baner
 
 
 
 
baner
 
2005-06-04
 

Tydzień w Mattertal (ALPY SZWAJCARSKIE)

Nie można powiedzieć, że wśród alpejskich dolin Mattertal jest tą najładniejszą.


Zachodnia ściana Dom (4545 m) z nad schroniska Dom Hutte. Po lewej widoczna grań FestigratNie można powiedzieć, że wśród alpejskich dolin Mattertal jest tą najładniejszą. Zaryzykuję nawet tezę, że jako najbardziej oblegana przez turystów może odpychać swoim zatłoczeniem i rozbudowaną infrastrukturą. Z drugiej strony to, co stało się powodem takiego stanu rzeczy, jest jednocześnie magnesem przyciągającym wielbicieli gór. Mnogość i różnorodność możliwości uprawiania szeroko pojętej działalności górskiej, jakie oferuje okolica jest imponująca. Każdy znajdzie tu coś dla siebie, łatwe i trudne drogi turystyczne na jedne z najwyższych szczytów Alp, alpinistyczne problemy najwyższej próby, przyjemne wycieczki i lodowcowe tereny narciarskie na lato.

Dom

Miły odpoczynek na campingu Attermenzen w Randzie dobiega końca, kończy się ravioli z puszki i mleko kupione w markecie. Zwijamy bety i mimo późnej pory ruszamy do góry wąskimi uliczkami Randy. Jednak te szybko się kończą i zostawiają nas na stromym trawiastym stoku w towarzystwie krów i owiec wszelkiej maści. Pniemy się w popołudniowym słońcu zygzakami, umilające poobiedni spacer wory na plecach nie pozwalają w spokoju przetrawić pierożków. Na szczęście pojawiająca się od czasu do czasu kępa drzew staje się pretekstem, by na chwilę usiąść. Każda impreza, nawet taka z ravioli i mlekiem, ma swoją cenę. Uśmiechnięci wznosimy się coraz wyżej, ale słońce nie daje się dogonić i kryje się za poszarpanym horyzontem. Jesteśmy w połowie podejścia do Dom Hutte (2940 m n.p.m.) – schroniska położonego u stóp naszego celu: Domu (4545 m n.p.m.).
Jest to najwyższa spośród wszystkich gór, położonych całkowicie na terenie Szwajcarii. Jest kulminacją grani Mischabel, która jest prawym, wschodnim ograniczeniem doliny Mattertal. Prowadzi na nią szereg dróg, w tym łatwe (PD) turystyczne wejście lodowcem. Ciekawszym wariantem jest wejście północno-zachodnią granią (PD+).
Tymczasem dochodzimy do skalnych progów, które spiętrzają się na drodze do schroniska. Nie stanowią one większego problemu, pod warunkiem, że cokolwiek widać, a nad głowami nie kłębią się burzowe chmury. W czasie naszej wspinaczki słoneczna lampa szybko ustąpiła miejsca burzy i ogarnął nas mrok. Szybka decyzja o rozbiciu namiotów na ścieżce zaowocowała noclegiem w niezbyt komfortowych warunkach. W najgorszej sytuacji znalazł się Tomek, który gdzieś zgubił swoją czołówkę. „Trudno, tak bywa, nie poddawaj się, jutro znów będzie dzień”. Cały wieczór z sąsiedniego namiotu dobiegały nas wysublimowane epitety na temat obranego przymusowo miejsca biwaku. Okrutne nierówności terenu nie dawały Tomkowi zasnąć, czego mimo rozszalałej wokół burzy nie sposób było nie zauważyć. Oczywiście warunki atmosferyczne nie sprzyjały podjęciu decyzji o usunięciu kamieni, toteż nikt takiej decyzji nie podjął.

Matterhorn (4478 m) z Plateu Rosa




Ranek przywitał nas rześki i przejrzysty. Przywitała nas też grupa turystów z przewodnikiem, która sprawnie manewrując między odciągami naszych namiotów, wytrwale zdobywała wysokość. Dla Tomka skończył się koszmarny biwak na kamieniach. Obóz zwinęliśmy niezbyt szybko, naszą uwagę cały czas przykuwały przeciwległe piękne i ambitne szczyty: Weisshorn (4505 m n.p.m.), Zinalrothorn (4221 m n.p.m.) i położony bardziej na południe Matterhorn (4478 m n.p.m.). Blask poranka ukazał nam źródła cierpień Tomka. Domniemane okrutne kamienie platformy biwakowej okazały się być zaginioną w wieczornym pośpiechu czołówką.
Ucieszeni tak doskonale rozpoczętym dniem ruszamy po skałach w górę. Po wydostaniu się na morenę, w towarzystwie czarnych ptaszysk, z uśmiechem podchodzimy do schroniska Dom Hütte. Niemniej szczęśliwy jest witający nas szef schroniska. Niestety, widok naszych namiotów i karimat szybko usuwa uśmiech z twarzy chatara i zostajemy „poproszeni” o opuszczenie placyku przed schroniskiem. Na szczęście powyżej, na morenie jest kilka platform, na których można postawić obóz. Jest jeszcze wcześnie, więc ruszamy na rekonesans w kierunku przełęczy Festijoch. Po wczorajszej burzy lodowiec jest przykryty warstwą śniegu. Już tu trzeba uważać na szczeliny, więc do obozu wracamy, idąc niewygodną moreną.
Wczesny ranek, może trochę za wczesny, komuś dzwoni budzik: „Cholera, Wczel, zobacz, czy są gwiazdy!”. Wczel „z nieukrywaną radością” wygrzebuje się ze śpiwora, strącając przy tym na wszystkich lód ze ścianek namiotu: „Gwiazdy są, kur..., znowu trzeba iść...”. Nasz entuzjazm i spręż mają się pojawić dopiero po pierwszej herbacie. Mroźne powietrze nie pozwala na długie marudzenie, zatem wkrótce i my dołączamy do łańcucha czołówkowych światełek rozciągających się od schroniska aż pod przełęcz Festijoch.
Wejście na przełęcz jest dość kruche i trzeba uważać, aby nie stać się ofiarą jakiegoś kamienia. Podejście na tym odcinku oferuje dwójkowe trudności, a widok z przełęczy na grań Nadelgrat jest imponujący. Droga normalna wiedzie stąd w dół – na położony u stóp Nadelgrat lodowiec Hohberg, aby później między szczelinami wspinać się północnym zboczem na wierzchołek Dom. My wybieramy ciekawsze wejście północno-zachodnią granią Festigrat (PD+).
Tymczasem robi się jasno. Początkowy, skalny odcinek grani powyżej przełęczy Festijoch pokonujemy dość szybko. Przed nami 800 metrów stromego lodu. Powoli wyprzedzamy innych turystów, głównie przewodników z klientami. Po lewej stronie piętrzą się seraki, trzymamy się więc bezpiecznej wydeptanej ścieżki i zdobywamy wysokość. Wkrótce jesteśmy pierwszą ekipą na grani i korzystając z dobrego tempa, zdobywamy przy okazji przedwierzchołek. Na główny wierzchołek wyprowadza nas stroma lodowa ścianka, która jednak nie jest zbyt wymagająca technicznie i po chwili stajemy na szczycie. Robimy obowiązkowe zdjęcie z krzyżem i podziwiamy piękną panoramę. Masyw Monte Rosa, Lyskamm i Matterhorn dominują nad pozostałymi górami. Gdy na szczycie robi się tłoczno, decydujemy się na zejście. Powrót drogą normalną przez lodowiec w mięknącym w dolnych partiach śniegu nie psuje nam radości z udanego wejścia. Tym bardziej, że dla mnie jest ono bardzo miłym prezentem urodzinowym.
Wejście na Dom jest satysfakcjonujące, o ile zależy nam głównie na zdobyciu wysokiego szczytu. Dla tych, którzy oczekują czegoś więcej, bardzo ciekawą propozycją jest trawers pasma Mischabel. Dogodnym miejscem startu jest schron Mischabel Bivacco na przełęczy Mischabeljoch (3860 m n.p.m.), pomiędzy szczytami Alphubel (4206 m n.p.m.) oraz Täschhorn (4490 m n.p.m.). Trawers rozpoczyna się wejściem na Täschhorn, aby dalej kontynuować wspinaczkę w trudnym terenie (PD/AD+, odcinki III) na Dom. Tutaj można zejść łatwą lodowcową drogą do doliny lub kontynuować trawers (TD- / odcinki IV+, III i II) bardzo powietrzną i eksponowaną granią Nadelgrat. W grani tej wyróżnić można kilka wierzchołków, wśród których na szczególną uwagę zasługują Lenzspitze (4294 m n.p.m.), obrywający się 500-metrową ścianą ku wschodowi oraz najwyższy w całej grani Nadelhorn (4327 m n.p.m.). Wspinaczka jest wymagająca, z wyciągami o trudnościach II i III (przy dobrych warunkach). Niekorzystne uwarstwienie skały oraz jej kruchość wymagają dobrego przygotowania oraz uwagi, a w niesprzyjających warunkach, grań może stać się niebezpieczną pułapką.

Szczyty masywu Monte Rosa o świcie. Widok z podejścia nad Obere Plattje



Monte Rosa

Po 1.5 h marszu z campingu w Randzie dochodzimy wreszcie do urokliwego Zermatt. Serce szwajcarskiej turystyki tętni życiem niezależnie od pogody. Każdy kurs pociągu przywozi tłumy turystów, którzy byli zmuszeni opuścić swoje autokary w Täsch, kilka kilometrów niżej. Ale tutaj czeka na wszystkich bogaty wybór lokali i moc atrakcji, więc smutku na twarzach przyjezdnych nie widać.
Lawirując między fotografami w białych rękawiczkach, docieramy do tablicy ogłoszeniowej, aby zerknąć na prawie zawsze słuszną prognozę pogody. Wygląda optymistycznie, więc mimo świadomości czekającego nas długiego podejścia żwawo ruszamy w górę deptakiem przez środek miasta, który kończy się przy dolnej stacji kolejki linowej. Oczywiście jako pełni zapału turyści z Polski omijamy ją szerokim łukiem i kontynuujemy marsz w upalnym słońcu przez łąki, między malowniczo położonymi hotelikami i kawiarenkami. Sielski krajobraz kończy się jednak, gdy zbliżamy się do czoła lodowca Gornergletscher. W głęboko wciętym w skały wąwozie panuje chłód i duża wilgotność. Ze ścian spływają większe i mniejsze strumienie, łącząc się z lodowcowym potokiem, który przekraczamy po moście poprowadzonym nad potężnym wodospadem. Dalej, bliżej czoła lodowca, dolina trochę rozszerza się, a jej płaskie dno jest wygodnym miejscem biwakowym, trzeba jednak pamiętać o możliwości wezbrania rzeki.
Jest wcześnie, ale nie zatrzymujemy się tu na długo. Przed nami strome podejście. Uciążliwa, osypująca się ścieżka zakosami wyprowadza nas po dłuższej chwili na grzbiet Gornergrat. Wynagrodzeniem naszego wysiłku jest niesamowity widok na kocioł lodowca Gornergletscher, otoczony przez potężne góry. Po lewej stronie przysadzisty, kryjący swoją prawdziwą wysokość masyw Monte Rosa, naprzeciw szeroka, północna ściana Breithornu (4165 m n.p.m.), ozdobiona fantastycznymi serakami, a z prawej strzelisty Matterhorn. Jesteśmy na wysokości ok. 2750 m n.p.m. Zorganizowane wycieczki, które wjechały tutaj kolejką, pozdrawiają nas i wytrwale fotografują. Małe jeziorka pozwalają uzupełnić zapasy wody, odpoczynek jednak musi się skończyć, bo pozostał do pokonania jeszcze spory kawałek. Trawersując południowe zbocze Gornergrat, obniżamy się nieznacznie w kierunku lodowca. Nieoczekiwaną przeszkodą są stada pomalowanych na różne kolory owiec, przez które przedzieramy się z niemałym trudem!
Zbocze doprowadza nas do lodowca Gornergletscher. Tutaj trzeba założyć raki i wyjąć linę. Chociaż teren jest oznakowany traserami, to zachowujemy ostrożność i trawersujemy lodowiec, zachowując wszelkie zasady bezpieczeństwa. Co chwilę mijamy fantastyczne „grzyby”. To duże głazy zapobiegają topieniu się lodu pod nimi i w ten sposób pozostają ponad lodowcem, zatknięte na lodowych słupach. Ale ten stan nie trwa wiecznie, jeden z takich kamieni na naszych oczach runął z wielkim hukiem z lodowego postumentu. Lodowcem dochodzimy do wcinającej się w lód moreny – Untere Plattje, na której stoi schronisko Monte Rosa Hütte. Ostatnie podejście jak zwykle jest najgorsze, osypująca się morena wyprowadza z równowagi, ale na szczęście cel już niedaleko.
Z zasłużonego odpoczynku wyrywa nas budzik. Czwarta rano. Mając w pamięci pozytywną prognozę, zawiedzeni słuchamy opinii Wczela: „Tak, są gwiazdy, znów trzeba się wspinać...”. Na początek prawie pięćset metrów podejścia skalną grzędą na śnieżne pole Obere Plattje (ok. 3300 m n.p.m.). Tutaj spotyka nas świt i bardzo dobrze, bo przed nami spękany fragment lodowca Monte Rosa. Lawirujemy po mostach śnieżnych, bez przygód dochodząc do bezpieczniejszego terenu. Kolejne długie podejście po zmrożonym śniegu wyprowadza na przełęcz Sattel (4359 m n.p.m.), gdzie zaczyna się właściwa zabawa.

Wspinaczka na wierzchołek Nordenta (4609 m)




Niebo jest bezchmurne, widok z przełęczy nie pozostawia wątpliwości co do wysokości, na jakiej się znajdujemy. Pod nami jedno z największych alpejskich urwisk, wschodnia ściana masywu Monte Rosa – Macugnana, która przy wysokości ponad 2000 metrów ma szerokość 10 km! Jest więc niezaprzeczalnie królową największych alpejskich ścian. Po opanowaniu piorunującego wrażenia, które zgotował nam widok z przełęczy, ruszamy ku ostatniemu, najtrudniejszemu odcinkowi drogi. Na wierzchołek prowadzi z przełęczy wąska grań, z której na naszych oczach zsuwa się dwójka wspinaczy. Splątani liną zjeżdżają prawie na samo dno kotła Satteltole poniżej przełęczy. Na szczęście, jak się później okaże, obyło się bez poważnych urazów.
Ostrożnie, aby nie powtórzyć losu dwóch pechowców, podchodzimy pierwszym, stromym odcinkiem śnieżnej grani. Widoki po prawej stronie cały czas trzymają w napięciu, z lewej śnieżny dotychczas stok zamienia się w skalne urwisko. Skały podchodzą coraz wyżej i wyżej, aby w końcu dotrzeć do grani, która przestaje się już wznosić. Następny odcinek to eksponowana, skalna wspinaczka. Asekurując się z bloków, pokonujemy ostatnie partie grani. Trudności w stopniu II nie są tym razem zwiększone przez obecność lodu czy śniegu, ale i tak trzymają cały czas w napięciu. Ostatnią przeszkodą broniącą dostępu do szczytu jest pionowy komin, który wyprowadza na wierzchołek. Mamy szczęście, tego dnia na wierzchołku Dufourspitze (4634 m n.p.m.) nie stanął nikt poza nami. Możemy w spokoju kontemplować panoramę.
Spokój nie trwa jednak długo. Niespodziewanie ze wschodu nadlatują dwa wojskowe odrzutowce, które z wielkim hukiem i zapewne ku uciesze pilotów przelatują poniżej nas nad granią i nurkują w dolinę lodowca Gorner. Przez chwilę stoimy osłupieni niezwykłością tego widoku, a może bezczelnością pilotów... Zejście w mięknącym śniegu o konsystencji cukru nie stanowi problemu do momentu, gdy znów trzeba przekroczyć pole szczelin nad Obere Plattje. Stabilne nad ranem mosty śnieżne stały się w popołudniowym słońcu zdradliwymi pułapkami. Po długim główkowaniu udaje nam się znaleźć wyjście z labiryntu szczelin. Przy schronisku spotyka nas niespodzianka – rachunek za zużytą wodę z lodowca i inne, nie mniej abstrakcyjne rzeczy. Za namową naszych portfeli i argumentów szefa schroniska: „Polizei, Polizei....”  przenosimy nasz obóz wyżej na skały przy Obere Plattje.
Kolejne dni pobytu to udane wejścia na pozostałe wierzchołki masywu Monte Rosa. Drugim co do wysokości po Dufourspitze jest Nordent (4609 m n.p.m.). Podejście na ten szczyt jest bardzo podobne do opisanej wcześniej drogi na Dufourspitze, jednak na wierzchołek startujemy z przełęczy Silbersattel, leżącej między Nordentem a Dufourspitze. Bardzo wąska, śnieżna grań kończy się skalną turnią, która – zważywszy na niesamowitą ekspozycję i fakt, że Nordent jest ostatnim, najbardziej na północ wysuniętym wierzchołkiem masywu – może dostarczyć wielu emocji. Pozostałe wierzchołki masywu można łatwo osiągnąć, podchodząc do wielkiego kotła lodowca Grenzgletscher. Warto to zrobić, bo w ciągu jednego dnia można wejść na trzy, a nawet więcej czterotysięczników. Są wśród nich Zumsteinspitze (4563 m n.p.m.) i Signalkuppe (Punta Gnifetti, 4556 m n.p.m.), które można łatwo zdobyć śnieżną ścieżką z przełęczy Colle Gnifetti. Na ścisłym szczycie Signalkuppe znajduje się najwyżej położone schronisko w Europie. Kolejnym wierzchołkiem jest równie łatwo osiągalny Parotta Spitze (4436 m n.p.m.).
Dalej na południe i zachód znajduje się kilka bardzo ciekawych szczytów. Piękny, niebezpieczny i owiany złą sławą Lyskamm (4527 m n.p.m.) najłatwiej zdobyć wschodnią granią (wejście to choć najprostsze, nie należy do bezpiecznych). Kontynuując marsz na zachód, można atakować interesujące bliźniacze szczyty Castor (4226 m n.p.m.) oraz Pollux (4091 m n.p.m.) a także, nieco dalej, Breithorn (4165 m n.p.m.), na który wiedzie od południa lodowcowa droga bez trudności. Aklimatyzacyjne wejście na tę górę może być dobrą propozycją na początek wyjazdu.
Wymienione szczyty: Castor, Pollux i Breithorn można też atakować bardzo prostą drogą od strony zachodniej, przez lodowiec Theodul. Chcąc dotrzeć tam z Zermatt, nie wspinamy się na Gornergrat, tylko kierujemy się na zachód, do schroniska Gandegghütte (poniżej miejsce na namioty) i dalej lodowcem przez nartostrady na przełęcz Breithorn Pass. Na południowych zboczach Breithornu jest schron – Bivacco Rossi e Volante (3750 m n.p.m.), gdzie można miło spędzić noc np. przed wejściem na Castora i Polluxa.

Dolina Mattertal położona jest w południowo-zachodniej części Szwajcarii w Kantonie Walijskim (Valais). Wcina się w Alpy Walijskie (Penneńskie) na długości około 40 km. Najwyższym szczytem rejonu jest Dufourspitze (4634 m n.p.m.) w masywie Monte Rosa, a najbardziej znanym oczywiście „pocztówkowy” Matterhorn (Monte Cervino, czyli Góra Jeleni, 4477 m n.p.m.), którego wysmukła sylwetka podkreślona jest przez wyjątkowe odizolowanie od pozostałych szczytów. Góry te nie wyczerpują całej, długiej listy ciekawych szczytów, które można zdobywać z tej doliny. Do najbardziej popularnych zaliczyć można Dom (4545 m n.p.m.), Weisshorn (4505 m n.p.m.), Alphubel (4206 m n.p.m.), Breithorn (4164 m n.p.m.). Na pewno warto zwrócić uwagę, że w rejonie tym leży aż trzynaście spośród wszystkich czterotysięczników alpejskich (wg J. Hajdukiewicza). Spora ich część to góry o wysokości ponad 4500 m n.p.m.
Na większość szczytów można wejść prostymi (PD) drogami o charakterze lodowcowym, jednak należy pamiętać o zabraniu przynajmniej podstawowego sprzętu lodowcowego. Nieodzowne wyposażenie to raki, czekan, lina do asekuracji na lodowcu, osobiste karabinki, pętle i kijki trekkingowe, bardzo przydatne na długich podejściach.

Autor dziękuje towarzyszom wyjazdu za wspólne biwaki, udane wejścia i odwroty. Szczególne podziękowania dla: Darii Mamicy, Wojtka Podkówki, Kuby Wczelika, Tomka Nazarewicza i Szerszenia.

Tekst: Jakub Gałka (www.cheo.friko.pl)

Zdjęcia: Tomasz Król

"Góry", nr 6 (133) czerwiec 2005

(kg)

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com