baner
 
 
 
 
baner
 
2007-09-11
 

Szybki rajd

Jak znajomi słyszą szybki rajd i tylko 170 km, to nie wiedzą, czy mają się śmiać, czy pukać w czoło z niedowierzaniem. Ale zacznijmy od początku...


Relacja z rajdu Nawigator II, drugiej edycji Salomon Adventure Cup Poland
Mińsk Mazowiecki, 24-26.08.2007
Agnieszka Zych, Speleo Salomon Adventure Racing Team

To miał być szybki rajd - śmieszne, jak znajomi słyszą szybki rajd i tylko 170 km, to nie wiedzą, czy mają się śmiać, czy pukać w czoło z niedowierzaniem. Ale zacznijmy od początku...

Od czasu powrotu z Mistrzostw Świata w Adventure Race w Szkocji nie bardzo miałam ochotę na ściganie. Muszę przyznać, że naprawdę dostałam tam w kość i bardziej wolałam myśleć o przyjemnościach i lekkich treningach niż o kolejnym napieraniu. Trochę czasu musiało upłynąć, żebym znów poczuła chęć do rywalizacji i kolejnego mocnego zmęczenia. Rajd Nawigator z cyklu Salomon Adventure Cup wydawał się do tego świetną okazją. Po pierwsze blisko od domu - Z Warszawy do Mińska dojazd moim super szybkim bzykiem Seicento zajął zaledwie godzinę, a po drugie zapowiadało się, że będzie szybko, krótko i przyjemnie. Do tego jako Speleo Salomon Isostar w parze miałam wystartować z „niedźwiedziem polskiego AR” Piotrkiem Kosmalą. Ta ksywka pasuje doskonale do Piotrka, bo moc ma naprawdę potężną. Nasz drugi zespół - Speleo Salomon Prijon  (Piotr Hercog i Darek Bonarski) miał powalczyć w klasyfikacji męskiej, a my bronić pierwszego miejsca w miksach. Zapowiadała się ciekawa rywalizacja, bo do zawodów zgłosiła się cała śmietanka z polskich czołowych zespołów AR. W piątek zaraz po skończonej pracy, czyli porannych ćwiczeniach aerobicu w fitness clubie, zabrałam się do pakowania. Poszło szybko. Zamierzaliśmy większość trasy pokonać bez przebierania, więc ciuchów nie było dużo. Sprzętu też niewiele: rolki plus nowy rower od sponsora - Rocket-czerwona rakieta. To miał być debiut tej maszyny na trasie i liczyłam, że spisze się dobrze.


Nawigator-SACP


Na miejscu w bazie rajdu spotykamy mnóstwo znajomych zespołów. Początkowo atmosfera leniwa, ktoś tam dłubie przy rowerze, ktoś chodzi po zakupy, inni czekając na partnerów z zespołu nawadniają się bursztynowym płynem. Dopiero rano, kiedy już wszyscy poubierani w numery startowe stoją z mapami w ręku, robi się trochę nerwowo. Czy na pewno dobrze spakowaliśmy przepaki? Czy coś nam nie umknęło? Na jednym z ostatnich rajdów Darek zapomniał spakować butów biegowych i 12 km etapu biegowego pokonał w twardych SPD-ch dorabiając się tym sposobem całkiem sporych otarć. Miałam nadzieję, że nas to nie spotka.

O godzinie 9 rano w sobotę, ubrani w obcisłe wdzianka rowerowe ruszyliśmy biegiem na 6 km biegu na orientację po Mińsku. Z rajdów nie lubię właśnie tych pierwszych etapów. Wszyscy ruszają mocno, jakby rajd miał się skończyć za pół godziny, a nas przecież czeka 170 km. No ale cóż, skoro wszyscy chcą pokazać swoją wytrenowaną łydkę, zaciskam zęby i z wypiekami na twarzy i potem na czole próbuję trzymać tempo Piotrka. Podbijamy wszystkie punkty i wsiadamy na rowery. Czeka nas szybkie 21km.

Początkowo w miksach jedziemy na 2 pozycji, ale co chwila mijamy się z innymi zespołami. To jest właśnie specyfika krótkich i szybkich rajdów. Tu nie ma czasu na lenistwo, trzeba mocno napierać cały czas, bo różnice w czasach są naprawdę niewielkie.


Nawigator-SACP


Do pierwszego zadania specjalnego (most linowy) docieramy już w kilka zespołów i napotykamy na potworny korek. Jedna lina dla trasy krótkiej Open i dla naszej Profi. Potworna złość na twarzach zawodników. Walczysz na trasie o zyskanie chociażby minuty przewagi, a tu zapowiada się, że szybko stracisz to w korku. Organizatorzy działają szybko i odpuszczają to zadanie na trasie Profi, puszczając nas dalej. Znów ruszamy rowerem i za chwilę przesiadamy się na rolki (20 km). Trzymamy się z naszym męskim zespołem razem - czuję się jak na normalnym dużym rajdzie: 3 chłopaków i ja. Etap idzie bardzo szybko. Wystarczy schować się za plecy Piotrka czy Darka i jedzie się jak na holu, bo oporów powietrza prawie w ogóle nie ma. To jest właśnie niesamowite w rajdach przygodowych - współpraca w zespole. Ktoś kto ma dużo siły, stara się odciążyć innych, pomóc słabszym, tak, żeby cały zespół poruszał się sprawnie i szybko. Tu nie ma miejsca na dumę czy wstyd, że jest się lepszym, czy ma się słabsze chwile.

Kończymy rolki i na przepaku, widząc kolejkę do następnego ZS (strzelanie z łuku) decydujemy się na odpuszczenie i wykonanie go później. Znów wsiadamy na rower i po kolejnych 21 km docieramy do kajaków. Początkowo daje się płynąć, ale z czasem niski poziom wody zmusza nas do wychodzenia i przeciągania kajaka przez mielizny. Piotrek w większości wyskakuje sam i ciągnie kajak ze mną w środku. Tak jest szybciej, a ja mam wreszcie czas, żeby coś zjeść i bez zadyszki przełknąć trochę picia. Po kajakach znów rowery. Ruszamy z chłopakami razem, ale na karku czujemy oddech kolejnych zespołów. Prijony łapią gumę i krzyczą, żeby jechać dalej. Na chwilę więc się rozdzielamy i zaliczamy 10 km biegu na orientację.


Nawigator-SACP


Po biegu znów z naszą męską dwójką wsiadamy na rowery. Przed nami ledwo co wyruszył Salomon Nawigator (Mirek Szczurek i Sławek Łabuziński). To bardzo mocni rowerzyści, więc ciśniemy, ile łydka dała, żeby ich dogonić. Powoli jednak daje o sobie znać tempo rajdu i brak czasu na uzupełnienie kalorii. Przy takich szybkich etapach często nie ma czasu, żeby coś zjeść. Nasze tempo lekko spada, dajemy sobie czas, aby spokojnie przełknąć chociażby batona. Po rowerze etap trekingowo-biegowy (16 km). Wybieramy wariant troszkę dłuższy, ale za to taki, który pozwoli nam biec i trzymać równe tempo. Cały czas biegniemy we czwórkę. Trzymam się blisko Darka, który dzielnie zgarnia wszystkie pajęczyny rozciągnięte pomiędzy krzakami, na których czyhają paskudnie ogromne pająki. Niby niegroźne, ale zdecydowanie mało przyjemne. Na tym odcinku dołącza do nas miks Salomon Adventure Team (Magda Łączak i Paweł Dybek) i do końca etap pokonujemy w 3 zespoły. Powoli zapada zmrok i wyciągamy czołówki. Miało być tak krótko i szybko, a tu zapowiada się ściganie co najmniej do północy. Znów etap rowerowy, który w ciemnościach i w lesie nie jest już taki szybki. Jadąc w 3 zespoły każdy niby rzuca żarciki, ale w głowie kłębią się myśli, jakby tu się urwać, zyskać małą przewagę i nie dopuścić do walki na ostatnich metrach przed metą.


Nawigator-SACP



W końcu przepak i przedostatni etap bieg na orientacje (10 km). Tu musimy też odrobić zaległe zadanie specjalne - strzelanie z łuku, ale w związku z ciemnościami organizatorzy dają nam zadanie zastępcze - 5 kółek wokół stadionu piłkarskiego. Śmiać się, czy płakać!? Kiedy biegasz po krzakach w lesie to przynajmniej coś się dzieje - a tu wokół stadionu czuję się jak G.I Jane, brakuje tylko żeby ktoś zarzucił piosenkę. Bieg na orientację decydujemy się zrobić w drugą stronę, żeby oderwać się od Salomon AT i dzięki temu zyskujemy potrzebną przewagę. Końcowy etap na rowerze i ostatnie zadanie specjalne - wejście i zjazd na linie i w końcu wpadamy na metę. Jesteśmy 1 w miksach i w sumie 2 w open, za chwilę na metę wjeżdżają Piotrek i Darek. Jest godzina 2 w nocy, możemy wreszcie odetchnąć. Czeka na nas kiełbaska z ogniska i zimne piwko, które chodziło nam po głowach już od połowy rajdu. No i oczywiście ciepły prysznic i wygodne łóżko. A już 15 września kolejne ściganie na zawodach z cyklu Salomon Adventure Cup, tym razem w Chrzanowie.


Nawigator-SACP. Fot. P. Łopuchin


Nawigator-SACP. Fot. P. Łopuchin


Nawigator-SACP. Fot. T. Skarzyński


Nawigator-SACP. Fot. T. Skarzyński


Nawigator-SACP. Fot. T. Skarzyński



Agnieszka Zych
www.speleoteam.pl

2007-09-11

(kg)

 

 

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com