: Piotr Drożdż

Zdjęcia: archiwum Dodo Kopold

"Góry", nr 10 (137), październik 2005

(kg)

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com