Tekst: Marek Arcimowicz
Najważniejszym foto-wydarzeniem ostatniego (?) czasu niewątpliwie jest wypieranie fotografii analogowej przez cyfrową. Nawet jeśli ktoś z nas długo się opierał (jak ja na przykład), to kłody rzucane pod nogi przez otaczający nas "system" nie pozwalają na dalsze trwanie w związku z filmem. Konieczny jest rozwód.
1. Upierdliwe kontrole na lotnisku, walka o nieprześwietlanie po raz kolejny cennych filmów, bo choć X-Ray nie szkodzi, to nikt nie bierze pod uwagę, że raz - a lecąc np. do i z Kathmandu, Lukli - prześwietlają filmy w sumie i 6-8 razy!
2. Dbanie o zachowanie niskich temperatur, bo filmów za skarby świata nie wolno przegrzewać!
3. Wymiana filmu po 36 (wersja małoobrazkowa) i 10 (wersja 6x7) klatkach. W mrozie, wietrze, kurzu...
4. Worek z filmami na miesięczny wyjazd ważył sporo i zabierał też dużo miejsca w bagażu, a na wyjazd wielomiesięczny...
5. Brak pewności i towarzyszący mu niepokój - czy aby na pewno wyszło dobrze. Trzeba było robić czasem tyle powtórzeń, a po powrocie dostawałem 20 takich samych ujęć. Wszystkie dobre, tylko po co ich aż tyle...
6. Bieganie do laboratorium, wołanie (straszne koszty), ramkowanie (straszne koszty), archiwizacja (straszne koszty), skanowanie (straszne koszty);
7. Czas, czas, czas. Na wszystko trzeba czekać!
8. Macanie u klientów, niszczenie oryginałów, gubienie oryginałów, rysowanie kliszy, przegrzanie w zacinającym się projektorze (zdarzyło mi się nawet stopienie slajdu);
9. Ciągłe wyciąganie slajdu ze swojego miejsca w segregatorze albo w magazynku - ciągle nie wiadomo tak naprawdę czy mamy komplet do projekcji, czy nie. Jak już zmontujemy jedną projekcję, to problem, bo jeśli ten sam slajd miał "iść" w drugim temacie...
10. Zawansowana projekcja wymagała tony sprzętu - kilku rzutników, skomplikowanego sterowania, a do tego konieczność tworzenia przezroczy z mapkami, napisami, etc...
Tak czy inaczej swego czasu podjąłem strategiczną decyzję - widząc nadchodzącą wielkimi krokami rewolucję, od której nie ma odwrotu. Wyprzedaż ukochanych zestawów średnioformatowych odbyła się po okazyjnych (kupujący) i bandyckich (moja strona) cenach.
W końcu po wielu przygodach, wyjazdach za dalekie morza nabyłem upragnione obiekty kultu. Test odbył się w bardzo bojowych warunkach. Pod koniec kwietnia dołączyłem do wyprawy Piotra Pustelnika, który w koszmarnych warunkach próbował zmierzyć się po raz drugi ze ścianą ścian - Annapurna I South Face.
Sprzęt sprawdził się świetnie, znacznie lepiej niż operator... Szkoda gadać.
Tak czy inaczej wnioski fotograficzne były w większości budujące.
1. Jakość obrazu dawała się porównać nie z małym obrazkiem a z kamerą średnioformatową - czyli bardzo dobrze;
2. Zasilanie wytrzymało bez zarzutów;
3. Aparat zniósł skrajne temperatury (od tęgiego mrozu po saunowe upały w nasłonecznionym namiocie) bez zająknięcia;
4. Przez 4 tygodnie zrobiłem jakieś 3000 zdjęć co dało w sumie prawie 60 GB i stanowiło równowartość ok. 80 rolek 36 klatkowych. Czyli bez zmian.
5. Zmiana czułości w dowolnym momencie to jest to!
6. Nadal dźwigałem za dużo sprzętu i wiedziałem, że trzeba zmniejszyć drastycznie jego ilość, by móc normalnie działać.
7. Komputer stał się integralną częścią systemu - nawet jeśli nie wnosiłem go wyżej, wydawał się nieodzowny w bazie.
8. W trakcie wyprawy spisywałem dokładnie wnioski dot. koniecznych zmian, poprawek, etc.
9. Wszystkie ww. notatki zostały skradzione w czasie powrotu - wraz z główną torbą fotograficzną (skąd złodzieje to wiedzieli?). Diabli wzięli aparat, podstawowe (znaczy najważniejsze) obiektywy, karty pamięci, filtry... Wszystko w ślicznej i wygodnej torbie. Komplecik w cenie średniego samochodu postanowiłem następnym razem przyczepić sobie grubym łańcuchem do ciała albo wszczepić jako implant - torbę kangura. Jak wezmą to ze mną całym.
10. Backup (kopie zapasowe) - które robiłem regularnie jak nigdy - sprawdziły się. Po jednej kopii na DVD, baza na dysku w komputerze i jeszcze kopia na dysku zewnętrznym. Po powrocie okazało się, że część wersji dyskowych ma błędy i jest nie do odczytania. Płyty DVD uratowały mnie przed kompletną katastrofą.
11. Przy tej wielkości matrycy (16.7 mpix) i pliku RAW (12-20 MB) - potrzeba 10-20 GB (ze wskazaniem na 20) dla świętego spokoju i wolności fotografowania przez kilka dni. Dużo i drogo.
Jak to wyszło finansowo? 80 filmów, jakie wirtualnie wypstrykałem, kosztowałoby z wywołaniem około 5000, czyli 1/5 aparatu. Jak bym nie liczył opłaciłoby się (gdybym nie został frajerem roku i nie dał sobie ukraść nowego sprzętu).
Kilka miesięcy później pojechałem wraz z kilkuosobową grupą na trekking dookoła Annapurny. W dziesięciolecie mojej pierwszej - tamże - pracy przewodnickiej. Postanowiłem nieść cały sprzęt foto na własnych barkach ( wiosną byłem z asystentem - Piotrem Orzechowskim), dlatego trzeba było wprowadzić w życie wnioski o zmniejszeniu ekwipunku.
Wziąłem:
- aparat Canon EOS 1 Ds mk2 i 2 zapasowe baterie
- obiektywy: 16-35/2.8, 70-200/2.8, 50/1.4
- telekonwertery x1.4 i x2
- 1 lampę błyskową
- leciutki statyw
- akcesoria cyfrowo - elektryczne (komputer 12", ładowarkę akumulatorów, zasilacz uniwersalny...)
Gratów uzbierało się znów za dużo.
Jak dla mnie gadżetem sezonu został drobiazg: uniwersalny, superlekki impulsowy zasilacz Ansmann. Do wyboru 3,5 - 12 V przy dużym amperażu. Komplet wtyczek. Szukałem takiego urządzenia całymi miesiącami i zamiast zabierać znowwu plątaninę kabli i kilogramy (tak, to już się robią kilogramy) zasilaczy - wziąłem jeden. Super sprawa. Polecam.
Na razie tyle o zabawkach.
Co z obrazem?
Ano, jak już wspomniałem, jest bardzo dobrze, znacznie lepiej niż się spodziewałem.
Warunek jest jeden – pracujemy w trybie RAW i później długie popołudnia spędzamy przed ekranem monitora. Niestety, tak jak kiedyś praca ciemniowa, tak teraz obróbka komputerowa (nie mam na myśli zafałszowań obrazu, przeróbek czy modyfikacji samego kadru) stanowi jeden z kluczowych elementów powstawania atrakcyjnego obrazu. Niestety, bo coraz więcej czasu siedzimy przy komputerze, a coraz mniej z aparatem biegamy po górach.
Efekty są jednak wspaniałe, o ile przebrniemy przez żmudne samokształcenie i nabierzemy wprawy. Wtedy nie ma problemu – możemy bez pudła uzyskać obraz „jak ze slajdu”. Moim zdaniem sporo lepszy.
Zima piękna w górach. Za oknem świeży śnieg, w żleby mam paręset metrów. Co będę robił dziś po przez pół dnia? – nie, nie – o wspinie nie ma co marzyć. Trzeba posegregować, wstępnie obrobić i skopiować na DVD to, czym zapełniam kolejne gigabajty na dyskach twardych. Od półrocza zdigitalizowania dorobiłem się dodatkowej 1,5 TB (tak jest, terabajta) przestrzeni dyskowej wydając parę tysiaków. Zamiast na bilet lotniczy np. do Afryki... Niedługo i tak trzeba dokupić kolejne dyski...
Może jednak warto by tak znaleźć gdzieś tanią „Zorkę” i filmy na EBAY’u... ?
Kto wie?