Publikowane przez niego dzienniki z Narodowej Zimowej Wyprawy na K2 w 2018 roku zdobyły tysiące czytelników. W tej książce Rafał Fronia podejmuje próbę wyjaśnienia, dlaczego najwyższe góry są tak kuszące i co sprawia, że mimo śmiertelnego niebezpieczeństwa co roku setki śmiałków próbują wdrapać się na ich szczyt. Od 4 lipca książki szukaj w salonach Empik i dobrych księgarniach w całej Polsce.
Fragment książki o zdobyciu Lhotse zimą:
Mój spokój jest tej nocy na końcu kuluaru. Wstaje dzień. Ja wpełzam w tę nić bieli biegnącą jak linia wykresu EKG, zakosami w górę, ku niebu. Ku czemu? Ku Bogu? Pełznę. Kuluar nie ma końca, patrzę w tył. Balkon, takie płaskie miejsce w ostrej grani, jest już jakby niżej, punkty będące tam gasną w świetle dnia. Już wiem – zawrócili przed Południowym Wierzchołkiem, wiatr ich wręcz zwiał. Ja idę dalej, wołam w głowie: „Pomóż!”. Ale kto ma mi pomóc?
Błądzę myślami. Wybiegam w przyszłość, oglądam plany: idę morską plażą, wypatrując foki. Chcę przeżyć, ale też chcę wejść i chcę zobaczyć fokę. Myślę o ludziach, którzy to docenią. Ja już nie idę dla siebie. Idę dla dumy z siebie. Robię coś, co jest ponad mnie. Kuluar – czy to w ogóle ma koniec? Już nie walczę o tlen, już cały jestem walką, to jest cel. Idę, ale tylko w przerwie tej walki. Opadam na dłonie, teraz już naprawdę pełznę. Ręce w śnieg, na skalne stopnie i występy. Zamykam oczy, nie potrzeba patrzeć w nicość. Tam, gdzie idę, nie ma końca. Ciągnę linę, podciągam się, nogi idą w dole, setki metrów niżej, tam gdzie Piotr. Widzę go. I czasem, jeszcze niżej, widzę jakieś światło. Kolejne ruchome, małe punkty. Dwa, może trzy, ale to nieważne. Nic nie jest ważne. Zapadam się. Metry. Nie. Zegarek. Czas, a nie odległość. Zegarek kłamie, liczę metry: 7900, 8000, 8100, 8200, 8300, 8516, gdzie ja jestem? Ile? Chcę wiedzieć, ile jeszcze. Dwa miesiące, tyle pracy, trudu, nadziei, marzeń – gdzie jestem teraz, aby je spełnić? Ile mi zostało? Godzina? Dwie? Może pół? Ile jeszcze muszę wytrzymać?
Gdybym nie oddychał non stop otwartymi na oścież ustami, zagryzłbym zęby i skruszyłbym je w akcie wysiłku woli. Ile? Po 100, 200 metrach przyszła odpowiedź: siodło, przełęcz, koniec kuluaru. Jest! Ale zdjęcia, obejrzane filmy, szkice i ryciny, przeczytane opisy szczytu – wszystko zniknęło. Zapomniałem, gdzie jest szczyt i jak wygląda. Pamiętam tylko jedno: znajduje się po lewej stronie, na końcu kuluaru. I wreszcie jest – ona, skalna piramida. Wygram! Idę. Metr, dwa, widzę ją, mimo że ta z prawej wydaje się jakby wyższa. Idę. Ale... nie. Nie! Nie, to nie jest szczyt. Zza piramidy wyłania się kolejna grań i skalna ściana. Przegram! Nie dam rady. Ile? Ile jest do tamtego szczytu? Nic, chwila pustki, po prostu próbuję oddychać, nie ma mnie tam, nie mam już pytań, po prostu krok, potem drugi, tlen, śnieg, zimno, przekładam ogrzewacze, ruszam palcami.
Nie, nie siedem razy, ma być dziesięć razy. Co drugi krok poruszam palcami, inaczej je stracę. Zgiąć, wyprostować, zgiąć. Nie ma śniegu, kuluar wstaje, kończy się. Ja również wstaję. To tu. Jest, nade mną. Ostatnie 30 metrów. Osiem sekund tam na dole, na szkolnej bieżni, a tu osiem pięter. Nie, nie osiem. Mniej. Cztery piętra, to jak wejść na czwarte piętro. Ile czasu, pół godziny? 30 minut, ileś tam kroczków i podciągnięć dłoni w górę. Szara, spękana skała. Luźne, ostre kawałeczki Góry są jak kolce jeża, kwadratowe klocki, luźne i podobne do siebie, niebezpieczne. Jest stromo, w każdej chwili mogę runąć w dół, ale jest lepsza droga. Odbijam w prawo, robię zakos, skręcam przy małym kuluarku i dębieję. Tu ktoś leży. Czerwony kombinezon, kolano, brzuch i splecione na piersi ramiona. Czapka, a pod nią twarz. Zielonkawa, martwa, spokojna, zamarznięta. Ale młoda i gładka. Śpi. Wróciłem na skałę. Nie mogę przejść nad tym człowiekiem, nie mogę zakłócić mu snu. Kolejne oddechy. Już nie kroki, ja idę oddechem. Śnieg, nie skała. Śnieg. Grań. Ostra jak nóż. Wiatr. Ostry jak nóż. Koniec. Łzy, ostre jak nóż. Ulga. Odcięła wszystko. To, co za mną, już nie ma znaczenia. Wygrałem. Ze sobą. Stoję z podniesioną głową.
O książce:
Zrozumieć górę i tych, którzy próbują ją zdobyć.
Publikowane przez niego dzienniki z Narodowej Zimowej Wyprawy na K2 w 2018 roku zdobyły tysiące czytelników. W tej książce Rafał Fronia podejmuje próbę wyjaśnienia, dlaczego najwyższe góry są tak kuszące i co sprawia, że mimo śmiertelnego niebezpieczeństwa co roku setki śmiałków próbują wdrapać się na ich szczyt. I jak te góry zmieniają człowieka.
Anatomia Góry to niezwykła opowieść o himalaizmie i obcowaniu z górami. To pełne emocji opisy wypraw w Andach, Pamirze, Himalajach i Karakorum. To szaleńcze przygody, górskie cuda, tragedie i sukcesy. A wszystko to okraszone kulisami ostatniej polskiej wyprawy na K2 oraz charakterystyką kolegów himalaistów.
Sięgnij po tę opowieść i poczuj się, jakbyś tam był. Ta książka poniesie Cię na szczyty ośmiotysięczników bez wychodzenia z domu!
Książka dostępna była w przedsprzedaży na www.idz.do/gory-empik z rabatem 26% lub na www.idz.do/gory-labotiga z pocztówką gratis i w wersji z autografem autora.
Autor: Rafał Fronia
Data wydania: 4 lipca 2018
Cena okładkowa: 39,90 zł
Format: 140 x 205 mm
Liczba stron: ok. 384 (pełny kolor)
ISBN: 978-83-8129-194-1