Gdy dostałem paczkę z przesyłką, też nie wierzyłem, że "to" może być takie małe. To małe "coś" to mata Inertia X-Frame firmy Klymit.
Zazwyczaj jeżdżąc na kilkudniowe wycieczki rowerowe starałem się zabierać naprawdę minimalną ilość sprzętu, rezygnując bardzo często z wygody. Jednym z takich przedmiotów była mata samopompująca. Nie ukrywam, że o karimatach piankowych jakoś już zapomniałem. Z racji tego, że sakwy rowerowe mają swoją ograniczoną pojemność, wolałem spać na namiotowej glebie, izolując się jedynie od podłoża srebrną „alumatą" . Było twardo, niewygodnie i bolały plecy - ale w sakwach lżej, a to było dla mnie bardzo ważne. Przeciętna mata samopompująca waży od 700 do 1000 g i ma długość po spakowaniu ok. 40-50 cm. A Klymit - uwaga! -
waży tylko 260 g, a po zwinięciu stanowi pakunek spokojnie mieszczący się w dłoniach.
Okazuje się, że możemy spać wygodnie, wcale nie odczuwając podczas transportu wagi maty i używając do spania czegoś, co nie zabiera wiele miejsca w sakwach rowerowych lub w plecaku. Niemożliwe? A jednak. Oczywiście nie jest to zwykły materac - trzeba go zobaczyć, żeby uświadomić sobie, w jakich szczegółach tkwi diabeł. W materacach Klymit diabeł tkwi w „dziurach". I w woli ścisłości - wcale nie jest to efekt wady produktu lub polityki oszczędnościowej firmy. W tym szaleństwie jest metoda.
Chodzi o to, że leżący człowiek wcale nie dotyka podłoża całym ciałem, a jedynie jego konkretnymi fragmentami - najbardziej zatem potrzebujemy miękkiego materaca pod głową, trochę pod plecami oraz w okolicy bioder. I na tym polega cała tajemnica dziur. Fakt, jest to zaskakujące i na pierwszy rzut oka niewiarygodne. Pomysł nie wziął się jednak z oszczędności czy z szaleńczej pogoni za wagą. Konstrukcja ta została bowiem stworzona w oparciu o
badania ludzkiego ciała - obserwowano miejsca, w których tracimy podczas snu najwięcej ciepła oraz te, gdzie rozkłada się największy nacisk.
Czytaj całość na:
www.ceneria.pl