baner
 
 
 
 
baner
 
2005-10-06
 

Tadżykistan (PAMIR)

Pamir – Lodowiec Fedczenki o długości 80 km, Pik Ismaila Samanidy 7495 m, Pik Rewolucji 6954 m, biegnąca na średniej wysokości 3500 m Pamir Highway, przepiękne jeziora górskie, to tylko kilka z miejsc, które warto zobaczyć w Tadżykistanie


Lodowiec w Rejonie przelęczy Wrang, na ostatnim planie z tyłu Pik Karola Marksa 6723 m n.p.mPamir – Lodowiec Fedczenki o długości 80 km, Pik Ismaila Samanidy 7495 m, Pik Rewolucji 6954 m, biegnąca na średniej wysokości 3500 m Pamir Highway, przepiękne jeziora górskie, to tylko kilka z miejsc, które warto zobaczyć w Tadżykistanie. Dlatego tam jedziemy.

Duszanbe

Po dość ciekawych przygodach z celnikami na granicy białoruskiej i spóźnieniu na samolot w Moskwie, jesteśmy w Duszanbe, co po tadżycku znaczy Poniedziałek. Ruchliwe ulice, mnóstwo prywatnych busów wożących ludzi, uliczni sprzedawcy lokalnego tytoniu i budki telefoniczne z obsługą. Przy każdej siedzi pani i kasuje po 20 diramów od rozmowy, przy okazji handlując papierosami na sztuki i wszystkim, czym się da. Większe budynki w mieście pochodzą z czasów Związku Radzieckiego. Tradycyjne budownictwo tadżyckie to połączone ze sobą chaty oraz ulice, pośrodku których często płyną małe strumyki.

Mieszkamy w wynajętym pokoju w autobazie. To lokalny dworzec autobusowy prowadzony przez prywatnego przedsiębiorcę. Autobazę wypełniają częściowo wraki zezłomowane i częściowo wraki „na chodzie”. Tymi drugimi jeździ się po kraju i powszechnie nazywa marszrutkami. Zbierają się one wczesnym rankiem i jeśli są chętni na daną trasę, wyruszają, zabierając zawsze znacznie więcej osób niż jest w nich siedzeń. W stolicy warto zobaczyć meczet oraz największy w mieście targ.

W Dushanbe załatwiamy wymagane pozwolenia na Gornobadachszan (GBAO). Jest to autonomiczny okręg w górach Pamiru zamieszkany przez Pamirczyków. Co ciekawe, w całej 6-milionowej populacji Tadżykistanu Pamirczycy liczą około 100 tysięcy, a zajmują ponad połowę terytorium kraju.

Dzięki znajomościom w Dushanbe poznajemy Zariffa. Poświęca on nam mnóstwo swojego czasu i oprowadza nas po ciekawych miejscach. Odwiedzamy muzeum tradycyjnych instrumentów muzycznych z Tadżykistanu, Chin i Afganistanu, szkołę muzyczną i ciekawe zakątki miasta. Zariff też jest muzykiem, ma w Dushanbe swój zespół i gra  muzykę, łączącą elementy tradycyjne i współczesne. Odwiedzamy jego studio, spotykamy wokalistki zespołu i słuchamy nagrań.

Czwartego dnia, wcześnie rano mamy marszrutkę do Chorogu – głównego miasta w Pamirze.
Pakujemy się do mocno przeładowanego Gaza Komandorki i jedziemy. Po kilku kilometrach za miastem kończy się asfalt. Jest super.

Droga do Wrang przy granicy afgańskiej, w tle Hindukusz



W drodze do Chorogu

Pamir jest tak niedostępny, że podczas wojny domowej jego mieszkańcy oddzielili się od reszty Tadżykistanu, burząc jeden most na trasie Dushanbe – Chorog. Droga ta została zbudowana przez Rosjan wiele lat temu i od dawna nie była remontowana. Kawałki asfaltu pojawiają się sporadycznie, reszta to pył i żwir, po którym jedziemy naszą rozklekotaną marszrutką razem z dziesięcioma miejscowymi ze średnią prędkością 40 km/h. Mamy do pokonania 550 km i już wiemy, że zajmie to 2 dni. Widoki za to wynagradzają wszystko.

Przemierzamy wyżynę pomiędzy górami Wachszańskimi i Zerawszańskimi. Przy drodze widzimy kolejny wrak czołgu – ślad wojny domowej, która wybuchła w 1992. Miejscowi patrzą już na nie obojętnie, my pstrykamy kolejne zdjęcia.

Teraz kraj jest bezpieczny dla podróżnych a miejscowi przyjaźnie nastawieni do turystów, których jest tu niewielu. Bardzo często nasza obecność wzbudza zainteresowanie. Podróżujący z nami mężczyźni traktują nas jak swoich gości. Na postojach pytają, czego nam trzeba, zamawiają dla nas potrawy, tłumaczą i opowiadają. Rozmawiamy po rosyjsku.

Tadżyckie menu nie należy do wyszukanych. Mięso je się rzadko i zwykle nie jest ono pierwszej świeżości. Główne pożywienie to lepioszka (płaski, okrągły chleb), suszony biały ser, pierogi z ziemniakami i cebulą, ziemniaki z cebulą, rozgniatany ser z kefirem oraz jakieś zupy.
W przydrożnych barach unikamy dań mięsnych, wybieramy zwykle płow (ryż z kawałkami warzyw) lub szorpo (zupę podobną do rosołu, ale z kapustą).
Wszystko zapijamy bardzo dobrym czajem.

Po drodze niespodziewanie zostajemy zmuszeni do noclegu na trasie. Awaria marszrutki może zostać usunięta dopiero następnego ranka, po zdobyciu części zamiennych. Śpimy pod gołym niebem. Rano jakimś cudem udało się kierowcy naprawić samochód, jedziemy dalej, mijając kolejne niespodzianki w postaci rzek, urwisk i ogromnych dziur.

Dolina Wachan i rzeka Piandż wyznaczająca granicę z Afganistanem, w tle pasmo Hindukuszu w Afganistanie



Pamir

Po wjechaniu na wysoką na ponad 4000 metrów przełęcz niedaleko miasta Kalai-Chum następuje widoczna zmiana krajobrazu. Wjeżdżamy w rejon Pamiru i zielone stoki górskie wschodniego Tadżykistanu zmieniają się w charakterystyczne dla Pamiru żółtawe skaliste góry. W Pamirze występuje wysokogórska roślinność pustynna, jedynie na dnach dolin spotyka się łąki tzw. sazy oraz zarośla topolowo-wierzbowe i brzozowe.

Klimat w Pamirze jest bardzo ostry i do tego występują bardzo duże amplitudy dobowe. W letni dzień temperatura dochodzi często do 40 stopni, w nocy może spaść do blisko zera. Od przełęczy Kalai-Chum towarzyszy nam rzeka Piandż, która stanowi granicę z Afganistanem. Jej doliną biegnie droga do Chorogu, a dalej do doliny Wachan i wioski Wrang, celu tej podróży.

Chorog

Chorog jest największym miastem w Pamirze i stanowi ważny punkt na drodze prowadzącej z Dushanbe do Osh w Kirgistanie. Wszystko do tej pustynnej miejscowości trzeba przywozić, niewiele tu rośnie. Z tego powodu wszelkie towary, a przede wszystkim benzyna, są droższe niż w stolicy. Klimat w Chorogu mimo wysokości jest gorący, wokół krajobraz pustynny typowy dla Pamiru. Miasto położone jest na wysokości 2200 metrów i liczy ok. 25 tysięcy mieszkańców.

Droga do Wrang

Coraz łatwiej dostrzec, że jesteśmy daleko od cywilizacji. Mijamy małe wioski i obserwujemy bardzo skromne gospodarstwa z niewielkimi poletkami. Ludzie są bardzo mili, chętnie podchodzą, aby się przywitać i porozmawiać. Komunikacja z ludnością jest nieco trudniejsza, ponieważ nie wszyscy rozmawiają po rosyjsku. Prawie wcale nie widzimy dzieci. Lokalnym językiem w dolinie, którą jedziemy, jest iszkaszimski. W Pamirze w każdej dolinie używa się innego języka lub dialektu. Ludzie mało podróżują i rzadko wymieniają się towarami pomiędzy wioskami. Góry uniemożliwiają transport inną drogą niż przez Chorog.

Z drogi do Wrang widać pokryte śniegiem szczyty gór wąskiego korytarza Wachszańskiego w Afganistanie, a tuż za nimi pasmo Hindukuszu w Pakistanie z najwyższym szczytem Noszak (7492 m). Koryto rzeki Piandż w tym miejscu jest szerokie na kilka kilometrów. W miejscach takich jak to czuje się respekt do gór, do pustyni i łatwiej można uświadomić sobie to, w jak bardzo przyjaznych warunkach żyjemy na codzień.



Wrang

Wieczorem dojeżdżamy do Wrang, leżącej na wysokości ok. 3000 m. Mieszkańcy tłoczą się na ulicy, aby nas powitać, wręcz walczą o to, który z nich będzie mógł zaprosić nas do swojego domu. Nie ma mowy, aby odmówić. Wykończeni 3 dniami spędzonymi w samochodzie idziemy do domu Dżonybeka, by wraz z jego liczną rodziną biesiadować do późnego wieczora. Gościnność tych ludzi zaskoczyła nas bardzo. Pamirczycy sami nie posiadając wiele, ale chętnie częstują nas tym, co najlepsze w ich domu. Pokazują nam okolicę, wchodzimy na jedno z pobliskich wzniesień, aby popatrzyć na wioskę z góry, potem idziemy do miejsca, gdzie prowadzący wodę z gór akwedukt napędza młyn mielący ziarno na mąkę. Odwiedzamy też źródło, z którego wypływa żelazowa woda mineralna.

Nasz gospodarz postanowił też zorganizować specjalnie dla nas koncert lokalnej grupy muzyków. Koncert trwa półtorej godziny i jest niesamowity. Zespół ubrany jest w tradycyjne tadżyckie stroje, a tańce przedstawiają lokalne obrzędy oraz proste prace wykonywane w polu i w domu.

Rejon Piku K. Marksa

Celem naszej wyprawy w góry jest przejście przez przełęcz Wrang (5150 m) do doliny Rosthkala. W rejonie przełęczy znajdują się Pik Marksa 6723 m i Pik Engelsa 6507 m. Mamy na to około 12 dni.

Piękna tutejszego Pamiru nie sposób opisać. Wielkość gór, ogromne lodowce, usypiska i kolor zachodzącego słońca potrafią wprawić w osłupienie. Czas wydaje się tutaj momentami zatrzymywać. Turystów jest tu niewielu, podobno ostatnich widziano tu 2 lata temu. Miejscowi twierdzą, że w górach „opasno” i nie ma po co tam chodzić. Nie możemy także dowiedzieć się, czy droga, którą narysowano na wojskowej mapie, ściągniętej przez nas z Internetu rzeczywiście istnieje. Na wysokości około 4000 metrów, możemy jeszcze spotkać miejscowych, którzy wyprowadzają swoje stada na suche, ubogie pastwiska.

Po 2 dniach jesteśmy tuż pod przełęczą Wrang. Widok jest zniewalający. Przed nami rozciąga się ogromny lodowiec, a dookoła otaczają nas góry, z których każda ma przynajmniej 5,5 tysiąca metrów. Decydujemy, że tutaj rozbijemy namioty i będziemy robić wycieczki na okoliczne szczyty.

Choroba wysokościowa (bóle głowy, brak apetytu i zadyszka) daje niektórym z nas nieźle w kość. We wdychanym powietrzu jest tutaj przecież o połowę mniej tlenu niż na poziomie morza. Ból głowy u niektórych z nas się nasila, a u innych przechodzi. Ja czuję się OK., ale w spoczynku mam tętno ok. 120. Na szczęście nie dotykają nas poważniejsze objawy.

Zdobywamy najbliższą bezimienną górę, z której podziwiamy widok na rozciągający się daleko na północ Pamir. Bezkresne góry robią na mnie ogromne wrażenie. Cieszę się, że się tu wdrapałem. Kręcimy film, robimy zbliżenia na ośnieżone szczyty. Strome zbocza Piku Karola Marksa całkowicie pokrywa lodowiec i śnieg. Tylko krawędzie pokazują swoje czarne pazury.

Pogoda sprzyja i jest ciepło, mimo to musimy już wracać, by zdążyć do namiotu przed zmrokiem. Cieszę się, spełniło się moje marzenie, aby stanąć na którymś z tutejszych pięciotysięczników i spojrzeć wokół na bezkresny, surowy krajobraz Pamiru. To dla takich chwil warto było przejść wszystkie niedogodności, jakie nas spotkały. O nich szybko zapomnimy albo będziemy się z nich śmiać. Tego widoku natomiast nie zapomnimy nigdy.

W nocy temperatura spada do ok. – 10° C. Zrobienie herbaty poprzedza wyłupywanie dziury w zamarzniętym strumyku. Nie wszyscy się wyspali, inni zmarzli, a dolegliwości wysokościowe dodatkowo podwyższają współczynnik marudzenia. Mimo tego zgodnie podejmujemy decyzję, co w tych warunkach jest bardzo ważne. Tego dnia eksploruję czoło lodowca, bawię się w wydeptywanie swojej ksywy na śniegu, podziwiam roślinki. Czas płynie tu wolniej, a do namiotu wracam dopiero wieczorem.

Następne kilka dni będziemy schodzić do wioski Sowietabad. Przyzwyczailiśmy się już do ciepłych ubrań i czapek, a za chwilę można będzie je ponownie schować do plecaka. Niech żyje lato! Zauważamy też, że po tej stronie w dolinie występuje zupełnie inna roślinność.


Sowietabad

W wiosce ponownie zaznajemy lokalnej gościnności, słuchamy śpiewów i popijamy lokalny czaj (lub zapijamy lokalnym czajem wódkę). Mieszkamy u nauczyciela historii, z którym bardzo dużo rozmawiamy na temat tutejszego życia. Mieszkańcy Sowietabadu mają jeden sklep, w którym praktycznie nic nie ma. Wszyscy są samowystarczalni. Nie ma też stacji benzynowej.

Nasza podróż dobiega powoli końca. Udajemy się do Chorogu, jadąc marszrutką wypełnioną dwudziestoma siedmioma osobami i kotem. Tym razem przez najwyższe urwiska na trasie Dushanbe-Chorog jedziemy za dnia. Widok przeraża dużo bardziej niż samolot Tajik Airlines, którym przylecieliśmy do Tadżykistanu. Według poziomic na mapie wąwóz rzeki ma tutaj ok. 400 metrów, a my jesteśmy mniej więcej w połowie jego wysokości. Czasami przejeżdżamy przez płynące w poprzek drogi strumienie, a marszrutka grzęźnie, zsuwając się powoli w stronę przepaści. Za każdym razem szczęśliwie woda kończy się, zanim docieramy do krawędzi. Do największych zawrotów głowy doprowadzają mnie sytuacje, kiedy na stromych podjazdach gaśnie silnik i kierowca musi odpalać z rozbiegu na wstecznym. Podobno w zeszłym roku w rzece znikł Kamaz – wpadł w przepaść i już go nikt więcej nie zobaczył. Rzeczywiście, rzeka płynie z prędkością marszrutki, czyli ok. 30–40 km/h, a masy wody są przerażające. Najbardziej zastanawiające jest, jak oni tu jeżdżą zimą.

Czy przyjedziemy tu jeszcze? Jeśli tak, to kiedy? Tego jeszcze nie wiemy, ale każdy z nas chętnie by tu jeszcze raz zawitał. Po powrocie do domu posłaliśmy przez znajomych do naszych tadżyckich gospodarzy zdjęcia. Zostały osobiście odebrane w Dushanbe przez rodzinę Dżonybeka. Pamir na długo zostanie w mojej pamięci i wierzę, że kiedyś tam wrócę.

Mieszkańcy wioski Wrang w dolinie Wachan



Piotr Guziur
http://wyprawa.mili.pl

"Góry", nr 10 (137) październik 2005

(kg)

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com