Przed rokiem w Innsbrucku zdetronizowali ich gospodarze, teraz powrócili w wielkim stylu z wiktorią na Dalekim Wschodzie: Adam Ondra i Janja Garnbret po raz kolejny zostali Mistrzami Świata w prowadzeniu! W Hachioji Czech i Słowenka nie mieli sobie równych.
Janja Garnbret w wieku 20 lat może poszczycić się już czterema (sic!) tytułami Mistrzyni Świata. Fot. Manca Ogrin / Planinska Sveza Slovenije
Tym razem to nie sekundy zadecydowały o losach złotego medalu u Pań, tak jak miało to miejsce w przywołanych na wstępie ubiegłorocznych MŚ w Innsbrucku, gdzie Janja Garnbret straciła mistrzowski tytuł z Paryża na rzecz Jessiki Pilz. Przed rozpoczęciem tegorocznego sezonu w prowadzeniu, wielu obserwatorów i komentatorów zawodniczej sceny spekulowało, że będzie stał on pod znakiem batalii tych dwóch dziewczyn, które w ostatnim roku były klasą same dla siebie i rozstrzygały w zasadzie tylko między sobą losy zwycięstwa zarówno w poszczególnych edycjach Pucharu Świata jak i w zmaganiach o światowy czempionat.
Nic bardziej mylnego - okazało się bowiem, że młoda Austriaczka zgubiła gdzieś wypracowaną formę, będąc cieniem dla samej siebie sprzed roku. Słowenka natomiast, choć na boulderach rządziła niepodzielnie, ustanawiając zresztą niebywały rekord (wygrana we wszystkich siedmiu edycjach boulderowego PŚ), to jednak w pucharowych potyczkach z liną niespodziewanie musiała dwukrotnie uznać wyższość objawienia tego sezonu, bo tak należy określić 15-letnią Koreankę Chaehyun Seo.
Wobec takiego stanu rzeczy trudno było komukolwiek jednoznacznie wskazać faworytkę do zgarnięcia mistrzowskiego tytułu w prowadzeniu. Po raz wtóry jednak okazało się, że by być najlepszym nie wystarczy tylko świetnie się wspinać - o losach zwycięstwa decyduje bardzo często charakter, wola walki i odporność psychiczna, wreczcie: doświadczenie. Janja Garnbret swoim wczorajszym występem udowodniła, że nie brakuje jej żadnego z tych komponentów, mało tego - na tle rywalek zdecydowanie wyróżniała się niemal wszystkimi. Widać było to jak na dłoni już w rundzie eliminacyjnej, gdzie jako jedyna zatopowała obydwie drogi, komunikując tym samym reszcie stawki nad wyraz jasno, że po obronieniu mistrzowskiego tytułu w boulderingu chce odzyskać również czempionat w prowadzeniu. Osiągnięty w półfinale high point potwierdzał ten komunikat.
Tak jak męską stawkę w ostatnich latach zdominowali Japończycy, tak w żeńskiej karty od początku tego sezonu rozdawać zaczęły Słowenki - tym razem do wielkiego finału akces uzyskała trójka - oprócz liderującej im Janji, z drugiego miejsca awansowała aktualna Mistrzyni Świata Juniorów - Vita Lukan oraz Mia Krampl. Nie wiele zabrakło, a do tego grona dołączyłaby również Lucka Rakovec, ale ze względu na słabszy wynik w eliminacjach, wylądowała zaraz pod kreską, osiągając notabene w półfinale taki sam wynik jak broniąca tytułu Jessica Pilz.
Jessice Pilz nie udało się obronić mistrzowskiego tytułu, Austriaczka zawody zakończyła na 6 miejscu. Fot. Moritz Liebhaber
Szkoda dla widowiska, że mistrzyni z Innsbrucka rozbrat z finałową drogą zaliczyła stosunkowo wcześnie, spadając nie przez nabite przedramiona i zmęczenie, a źle odczytaną sekwencję. Że nie obroni tytułu, ani nie znajdzie się nawet na podium było już wiadomo zanim na scenę wkroczyła jej największa konkurentka. Co ciekawe, Słoweńcy mogli cieszyć się ze złotego medalu praktycznie już w połowie finału - kiedy Japonka Ai Mori nie zdołała sforsować high pointu, który ustanowiła chwilę wcześniej Mia Krampl, a na placu boju zostały już tylko Vita Lukan i Janja Garnbret, jasnym stało się, że mistrzowski tytuł powędruje w ręce którejś z nich.
Oczywiście mało kto łudził się, że bądź to Mia bądź też Vita odbiorą swojej starszej koleżance zwycięstwo. Nic z tych rzeczy - Vita pogubiła się na finałowej drodze zupełnie, a być może dało o sobie znać zmęczenie z rozgrywanego kilka godzin wcześniej półfinału. Tak czy inaczej, wczesne odpadnięcie zepchnęło ją na dalszą, 7 lokatę.
Wiedząc dokładnie co musi zrobić, Janja Garnbret po raz wtóry udowodniła dlaczego jest w tym momencie bezsprzecznie najlepiej wspinającą się dziewczyną na świecie. Z niebywałem spokojem i płynnością pokonała cruxowy fragment drogi, który zrzucił ponad połowę stawki, a minąwszy chwilę później high point, zapewniła sobie złoto. Wiedząc, że już wygrała, nie straciła ani na moment koncentracji, tylko konsekwentnie parła dalej, chcąc wiktorię okrasić jedynym tego wieczoru topem.
Ach szkoda, że nie udała jej się ta sztuka, bo byłoby to piękne zwieńczenie świetnego występu! Zabrakło naprawdę niewiele - raptem jednego przechwytu. Nikt jednak zarzucić jej nie może, że wygrała niezasłużenie - we wszystkich rundach była zdecydowanie najlepsza. Tym samym zapewniła sobie drugi w karierze tytuł Mistrzyni Świata w prowadzeniu - po raz pierwszy triumfowała w Paryżu w 2016r. Od tego czasu w zasadzie trwa jej supremacja na arenie międzynarodowej, przerwana tylko na chwilę w ubiegłym roku w Innsbrucku i to jak doskonale pamiętamy - w nieco kontrowersyjnych okolicznościach.
Żeńskie podium MŚ w prowadzeniu, Hachioji 2019 - od lewej: Mia Krampl, Janja Garnbret, Ai Mori. Fot. Eddie Fowke - IFSC
Zanim przejdziemy do omawiania zmagań męskiej stawki, dla porządku podamy jeszcze wyniki finału, komplet z rezultatami z wcześniejszych rund dostępny na stronie IFSC:
Po tak emocjonującym finale baliśmy się o to, żeby męska rywalizacja nie przebiegała wzorem tej sprzed dwóch dni, gdzie byliśmy świadkami bodaj najgorzej nakręconego finału w boulderingu w całej historii IFSC. Tutaj jednak nieco uspokajająco działała infomacja, że chiefem w teamie routesetterów był nie kto inny jak sam Adam Pustelnik, któremu - trzeba to przyznać - takie wpadki jak wspomniania nigdy dotąd się nie przydarzyły. I na całe szczęście ta chlubna tradycja znalazła wczorajszego wieczora (bądź popołudnia, jeśli operujemy "naszą", europejską strefą czasową) kontynuację - zmagania najlepszej ósemki Panów w prowadzeniu zapewniły elektryzujące widowisko, choć niestety znów nie uświadczyliśmy żadnego topu.
Z dwojga złego jednak, chyba każdy z widzów przyzna nam rację, że lepiej topów nie oglądać wcale niż mieć do czynienia z ich całym wysypem, świadczącym o zbyt łatwej finałowej propozycji. Ale gdy przychodzi rozdzielać takie tuzy jak Adam Ondra, Alex Megos, Jakob Schubert czy Stefano Ghisolfi, routesetterzy nie mogą sobie pozwolić na nakręcenie prostego "pasażu". W zaszczytnym gronie finalistów znaleźli się również Sean McColl, Tomoa Narasaki, Kai Harada i Hannes Pummann. Stawka była więc bardzo mocna i zarazem bardzo wyrównana. Po półfinałowej batalii, w której nie uświadczyliśmy żadnego topu liderował Megos, tuż za nim czaił się Narasaki.
Jakob Schubert choć tytułu nie obronił, to jednak solidny występ zapewnił mu miejsce na podium. Fot. Moritz Liebhaber
Finałowa droga okazała się być niezwykle wymagająca - stosunkowo wcześnie pożegnali się z nią Pummann i Harada, kończąc rywalizację na chwycie oznaczonym numerem 28 (z "plusikiem", bo zgodnie z obowiązującymi przepisami IFSC zdołali jeszcze wykonać ruch w kierunku następnego). High-point ustanowił broniący tytułu Jakob Schubert, jak zwykle dając z siebie wszystko i wykonując ostatnie przechwyty tak jak nas do tego przyzwyczaił - na "odlotach". Przed rokiem w Innsbrucku nadludzki wysiłek Austriaka został nagrodzony w postaci zwycięstwa, kiedy to minimalnie wyprzedził Adama Ondrę dzięki lepszemu wynikowi z półfinału. Teraz to Czech startował zaraz po nim i do zajęcia fotelu lidera wystarczyło żeby wyrównał wynik Schuberta.
Adam szedł jak burza, niezwykle pewnie i szybko, jakby chciał powetować sobie kiepski start na boulderach, gdzie finałową rywalizację zakończył z zerowym bilansem na koncie. Można powiedzieć, że w tym roku role się odwróciły - teraz to on był minimalnie lepszy od Jakoba Schuberta - gdy wydawało się, że odpadnie dokładnie w tym samym miejscu, zdołał jeszcze wykrzesać z siebie energię do wykonania kolejnego przechwytu i tym samym został samotnym liderem! Jak się miało okazać, prowadzenia nie oddał już do samego końca.
Wspinający się jako ostatni Alex Megos również stoczył piękną walkę, docierając w to samo miejsce, które zrzuciło Jakoba Schuberta. Niemiec zużył jednak wcześniej sporo energii na skorygowanie błędnej pozycji w początkowym fragmencie drogi. Zdaniem komentatorów to mogło przesądzić o tym, iż spadł, grzebiąc szansę na tytuł. Wywalczył srebro, a my oglądaliśmy identyczny skład podium jak przed rokiem w stolicy Tyrolu - z tą jednak różnicą, że Panowie pozamieniali się miejscami. Wówczas triumfował Schubert, teraz na tron wrócił Ondra. Megos "awansował" natomiast z najniższego stopnia na drugą lokatę. Choć trzeba to uczciwie przyznać, do zwycięstwa zabrakło mu naprawdę niewiele. Triumf Adama Ondry nie był więc tak ewidentny jak Janji Garnbret, ale z pewnością zasłużony. Dla 26-letniego Czecha był to już 4 tytuł Mistrza Świata w historii!
Męskie podium MŚ w prowadzeniu, Hachioji 2019 - od lewej: Alexander Megos, Adam Ondra, Jakob Schubert. Fot. Moritz Liebhaber
Wyniki męskiego finału, pełne dostępne na stronie IFSC:
Widowiskowe zmagania w prowadzeniu zamknęły półmetek tegorocznych Mistrzostw Świata. Teraz przed zawodnikami chwila wytchnienia, a już jutro ruszają eliminacje w "czasówkach". Po nich poznamy finałowy skład ostatniej konkurencji - kombinacji olimpijskiej. Awansuje doń najlepsza ósemka wśród kobiet i mężczyzn (o akcesie decyduje sumaryczyczny wynik z trzech konkurencji).
W oczekiwaniu na kolejną rundę polecamy obejrzeć skrót z najciekawszymi momentami z dnia wczorajszego:
Źródło: IFSC & własne