W połowie stycznia 2015 roku wydarzyła się w amerykańskich mediach rzecz bezprecedensowa: po raz pierwszy na tak dużą skalę oczy opinii publicznej, za pośrednictwem środków masowego przekazu, od „New York Times’a” po telewizję i radio, zwróciły się w stronę dwóch wspinaczy realizujących nową drogę na ścianie El Capitana w Kalifornii. Za Amerykanami temat podchwyciły media światowe. Chodzić miało przecież o rzecz niebagatelną – „wspinaczkę stulecia”.
Tommy podczas pobytu w Chamonix z okazji wręczenia Złotego Czekana w 2015 roku. Fot. Piotr Drożdż
Realizacja futurystycznej wizji Tommy’ego Caldwella, przejście Dawn Wall, rzeczywiście pretendować może do miana najtrudniejszego wyzwania w historii, a sam bohater został prowokująco okrzyknięty „najlepszym wspinaczem świata”. Aby zrozumieć, jak doszło do tego fenomenalnego osiągnięcia (i wielu innych, mniej nagłośnionych przez media), warto prześledzić biografię skromnego 40-latka, który podobno niczym Spiderman „mógłby równie dobrze przejść szklaną płytę”.
WSPINANIE WYSSANE Z MLEKIEM… OJCA
Tommy urodził się w 1978 roku, w niewielkiej miejscowości u podnóża Gór Skalistych, w stanie Kolorado. Jako dziecko nie odznaczał się ponadprzeciętną bystrością, miał problemy w szkole i był bardzo powolny we wszystkim, co robił. Nawet chodzić nauczył się dopiero po drugich urodzinach. Przez rówieśników uznawany był raczej za dziwaka. Ojciec Tommy’ego, zapalony wspinacz, przewodnik górski i utytułowany kulturysta, uchodził w oczach syna za prawdziwy symbol męskości. Jak wspomina Tommy: „Był dla mnie komiksowym bohaterem w realnym życiu”.
Mike, chcąc trochę zahartować syna, postanowił rzucić go na głęboką wodę. Od najmłodszych lat zabierał go w góry, jego zdaniem doskonałe środowisko do wychowywania dzieci. „Pierwszy biwak w górach i pierwsze wspinanie na wędkę zaliczyłem w wieku niespełna 3 lat. Gdy miałem 6 lat, tata uznał, że jestem wystarczająco ciężki, by go asekurować. Od początku wiedział, że chce zrobić ze mnie największego twardziela, jaki kiedykolwiek stąpał po ziemi. Był kochającym ojcem, ale dopuszczał, bym cierpiał”.
Tommy majsterkuje w swoim domu w 2001 roku, jeszcze przed wypadkiem. Fot. Rudaw Janowic
Dla Tommy’ego wspinanie zawsze było czymś naturalnym. Każda rodzina, którą znali, weekendy spędzała na wspinaniu. „Od samego początku moimi idolami byli przewodnicy tacy jak ojciec: obskurni faceci chodzący w znoszonych ubraniach, traktujący górską pasję jak coś zastępującego sukces materialny” – wspomina. Podczas gdy większość dzieciaków dookoła otrzymywała kieszonkowe za wykonywanie domowych obowiązków, on dostawał nagrody za dużą liczbę podciągnięć na drążku albo okrążeń dookoła bloku. Metodą Mike’a na zachęcanie malucha do wspinania było wtykanie dolarowych banknotów w rysy na wysokości kilku metrów nad ziemią. „Jeśli wejdziesz tam sam, banknot jest twój” – zachęcał. Po przejściu pierwszej drogi w czystym stylu Tommy dostał w prezencie nowe buty, model Fire Boreal, ale by je dopasować, musiał zakładać po 3 pary wełnianych skarpet(...).
SZTUKA DOSKONALENIA PRZEZ CIERPIENIE
Rzadka umiejętność konfrontowania się z przeciwnościami losu zaszczepiona przez ojca miała zostać wystawiona na próbę szybciej, niż się spodziewał. «W listopadzie 2001 roku podczas remontu domu obciąłem sobie piłą tarczową lewy palec wskazujący. Taki wypadek jest czymś strasznym dla każdego. Ale dla wspinacza, którego siła dosłownie bierze się z opuszków, to niewyobrażalna katastrofa. Spędziłem 2 tygodnie w szpitalu, przeszedłem 3 operacje i 2 transfuzje krwi. Po tej terapii tkwiłem któregoś dnia na swoim łóżku, gapiąc się na przeraźliwie spuchnięty, pozaszywany, czarny palec, kiedy wszedł lekarz prowadzący, usiadł koło mnie i powiedział wprost: „Tommy, twój palec jest martwy. Będziemy musieli go usunąć. Myślę, że czas, żebyś zaczął się zastanawiać, co innego możesz robić w życiu, bo nie będziesz w stanie być już profesjonalnym wspinaczem”. Moją pierwszą reakcją była myśl: niech spierdala! Nie wie, na co mnie stać! Wspinanie było moim życiem. Było moim utrzymaniem… Co poza tym miałem? – pomyślałem. Część mnie czuła się jak ofiara, czuła, że powinienem zaakceptować ten los z pokorą i odpuścić.
Ale ta druga strona wiedziała, że to właśnie nieszczęścia pozwalają nam odczuwać głębiej. Zdolność do głębokiego odczuwania rodzi natomiast pasję, a pasja jest tym, co otwiera nam drogę, by przezwyciężyć przeciwności. Więc kiedy kilka dni później wyszedłem ze szpitala, a zamiast palca miałem tylko spuchnięty kikut, poczułem wewnętrzny napęd. Ta energia przerodziła się w maniakalną koncentrację – zacząłem trenować jak szalony po 14 godzin dziennie, przez następne lata starannie analizowałem to, w jaki sposób żyję. Zyskałem nowe siły, wprowadziłem zmiany. Znalazłem wyzwanie w nowej formie: klasycznym wspinaniu wielkościanowym. Nauczyłem się wzrastać wraz z intensywnością doświadczenia. W tym bolesnym i często przerażającym pościgu doświadczyłem czegoś, co mógłbym nazwać utopią. To było dla mnie potężne objawienie. W jego konsekwencji zrodziła się ciekawość – jak daleko zdołam to pchnąć?».
„Prowadzący od podstawy ściany wybitny system rys urywa się po około 300 metrach” – Tommy na Dawn Wall; fot. Brett Lowell / Red Bull Content Pool
Cóż, większość z Was chyba wie jak dalej potoczyła się ta historia i jakich niesamowitych wyczynów dokonał w skałach Tommy pomimo beznadziejnych rokowań co do jego palca. Będziecie mogli posłuchać jego relacji podczas zbliżającego się wielkimi krokami Festiwalu Górskiego im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju, na który z tego miejsca goraco Was zapraszamy. A pełną historię Tommy'ego i jego imponującej sportowej kariery znajdziecie w nowym, 263 numerze GÓR, który dosłownie lada dzień trafi na czytniki/Publio.pl oraz na sklepowe półki ;-)