baner
 
 
 
 
baner
 
2007-12-05
 

Trzydzieści dni – w drodze do tatrzańskiej dziesiątki

Zaczęliśmy z Piotrkiem myśleć o ponownym związaniu się liną. Tatry, wiele nierozwiązanych problemów, na które kiedyś zabrakło czasu.

Tekst: Andrzej Marcisz

Blisko dwa lata temu zaczęliśmy z Piotrkiem myśleć o ponownym związaniu się liną. Tatry, wiele nierozwiązanych problemów, na które kiedyś zabrakło czasu.
 

Grzesiek Głazek zostawia u mnie w domu zdjęcie wschodniej ściany Mnicha. Gromadzimy dokumentację zdjęciową i informacje dotyczące ściany. Wszystko w należytej dyskrecji. Okazuje się, że po długiej przerwie nasz pęd do wytyczania nowych dróg ujawnia się ze wzmożoną siłą. Jesteśmy przekonani o możliwości wytyczenia co najmniej dwóch logicznych linii. Jednak pytania, jak będą trudne i czy damy radę przejść je czysto klasycznie wciąż pozostają bez odpowiedzi... 

*

Po głowie krążą niespokojne myśli dotyczące partnera – wspinaczka z Piotrem nigdy nie była dla mnie łatwa. Może dlatego że nigdy nie przestaliśmy być rywalami. Zespół, który kiedyś tworzyliśmy, miał jednak mnóstwo zalet, był świetnie zbilansowany.



*

Koniec maja zeszłego roku rozwiał wszelkie wątpliwości. Dotknięcie skały, wspólny strach i ekscytacja. Mimo że tak bardzo z Piotrkiem się różnimy, jednego jesteśmy pewni: na Mnichu będą nasze drogi. Małe cyfrowe oczko dokładnie rejestruje formacje, które nas interesują. Tylko czy zdążymy? Mamy ciągłą obsesję, że skoro my byliśmy w stanie je dostrzec, to przecież inni również mają oczy...
Równie szybko okazuje się, że nic nie przyjdzie lekko, a sama wspinaczka także nie będzie łatwa. Na szczęście z pomocą przychodzi Tomek. Jest lekarstwem na nasze słabości, szczególnie te przyziemne. W chwilach zwątpienia mobilizuje nas do działania. Jest jeszcze duch krążący gdzieś we mgle, niewidoczny a wszechobecny. Riko. Ileż razy był on inspiratorem naszych wspólnych wspinaczek. Jak bardzo chcielibyśmy, aby był tu razem z nami!

*

Jak nazwiemy drogę? To ważniejsze niż podpis w banku. Ciągle nie ma zgody.
Piotrek w końcu proponuje i... jest pełna akceptacja, trzy głosy za – Superata Młodości. Tylko trzeba ją jeszcze zrobić. 30 czerwca, szósty dzień zmagań z drogą, okazuje się szczęśliwą datą. Kant na przełamaniu ścian wschodniej i północnej jest nasz. Nigdy wcześniej tak niewiele (75 metrów) nie znaczyło dla mnie tak wiele.

*

Kolejne jedenaście roboczych dni, rozciągniętych na trzy miesiące, przynosi efekt w postaci Metalliki. Do pomocy angażuje się jeszcze Wojtek, co pozwala patentować drogę dwoma niezależnymi zespołami. Biorąc pod uwagę nasze normalne życie, we dwóch męczylibyśmy się pewnie przez kolejny rok i nie wiadomo, czy wystarczyłoby nam energii. 

*

Metallica dała nam wszystko, czego szukaliśmy w górach. Piękną skałę, duże trudności i partnerską przyjaźń. Grzechem byłoby tego nie kontynuować. Dlatego w październiku 2003 zakładamy kolejną linię poręczy. Bogatsi o dotychczasowe doświadczenia, mamy nadzieję, że tym razem pójdzie gładko. W naszej kalkulacji czasowej nie bierzemy jednak pod uwagę problemów, jakie mają przed nami stanąć. Długo by o nich mówić. Ważne, że część z nich zaowocowała „Tatrzańskim Porozumieniem”, które kosztowało nas sporo zdrowia. 

*

Kiedy minionego lata przyjechałem z Piotrkiem do Moka, długo wahaliśmy się, czy iść na Metallikę, by zrobić ją „po Bożemu”, czy dalej ciągnąć pracę nad nowym projektem? Wybraliśmy ponowną harówkę. Tym razem od samego początku mieliśmy nazwę, która wiele tłumaczyła. Choć pierwotnie miało to być Ostatnie Misterium Nieprawości.
Uświadomiliśmy sobie, że czeka nas kolejny żmudny proces twórczy. Nasze liny wisiały przy skale, która na rzut oka, wyglądała na trudniejszą niż na sąsiedniej Metallice. Bez większych problemów przeszliśmy wyciągi drugi i czwarty. Rozeznaliśmy kant na prawo od Wachowicza nieco powyżej startu z półek. Niestety, kilka metrów nie rokowało na tyle dobrze, aby podjąć choćby próbę klasycznej wspinaczki. Zdecydowaliśmy, że Misterium będzie zaczynać się trzecim wyciągiem Metalliki. Jednak w czasie kolejnych wyjazdów ciągle nie mogliśmy zrobić kilku miejsc na pozostałych dwóch wyciągach. 

Od chwili, kiedy zjechałem przez przewieszenie ostatniego wyciągu w czerwcu 2003 roku, widziałem w nim nowy wymiar tatrzańskich trudności. Piotrek sugerował nawet, że wbita przeze mnie asekuracja jest w miejscu, którego on nie może przejść. Przebiliśmy przeloty, ale później okazało się, że nowa linia też nas nie puszcza.
Na trzecim wyciągu również napotkaliśmy miejsce, którego za nic nie mogliśmy rozszyfrować. Załamany Piotrek stwierdził, że w tym miejscu nie widzi możliwości i większe szanse na przejście rokuje teren z prawej strony. Nie miałem już ochoty na kolejne przebijanie przelotów, bo czułem, że brakuje mi 20-30 centymetrów, by sięgnąć do wymycia, na którym bym się utrzymał. Musiałem tylko znaleźć odpowiednie wyważenie, by uwolnić rękę.
W górach patentowanie bardzo przewieszonych wyciągów o dużych trudnościach nie jest łatwe. Ostatecznie podzieliliśmy się z Piotrkiem wyciągami, które były dla nas problematyczne. Ja zająłem się trzecim wyciągiem, on – ostatnim. Z pomocą przyszedł nam po raz kolejny Wojtek, później „Juhas”.
Stanęliśmy przed zupełnie nowym doświadczeniem. Droga była obita, wydawało nam się, że mamy formę, ale nie mogliśmy jej przejść. Na Metallice nie mieliśmy większych problemów z pokonaniem wszystkie miejsc klasycznie. Problemy na Misterium stanowiły nowość, z którą nie mogliśmy się pogodzić. Dlatego potrzebowaliśmy aż jedenastu dni, by uznać, że znamy wyciągi w takim stopniu, aby podjąć finalny atak...

Dalszy ciąg artykułu w GÓRACH, nr 12 (127) grudzień 2004 r.



 
 
KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com