Nie ma chyba w Europie drugiej tak malowniczej grupy górskiej jak Dolomity, zaś wśród ich słynnych z urody szczytów niepowtarzalnymi sylwetkami wyróżniają się stojące koło siebie Tre Cime di Lavaredo. Dojazd samochodem do schroniska Auronzo, a następnie obejście masywu Lavaredo, by spod Rifugio Locatelli spojrzeć na słynną trójcę północnych ścian, to żelazny punkt wszystkich wycieczek w Dolomity. Trudno się dziwić temu, że tłumy ludzi przewalają się w pogodne letnie dni po okolicznych szlakach, bo też niezwykłe kształty trzech turni zapierają dech, a nawet najlepsze z niezliczonych fotograficznych portretów tych szczytów nie są w stanie oddać ich niesamowitego uroku.
Cima Ovest, Cima Grande, Cima Piccola, do której przytula się jeszcze Piccolissima i Punta di Frida stanowią jedyne w swoim rodzaju skupisko skał. w pełen emfazy sposób opisywał je Gaston Rebuffat:
"Północne ściany Tre Cime di Lavaredo zawdzięczają sławę swym prostym liniom. Wprost z połogich piargów wyłaniają się pionowe północne urwiska. Kontrast bez jakiegokolwiek przejścia, jakby olbrzym, który je stworzył, położył na grani bezkształtny blok kamienny i jednym mistrzowskim ciosem siekiery odciosał gładko północną ścianę, po czym, widząc, że dzieło nie jest jeszcze doskonałe, dwoma słabszymi, ostrożnymi uderzeniami wyciosał głębokie szczeliny po obydwu bokach Cima Grande. i w ten sposób stworzył trzy szczyty prześcigające się wytwornością i czystością linii."
Te właśnie północne ściany, zawsze mroźne, zawsze skryte w cienu niezwykle ostro odcinają się od ciepłych kolorów skąpanego w słońcu otoczenia.
Być może, jak sądził cytowany wyżej Gaston Rebuffat, każda z Cim stojąc osobno byłaby tylko "ogromnym maliniakiem", ale skupione w jedną, niepowtarzalną grupę tworzą fenomenalny pomnik górskiej przyrody. Dominują w nim sylwetki słynnej Cima Ovest i Cima Grande, których północne ściany, widziane z boku, wyglądają jak odbicie tego samego profilu. Od wschodu do Cima Grande przylepiona jest Cima Piccolissima i Punta di Frida. Żaden ze szczytów, łącznie z Grande, nie przekracza 3000 metrów n.p.m., a monumentalny charakter tego skupiska turni wynika (poza nietypową rzeźbą) z wyniesienia ich nad okolicę na swoistym postumencie piarżystego stożka. Północne ściany Cima Grande i Cima Ovest sięgają niemal pół kilometra, a dramatycznego charakteru dodają im jeszcze boczne filary, takie jak słynny Filar Wiewiórek na Cima Ovest, bodaj najbardziej przepaścista formacja skalna ze wszystkich jakie można znaleźć w Europie.
Urwiska tych turni, będące prawdziwą kwintesencją przepaścistości, od dawna przyciągały z magnetyczną siłą wielu zapaleńców skalnej akrobacji. Jedna ze wspinaczek przecinających zerwy Cima Grande nazywana została Drogą Kropli Wody. Nic tak dobrze, jak ta nazwa nie oddaje istoty wyzwania, jakie ściany Cim rzucały kolejnym pokoleniom alpinistów - prowadzić drogi jak najprościej, najbardziej powietrznie, jak to tylko możliwe. Nieprzypadkowo właśnie w Dolomitach rozegrały się główne akty tzw. "ery direttissimy", szczególnego okresu w historii alpinizmu, kiedy to fascynacja prostotą linii wytyczanej na pionowej ścianie była głównym motywem najambitniejszych przedsięwzięć wspinaczkowych. Zanim jednak do tego dojdziemy wypada się cofnąć do epoki pionierów.
Najwcześniej ze wszystkich szczytów grupy została zdobyta Cima Grand (2999 m). W 1869 roku stanęli na jej wierzchołku P. Grohmann, P. Selcher, F. Innerkofler. Członkowie przewodnickiego rodu Innerkoflerów brali udział w większości najważniejszych wejść na Tre Cime w najwcześniejszym okresie eksploracji alpinistyczsnej tego rejonu. Przedstawicieli tej rodziny znajdujemy w składzie zwycięskich zespołów, które po raz pierwszy zdobyły Cima Ovest (2973 m) w 1879 i Cima Piccola (2857 m) w 1881 roku. w tym samym sezonie L. Grunwald i S. Siompaes zdobyli Punta di Frida (2792 m), a dopiero w 1911 roku słynny wspinacz z Monachium, Paul Preuss z partnerem (P. Relly) wdarli się na wierzchołek Cima Piccolissima. Najniższy, acz nie najłatwiejszy ze szczytów grupy Lavaredo przez jakiś czas nosił z tego powodu nazwę Preussturm - Turnia Preussa.
Swoją obecność w grupie Tre Cime zaznaczył także kolega i jednocześnie ideowy przeciwnik Preussa - Hans Dülfer. W 1911 roku pokonał zachodnią ścianę Cima Ovest, a w dwa lata później południową ścianę tej samej góry i zachodnią Cima Grande. Oczywiście używał przy tym niechętnie widzianych przez Preussa nowinek technicznych w postaci podwójnej liny do zjazdu, haków skalnych patentu austriackiego alpinisty Georga Fiechtla i ulepszonych przez Otto "Rambo" Herzoga karabinków strażackich.
Jeszcze w ubiegłym stuleciu zainicjonowano zimowe wspinaczki na Tre Cime - pionierami byli Thedor Wundt i przewodnik Michel Bettega, którzy w grudniu 1892 roku wspięli się na Cima Piccola i Cima Grande. W tym samym okresie poważono się na zaatakowanie pierwszej z północnych ścian - najgroźniejszego wyzwania Tre Cime. Na pierwszy ogień poszła północna zerwa Cima Piccola, którą w 1890 roku pokonali H. Helversen, S.Innerkofler i V. Innerkofler. Musiało jednak minąć wiele lat zanim zdecydowano się na próby wspinaczki przez półkilometrowej wysokości, przewieszone ściany Cima Ovest i Cima Grande. Przełom wieków obfitował w śmiałe wspinaczkowe dokonania, nie tylko w Dolomitach, ale te dwie formacje skalne skutecznie odstraszały potencjalnych zdobywców. Było poza tym bardzo wątpliwe, czy przy ówczesnych środkach techniki alpinistycznej byłyby one w ogóle osiągalne. Dopiero wyraźny przełom, nie tylko techniczny, ale i etyczny, który nastąpił w okresie dwudziestolecia umożliwił pierwszy spektakularny sukces.
Działo się to już w epoce "sesto grado", gdy jedną po drugiej zdobywano najbardziej niedostępne ściany Dolomitów. Najwybitniejszym przedstawicielem nowego pokolenia alpinistów włoskich był Emilio Comici (1901-1940) nazwany z iście śródziemnomorską pompą "poetą szóstego stopnia". Mimo, iż z pewnością należał do pionierów ekstremalnych wspinaczek w Dolomitach, nie zawsze bywał pomysłodawcą najbardziej szalonych projektów. Na zaatakowanie północnej ściany Cima Grande namówili go bracia Angelo i Giuseppe Dimai. Miało to miejsce w roku 1933, a więc w 43 lata po pierwszej i jedynej do tamtego czasu udanej próbie na północnych ścianach masywu Tre Cime. Do zespołu dokoptowano jeszcze czwartego wspinacza, był nim R. Zanutti.
Ścianę pokonano w mozolnej wspinaczce z użyciem szokującego, jak na owe czasy zestawu sprzętu - 90 haków, 50 karabinków, 400 metrów liny (!), 150 metrów lin pomocniczych. Natomiast po przejściu zespołu Comiciego rozgorzała w środowisku alpinistycznym zajadła dyskusja. Tematem sporu była oczywiście dopuszczalność stosowania sztucznych ułatwień. Niektórzy twierdzili wręcz, że Comici swym niestylowym przejściem udowodnili, że ściana nie może być "przewspinana", a co najwyżej "przehaczona", czego już w żaden sposób nie można uznać za alpinizm. Tym samym miał się de facto przyznać do porażki w walce z górą.
Comici nigdy na taką ocenę swego dokonania nie przystał, a jego przejście stało się w istocie początkiem ery wspinaczek hakowych w Dolomitach i Alpach. Może jednak gdzieś tkwiła w nim zadra i niepewność co do wartości tamtej wspinaczki, skoro w cztery lata później miało miejsce zdarzenie opisane w jednej z książek Reinholda Messnera:
"Pewnego jesiennego dnia 1937 roku zespół niemieckich wspinaczy znajdował się prawie w połowie północnej ściany Cima Grande di Lavaredo, gdy nagle pod sobą zobaczyli skromnego ciemnowłosego alpinistę. Zrobili mu miejsce i chcieli poczekać na jego partnera, który się jednak nie pokazał. Alpinista ciągnął za sobą luźną linę i bez asekuracji wspinał się dalej. Był nim Emilio Comici. Cztery lata po swoim przejściu północnej ściany Cima Grande, jako pierwszy przechodził solo własną drogę, będąc jednocześnie pierwszym w historii alpinizmu samotnym wspinaczem na szóstkowej drodze".
Jakiś złośliwy niedowiarek zamazał w książce szczytowej adnotację o solowym przejściu Comiciego, dopisując przy tym uwagę na temat ...nieuprawnionego samochwalstwa.
Miał Comici za sobą wiele trudnych zimowych wspinaczek w Alpach julijskich i pierwsze wejścia w Dolomitach, w tym m. in. północno-zachodnią ścianą Civetty, południową i północną granią Cima Piccola. Zginął w "głupim" wypadku, spadając 15 metrów w czasie zjazdu w wyniku przetarcia się pętli.
Warto dodać, że pierwsze zimowe przejście drogi Comiciego na Cima Grande miało miejsce dopiero w 1953 roku, a dokonali tego czołowi alpiniści tamtego okresu - Walter Bonatti i Carlo Mauri.
W dwa lata po kontrowersyjnym wyczynie Comiciego rozwiązano problem drugiej z wielkich północnych ścian - Cima Ovest. Uczestnikami tego przejścia byli Ricardo Cassin i Vitale Ratti. Urodzony w 1909 roku i żyjący do dziś Cassin to jedna z najwybitniejszych postaci w historii alpinizmu. Nieobeznanym z przeszłością tego sportu młodym ludziom jego nazwisko kojarzy się dziś z nazwą firmy produkującej sprzęt wspinaczkowy, ale trzeba pamiętać, że przed wojną był Cassin czołowym zdobywcą wielkich ścian alpejskich. Wystarczy wymienić tylko słynny Filar Walkera, pokonany po raz pierwszy właśnie przez jego zespół.
W czasie przejcia północnej ściany Cima Ovest Cassin skorzystał z "oblężniczych" metod Comiciego - cała dolna część ściany została dokumentnie zaporęczowana, umożliwiając wspinaczom bezproblemowe pokonywanie znacznego odcinka doprowadzającego pod kluczowe trudności drogi. Wtedy jednak nikogo to już specjalnie nie szokowało; pierwsze lody skruszył Comici dwa lata wcześniej.
Lata powojenne przyniosły w Dolomitach kontynuację mody na wielkie drogi hakowe, i tak w końcu lat pięćdziesiątych nowe drogi poprowadzili na dwu największych Cimach Francuzi - Réné Desmaison i Pierre Mazeaud. Ich droga na Cima Ovest, tzw. Filar francuski, został przebyty z użyciem 300 (!) haków i 15 nitów. Podobne w charakterze były wspinaczki Szwajcarów na Cima Ovest przez skraj olbrzymiego przewieszenia (największego w Alpach, a może i na świecie - krawędź okapów wysunięta jest ok. 40 metrów w stosunku do podstawy ściany) w 1959 roku, czy włoska droga z tego samego roku, również na Cima Ovest, zwana Filarem Wiewiórek dla upamiętnienia nazwy grupy wspinaczy z Cortina d`Ampezzo, którzy dokonali tego przejścia.
Na początku listy powojennych sukcesów alpinistów - "hakomistrzów" trzeba jednak umieścić przejście z roku 1958 będące dziełem czwórki młodych wspinaczy niemieckich. Byli to: Dietrich Hasse, Jörg Lehne, Siegfried Löw i Lothar Brandler. Przeszli oni direttissimę północnej ściany Cima Grande posiłkując się przy tym 170 hakami, 10 drewnianymi klinami (pełniącymi w tamtych latach funkcje kostek) i nitami. Ich 550-metrowa droga wyceniona została na VI+ A3 i okrzyknięta czołowym osiągnięciem "alpinizmu ekstremistycznego". Dziś niemiecka direttissima przechodzona jest każdego sezonu przez liczne zespoły, w większości wypadków mknące do góry "po hakach". Co prawda klasycznego przejścia dokonał Kurt Albert jeszcze w 1987 roku oceniając trudności na 6c+/7a, a więc, teoretycznie, w granicach możliwości wielu współczesnych wspinaczy skalnych, ale droga wciąż jest bardzo trudna, przede wszystkim ze względu na ciąg trudnych miejsc w strefie przewieszonej. Klasyczna wspinaczka na direttissimie wymaga przede wszystkim wielkiej wytrzymałości fizycznej i, jak właściwie wszystkie drogi na północnych ścianach Tre Cime, psychicznej odporności na absolutną ekspozycję.
Apogeum wspinaczek hakowych na Tre Cime (i w ogółe w górach Europy, od Alp po Tatry) przypadło na koniec lat pięćdziesiątych i lata sześćdziesiąte. Poza wspomnianymi wyżej przejściami było jeszcze kilka innych, spośród których przynajmniej na wzmiankę zasługują dwa: z 1963 i 1968 roku. Pierwsze spowodowało sporą wrzawę w kręgach alpinistycznych i zapoczątkowało kolejną fazę dyskusji na temat obsesji linii prostej w prowadzeniu dróg i sensowności wspinania się "wbrew naturze", z użyciem przesadnego arsenału środków technicznych. Zamieszanie spowodowała trójka Niemców: Rainer Kauschke, Gehrt Uhner i Peter Siegert, którzy po wcześniejszych (także zimowych) wspinaczkach własnej drogi, "elegantszej" od direttissimy Hassego i jego kolegów. Zespół "Kolibrów", jak ich nazywano, przez 17 dni mozolnie tłukł haki (450) i nity (15) ciągnąc w górę niemal idealnie prostą linię superdirettissimy słynnego urwiska. Niemcy biwakowali w hamakach, a sprzęt i zaopatrzenie dosyłano im z dołu przy pomocy liny transportowej, która cały czas sięgała podstawy ściany.
Pojawiły się głosy, że wysiłek włożony w pokonanie nowej drogi nie przyniósł niczego przełomowego, a wspinaczka niemieckich alpinistów była w istocie dziwactwem "na temat" użycia sztucznych ułatwień. Osiągnięcie Niemców, jakkolwiek by go nie oceniać, przeszło jednak do historii alpinizmu pod budzącą wyobraźnię nazwą Droga Kropli Wody. W 1991 roku znakomici wspinacze słowaccy, bracia Milan i Pavol Pazko przeszli ją klasycznie oceniając trudności na 7a+.
Drugim ze wspomnianych przejść już z końca okresu fascynacji techniką hakową, była droga Szwajcarów, Gerda Baura i braci Rudolph, prowadząca przez geometryczny środek największego spiętrzenia słynnego Dachu Świata na północnej ścianie Cima Ovest. Gigantyczny zespół okapów sprawiających, iż przy największej ulewie kilkudziesięciometrowa strefa u podstawy ściany jest zupełnie sucha, był zaledwie muśnięty przez, wspomnianą wyżej, drogę szwajcarską z 1959 roku. Trójka alpinistów mozolnie przenitowała monstrualną przewieszkę, tworząc drogę, która nie cieszy się wielką popularnością. Do przejścia klasycznego nikt się chyba poważnie (a może i w ogóle) nie zabierał, a monotonne przepinanie ławeczek w największej ekspozycji świata nikogo w tej chwili specjalnie nie pociąga.
"Nitostrada" na Dachu Świata okazała się ostatnim akcentem długotrwałego okresu zapoczątkowanego w 1933 roku przez Emilio Comiciego. W szranki wstępowało młode pokolenie wspinaczy zapatrzonych we wzory amerykańskiego "free climbingingu". Jak się okazało wiele starych hakówek na północnych ścianach Cim przez długi czas broniło się przed klasycznymi przejściami, udowadniając tym samym, do pewnego stopnia, sensowność preferowanych wcześniej metod działania. W końcu gdyby nie rzędy haków pozostawionych w ścianie przez starych mistrzów, w większości wypadków nie udałoby się klasycznie pokonać długich odcinków przewieszonego terenu - tak było na Direttissimie i Superdirettissimie Cima Grande, tak było w przypadku uklasycznionej przez Kurta Alberta Drogi Szwajcarskiej z 1959 roku na krawędzi Dachu Świata.
Wspominając działalność alpinistów wyznających etykę wspinaczki klasycznej nie sposób pominąć jednego z najbardziej zadziwiających wyczynów z historii wspinania, nie tylko w Dolomitach, którym była niezwykła seria solowych przejść Claudio Barbiera. Pewnego letniego dnia 1961 roku, w samym środku epoki "wielkiego haczenia" belgijski wspinacz samotnie przebiegł (bo inaczej tego nazwać nie można) Drogę Comiciego na Cima Grande (w 3 godziny), Rysę Preussa na Cima Piccolissima (w 1 godzinę 10 minut), Drogę Dülfera na Punta di Frida (w 1 godzinę), Drogę Cassina na Cima Ovest (w 3 godziny) i Drogę Innerkoflera na Cima Piccola (w 0,5 godziny). "Zaliczenie" wszystkich szczytów grupy Lavaredo zajęło mu, łącznie z zejściami z wierzchołków i powrotem do schroniska, 15 godzin! Barbier miał wówczas 23 lata.
Była już wcześniej mowa o aktywności Słowaków w dziedzinie ekstremalnych wspinaczek na Tre Cime. Bracia Packo w dwa lata po klasycznym przejściu Superdirettissimy Cima Grande zaatakowali dziewiczy fragment ściany na lewo od wejścia w Direttissimę. Ich droga doszła do niej po kilku wyciągach, mniej więcej w 1/3 wysokości ściany. Powstał w ten sposób wariant prostujący (6c/6c+) do Drogi Hassego i jego przyjaciół. Nazwano ten wariant Yellowstone. Pierwotnie zamiary Słowaków były znacznie ambitniejsze - chodziło im o poprowadzenie całkowicie nowej drogi, która po skrzyżowaniu z Diretissimą miała rozwiązać nietkniętą połać ściany na lewo od Drogi Kropli Wody. Niestety, na siódmym wyciągu prowadzącemu zdarzył się 15- metrowy lot, co powstrzymało dalsze zakusy Słowaków na kontynuowanie wspinaczki.
W monografiach ściany wspomina się także o drogach innego rodzinnego zespołu teterników słowackich, braci Coubalów. Mieli oni w 1988 i 89 roku poprowadzić dwie nowe drogi w jej prawej części: Alpen Rose (7a+/7b) i Drogę Pamięci Claudio Barbiera (7a+/7b). Problem jednak w tym, że informacje o osiągnięciach Coubalów są przyjmowane przez ich rodaków z dużą nieufnością. Opinia o nierzetelności tych wspinaczy nie pozwala więc z całą pewnością stwierdzić w jakim stylu wspomniane drogi były przez nich przebyte i jakie w istocie mają trudności.
Na Tre Cime od lat wspina się wielu polskich alpinistów, jednak, nawet biorąc pod uwagę dobre stylowo przejścia trudnych dróg, właściwie nie zaznaczyliśmy w istotny sposób swojego udziału w sportowej eksploracji tego masywu. Wyjątkiem było, okupione tragicznym wypadkiem, pierwsze zimowe przejście Filara Wiewiórek, dokonane w 1964 roku przez krakowski zespół Krajski - Rodziński. W czasie zjazdów drogą, w dramatycznych warunkach pogodowych, zginął Jerzy Krajski. Jego ciężko odmrożony partner został ściągnięty ze ściany przez ratowników.
W bezpośrednim sąsiedztwie grupy Tre Cime znajdują się trzy schroniska, są też miejsca, w których można biwakować. Najłatwiej dostępne jest schronisko Auronzo położone na południowy zachód od masywu. W pobliże schroniska doprowadza droga jezdna schodząca aż do miejscowości Misurina (kilkanaście kilometrów na północny-wschód od Cortina d`Ampezza). Niestety droga jest płatna i to dość słono. Podobno da się nią wjechać bez uiszczania opłaty po godzinie 21. Koło schroniska zlokalizowany jest parking, w sezonie letnim pełny samochodów prywatnych i autobusów wycieczkowych. Nietrudno się domyśleć, że wszyscy prawdziwi miłośnicy górskiej przyrody oddalają się z tego miejsca tak szybko jak to tylko możliwe. Popularne miejsca biwakowe znajdują się na wschód i południowy wschód od Tre Cime, koło schroniska Lavaredo. Najbliżej stamtąd pod Punta di Frida i Cima Piccolissima. Trzecie schronisko, Locatelli, stoi na północ od Cima Grande. Można stamtąd podziwiać imponującą panoramę dolomitowych turni z północnymi ścianami Tre Cime w centrum.
Jeżeli wybieramy się tam na wspinaczkę, warto wziąć pod uwagę, że najpopularniejsze z trudnych dróg - Cassin na Cima Piccolissa, Comici na Cima Grande i Cassin na Cima Ovest - są celem wielu zespołów. W weekendy lepiej wybierać mniej oblegane drogi. W innym przypadku możemy być narażeni nawet na dość niebezpieczne sytuacje, gdy jakiś niewprawni "niedzielni" wspinacze zablokują drogę, tworząc istny korek depczących im po piętach zespołów.
Trzeba również pamiętać o trudnościach zejścia ze szczytów. Dość skomplikowane są zjazdy z wierzchołka Cima Grande. Prowadzą one w linii najłatwiejszej drogi, którą przewodnicy wyprowadzają na szczyt wprawnych turystów lub początkujących wspinaczy. Droga oznaczona jest kopczykami i farbą, za każdym jednak razem, gdy chcemy rzucić linę do kolejnego zjazdu trzeba się dobrze rozejrzeć dokoła, ponieważ droga bardzo kluczy i wiele jest miejsc, w których założono przez pomyłkę "dzikie" stanowiska zjazdowe. Korzystając z nich możemy znacznie opóźnić swój powrót na dół lub nawet znależć się w linii zjazdów prowadzących "donikąd".
Ze względu na ogromne ilości haków tkwiących na większości dróg wystarczy brać ze sobą na wspinaczkę komplet długich ekspresów (liczne trawersy). Można także zaopatrzyć się w małe friendy. Kostki w tamtejszej skale nie zawsze zdają egzamin.
Tre Cime di Lavaredo - oplecione siatką dróg, okaleczone tysiącami haków wciąż są piękne. Nigdy nie tracą swego groźnego uroku, bo to prawdziwe "sanktuarium pionu", miejsce, w którym każdy wspinacz naprawdę czuje, że prawo ciążenia nie zawsze obowiązuje.
Stanisław Kalita
"GÓRY" nr 6 (25), czerwiec 1996
(kg)