baner
 
 
 
 
baner
 
 
 
2011-06-28
 

Władysław Cywiński o Mistrzu Paryskim

Co Władysław Cywiński - autor szczegółowych przewodników po Tatrach, znawca topografii Tatr, sądzi o swoim Mistrzu i poprzedniku - Witoldzie Henryku Paryskim? Zapraszamy do lektury tekstu autorstwa Władysława Cywińskiego na temat osoby Mistrza WHP i nie tylko.
Wygłosił go podczas sympozjum "Dorobek Paryskich" zorganizowanego w Zakopanem przez Tatrzański Park Narodowy.

"Moja znajomość z Witoldem Henrykiem Paryskim i jego dziełem to 3 wyraźnie odrębne etapy: fascynacja, współpraca i krytyczna analiza. Nie ma między nimi ostrych linii granicznych i „etapy” częściowo się pokrywają, zachodzą na siebie. Współpraca pogłębia fascynację, a krytyczna analiza w żadnej mierze tej fascynacji nie zmniejsza. Czyni bóstwo bardziej ludzkim.
 
1/ Pierwszy etap to FASCYNACJA. Oczywiście jednostronna, odległa, „na dystans”. Prawie tak silna, jak fascynacja o rok wcześniejsza, której uległem po pierwszym „Tatr ujrzeniu” (1958. Też na dystans, z Babiej Góry. Skutkiem „ujrzenia”: wejście w taternictwo. Wejście nietypowe, w sposób niezalecany przez „starych mistrzów”. Ci polecali bowiem kilkuletnią ewolucję od szlaków łatwych, przez trudne i dopiero ewentualne wspinanie. Ja od razu wziąłem byka za rogi i pierwsze swoje tatrzańskie kroki skierowałem do Betlejemki, na kurs dla „nowiczków” (1959). Dwa stosowne tomiki WHP znałem wtedy (prawie) na pamięć. Pamiętam potem utęsknienie, z jakim czekałem na każdy kolejny tom moich wczesno – taternickich latach. Wreszcie jest! Przez następne tygodnie była to jedyna (oprócz politechnicznego przymusu) moja lektura. Leżąc w łóżku w gdańskim akademiku głęboko przeżywałem wszystkie ścieżki, drogi i groźnie brzmiące warianty.

Zmieniały się łóżka i fotele, a nawyk pozostał aż do 24. tomu. W roku 1967 sprowadziłem się do Zakopanego i szczęśliwie trafiłem na kurs przewodnicki: łapię Boga za nogi, poznaję głównego belfra, samego WHP. Niezależnie od różnicy wieku i wiedzy dwie bratnie dusze szybko rozpoznały się w tłumie. Po trzech latach dzięki Mistrzowi mam już pierwszą klasę – Mistrz tolerował moją podhalańską ignorancję i hołubił zarysowującą się topomanię. Mam „od zawsze”, z domu, z natury, intuicyjnie ochroniarski pogląd na przyrodę: mazurskich lasów i jezior, Polski, Ziemi, Tatr… Dzięki znajomości z Mistrzem i Mistrzynią pogląd ten zaostrzyłem i „podparłem” wiedzą. Chronić Tatry przed nieustającymi zakusami technokratów to równie nieustająca konieczność i wręcz moralny obowiązek. Pani Zofia dała w 1936 roku słowo, że nigdy nie wjedzie na Kasprowy kolejką. Słowa dotrzymała. Jestem jej naśladowcą (z jednym wyjątkiem): jazda w celach ratowniczych. Zdecydowanym ochroniarskim poglądom Mistrz dawał wyraz przy każdej okazji. Pisząc o kolejce na Łomnicę, o krzyżu na Giewoncie, o hotelu na Kalatówkach… I tu jestem głęboko przekonanym naśladowcą. Gdy Mistrz odszedł, napisałem w „Taterniku”: „Myślę, że przedstawiciele kierunku „wandalizm” odetchnęli 16 grudnia 2000 z ledwo skrywaną ulgą. Natomiast taternicy, ochroniarze, turyści, powinni postawić Mistrzowi pomnik ze złota. Choć nawet pomnik ze złota nie będzie trwalszy niż 24 tomy przewodnika i dwie encyklopedie tatrzańskie”.


Podziwiałem Mistrza
nie tylko za tatrzańską wiedzę: także za zdecydowany, ateistyczny, bliski mi światopogląd. Oczywiste, że sprawy te ujawniły się dopiero w późniejszej fazie znajomości. W zafascynowaniu Mistrzem nie byłem – początkujący wtedy taternik - odosobniony. Doświadczony taternik i praktykujący teatrolog, Ryszard Wiktor Schramm, pisał (T.2/1972): „… przewodnik Paryskiego uporządkował i pomnożył Tatry w sposób ostateczny… nowy przewodnik taternicki już nie powstanie. Sprawa będzie ostatecznie zakończona. Bo nie wydaje mi się, żeby ktoś podjął się dzieła… opracowania prawdziwego przewodnika monograficznego”.
 
W podobnym tonie pisał Jan Alfred Szczepański (przedmowa/WHP1): „Dziś w Tatrach dobiegł już swego kresu bujny, najbardziej w dziejach taternictwa porywający okres sportowego przebywania szlaków dziewiczych. Dziś Tatry są niemal całkowicie, do ostatnich zakątków i zakamarków, zdobyte i poznane”.

Te poglądy o wyczerpaniu się problemów żywo przypominających słynne, wcześniejsze o 50 lat zdanie Romana Kordysa: „Przyszłość taternictwa leży poza Tatrami”. Tamże narzekał Jan Alfred Szczepański na „Brak wydawcy w Polsce burżuazyjnej”. To ów brak uniemożliwił autorowi tego zdania i Zdzisławowi Dąbrowskiemu wydanie przygotowanego przez nich przewodnika. Na materiałach tego zespołu oparł się koniec końców w znacznym stopniu Mistrz.

W „wiadomościach ogólnych” (tomb1) WHP wymienia źródła, z których korzysta pisząc swe dzieło: materiały Janusza Chmielowskiego, Mieczysława Świerza, Jana Alfreda Szczepańskiego… ustne relacje taterników i przewodników…
Przypomina się słynne zdanie samego Izaaka Newtona: „Widziałem dalej dzięki temu, że stałem na barkach gigantów”. Wszak topografia Tatr jest dziedziną nauko-podobną. Uwzględniając wszelkie proporcje: zjawisko jest analogiczne. Uderzające skromnością jest pominięcie w spisie źródłem swej nazwiska. A przecież nie ma wątpliwości, że Mistrz wspinał się bardzo intensywnie. Szereg nowych dróg. Najtrudniejsze z nich to: Kozia Przełęcz Wyżnia od północy i Filar Leporowskiego (obie z Motyką i Sawickim), Świstowa Czuba N ścianą (z Birkenmajerem i Kupczykiem), Filar Orłowskiego na Żabim Niżnim (z Orłowskim i Cagasikiem). Warte wspomnienia przejście środkowej (dziewiczej wtedy) części prawego filara NE ściany Rumanowego: 3-dniwoa, zwycięska walka o życie. Nie brakuje w kolekcji i pierwszych przejść: łupem Mistrza padł II i III Apostoł. Ale najpopularniejsza (dziś wyłącznie w zimie) nowość WHP to dolna część „prawego filara Cubryny”. Przez taternictwo Mistrza „prześwitują” plany przewodnikowe: zainteresowanie szczegółami, drobiazgami, mania badawcza. Jeśli badać, to dogłębnie! Rekordy szczegółowości to otoczenie Hali Gąsienicowej, a zwłaszcza masyw Świnicy. Ewidentne szykowanie tomu 1!  Coś za coś: kompletne zaniedbanie Hrubego, Krywania, Soliska, całej „Krywańskiej Rosochy”. Także Młynarza, Świstowego, Jaworowych Turni… Wspinał się z elitą taternicką: ze Stanisławskim, Motyką, Sawickim, Kupczykiem, Birkenmajerem, Orłowskim… Z Zofią Radwańską – Paryską. Ważna partnerka życiowa i tatrzańska. Chodzą plotki nie do sprawdzenia, że przypisanie słynnej drogi Motyki na Małym Lodowym Pani Zofii i Tadeuszowi Pawłowskiemu to uboczny skutek tej miłości.
 
2/ Etap2. Współpraca. Dzięki swojej – dość jednostronnej – wiedzy oraz tolerancji Mistrza szybko maszerowałem w górę w przewodnickiej hierarchii. Po trzech latach miałem pierwszą klasę, po kolejnych dwóch zostałem instruktorem przewodnictwa. Początkowo praktykuję pod okiem WHP, potem przez długie lata, aż do dziś, działam samodzielnie. Kolejny etap to komisja egzaminacyjna. Mistrz dokoptował mnie do niej i współpraca zaczyna się na dobre. Podział ról jest jasny: razem działamy przy zielonym stoliku, ja urządzam egzaminy zwane (przesadnie) „gonione”. To były czasy, gdy o składzie komisji decydował jej szef, żadne PTTK-i, żadne urzędy marszałkowskie, nowosądeccy czy krakowscy urzędnicy. Ta nowa biurokracja przyszła z wymarzonym kapitalizmem. Wtedy, w straszliwych czasach komuny, Mistrz uznał, że się nadaję. Wystarczające referencje! Gdy potem ja szefowałem w komisji stosowałem metody podpatrzone u Mistrza. Dokoptowałem więc tych, co się nadają: Józka Olszewskiego, Jacka Bilskiego, Piotrka Konopkę, Edka Lichotę…

Teraz jestem odległym kibicem spraw egzaminacyjno – przewodnickich. Docierają do mnie okruchy informacji o szarogęszeniu się w komisji kolejnych krakowskich urzędniczek. Ważniejszych niż Skawiński, Cywiński, Konopka czy Lichota. W czasach Paryskiego, czy mówiącego te słowa – rzecz nie do pomyślenia. Nie wszystko „za systemu” było złe. Lewicujący WHP, lewicujący WC dbali o właściwą „kolejność dziobania”.

Płynęły lata, Mistrz finiszował ze swoim wielkim dziełem: często pytał mnie o szczegóły, czasami „wysyłał” na badawcze wycieczki. Badałem Drogę dr Otto i Żleb Chmielowskiego, Czarny Grzbiet i Rzeżuchowe Turnie, Jagnięcą i Koperszadzką Grań… Słyszałem opinię: „Pomagier Paryskiego”. Odczuwałem to jako wielki zaszczyt. Równie dumny byłem ostro broniąc Mistrza, gdy napadł nań w „Tygodniku Powszechnym” (sierpień 1997) pewien wybitny literaturoznawca i mierny teatroznawca. Krytyk ów uznał Wielką Encyklopedię Tatrzańską za dzieło poronione, wytknął liczne nieistniejące błędy, natomiast nie zauważył rzeczywistych potknięć, nielicznych, jak na tak ogromne dzieło.

Po 25 tomie (1988) Mistrza męczył problem swego dalszego przewodnikowego pisarstwa. Czy pisać suplementy do poszczególnych tomów, czy jeden wielki suplement, czy zacząć wszystko od nowa, czy tylko wznawiać fotograficznie stare tomiki. O wszystkim dyskutowaliśmy. Stanęło na reprintach staroci i na wspólnym pisaniu nowego przewodnika włącznie z Tatrami Bielskimi i Zachodnimi. Planowany pierwszy tom: Giewont. Mistrzowi wpadła w oko moja monografia północnej ściany zamieszczona w „Taterniku”. Jasny był podział zadań: Mistrz historia, doliny, nazwy; ja ściany, drogi turystyczne i taternickie. Na moje szczęście zerwaliśmy współpracę: w wieku 50 lat czas najwyższy na samodzielność. U Freuda ten etap to „ojcobójstwo”. Formalnie poszło o stronę tytułową. Nie wiem i nigdy nie będę wiedział, czy Mistrz zrywając ze mną współpracę w dyskretny sposób nie powiedział: Jestem już za stary, nie dam rady, piszcie kolego sami. Mihaly Polanyi, węgierski chemik i filozof nauki, napisał: „Istniejący w nauce układ mistrzów i uczniów chroni ją przed skostnieniem. Uczeń przejmuje od swego mistrza surowe mierniki oceny, a zarazem nabiera zaufania do własnego sądu: uczy się, że istnieje możliwość i konieczność wyrażenia niezgody”. To naturalne przejście do kolejnej fazy.
 
Dokończenie na stronie nieznanetatry.pl.
KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com