baner
 
 
 
 
baner
 

35. rocznica zimowego Everestu. Wielicki: "świetnie czułem przymrożenie twarzy od maski"

35 lat temu, 17 lutego 1980 roku, Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy stanęli jako pierwsi ludzie zimą na wierzchołku Mount Everestu. Pionierska wyprawa otwarła erę "lodowych wojowników". Tak po latach wspomina atak szczytowy jeden z jego bohaterów, Krzysztof Wielicki:

Krzysztof Wielicki na szczycie Mount Everest, 17 lutego 1980 roku.



W zimie zawsze powstaje dylemat, kiedy wyruszyć. Wcześnie rano jest bardzo zimno, a przy późniejszym wyjściu może nie starczyć czasu na zejście. Ostatecznie wystartowaliśmy późno, dopiero około 6.30. Wzięliśmy po jednej butli. Ciężko powiedzieć, czy one nam rzeczywiście pomagały, czy raczej przeszkadzały, bo było to dodatkowe dziewięć kilogramów na łebka. Ja w każdym razie nie za bardzo czułem, że mam wspomaganie tlenowe, bo ustawiliśmy dwa litry na minutę, czyli bardzo mało. Za to świetnie czułem przymrożenie twarzy od maski.  Szliśmy równym, dobrym tempem, bez asekuracji, zmieniając się na prowadzeniu. Gdy zbliżaliśmy się do grani, zaczynało bardziej wiać. Mieliśmy jednak, jakże konieczne w górach szczęście, bo nie był to typowy jet stream, przy którym wspinaczka nie jest możliwa. Kiedy stanęliśmy na południowym wierzchołku, zobaczyliśmy, że na grani prowadzącej na właściwy szczyt potworzyły się ogromne nawisy. Znaliśmy ten fragment ze zdjęć z lata i spodziewaliśmy się, że będziemy mogli spokojnie iść po grańce. Niestety, warunki były zupełnie inne i musieliśmy iść tuż pod granią, bokiem, używając czekanów, co było bardzo uciążliwe. Uskok Hillary’ego okazał się łatwy – spionowany odcinek z wiszącą poręczówką, ale oblepiony grupą warstwą nawianego przez wiatr śniegu. Na tym etapie już wiedziałem, że musimy dojść do szczytu. W pewnym momencie wydawało mi się, że Lechu, który był trochę przede mną, uniósł ręce do góry. Nie byłem pewien, bo widoczność była ograniczona przez zawiewany przez wiatr śnieg. Ale okazało się, że miałem rację – byliśmy na szczycie! Padliśmy sobie w ramiona.



Świętowanie sukcesu w bazie; fot. Bogdan Jankowski / arch. Góry Books


 

     To były takie czasy, że nie było miejsca na improwizację nawet w zakresie rzeczy, które zdobywcy mieli zostawić na szczycie. Andrzej miał w swoim bagażu tak zwany „pakiet szczytowy” – termometr minimalny, różaniec papieski i krzyżyk od mamy Staszka Latałły – i naszym zadaniem było zostawić je na szczycie.

     W wyrwanej części triangułu Leszek wypatrzył kartkę w celofanie zostawioną przez Pata Ruckera – poprzedniego zdobywcę – którą znieśliśmy na dół. My zostawiliśmy naszą z napisem „Polish Winter Expedition 80”.



Kartka zostawiona przez Pata Ruckera na szczycie Mount Everest.



Wypowiedź Krzysztofa Wielickiego i zdjęcia pochodzą z książki "Krzysztof Wielicki: mój wybór", która ukazała się w 2014 roku nakładem wydawnictwa Góry Books.

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com