baner
 
 
 
 
baner
 
2005-08-23
 

Przez Palec Boga na Oko Cyklopa (AIGUILE ROUGE)

Wędrówka po masywie Aiguille Rouge, zamykającym od północy dolinę Chamonix.


Tajemniczy tytuł nie ma nic wspólnego z rzeczywistym nazewnictwem, jest raczej wynikiem subiektywnego odbioru otoczenia i stanu ducha wyzwolonego w trakcie samotnych wędrówek. W każdej włóczędze po górach pozostają w pamięci miejsca o wyjątkowym pięknie, pięknem tym poruszające silnie naszą duszę, dostarczając wrażeń, dla których tak naprawdę opuszczamy uporządkowaną cywilizację. Ruszamy w świat przyrody po przypadkowe, bo naturalne kształty, które dają wytchnienie oczom i umysłowi, przywykłym do codziennej symetryczności. Tam osiągamy pewność, że istnieje Ktoś ponad nami, Ktoś kogo nie potrafimy zdefiniować, lecz Ktoś kto niewątpliwie użył pędzla stworzenia niczym najwybitniejszy malarz.




Opuszczamy nasz świat na Col de Montets, przełęczy oddzielającej właściwą dolinę Chamonix od małych, jeszcze francuskich wiosek Buet i Vallorcine, a dalej od Szwajcarii. Jedna, niewybitna zaledwie przełęcz, zimą przez miesiąc, może dwa zasypana i nieprzejezdna, a już cichną odgłosy skażonego turystyką Cham – warkot helikopterów, jednostajny szum autostrady, wycie syren, stuki pociągu na Mer de Glace, odgłos kamieniołomów w Les Praz... W dolinie Vallorcine życie toczy się innym rytmem, szczególnie zimą, gdy jedynymi pomostami, prowadzącymi do reszty świata są pędzący tunelami pociąg i narty.

Tu, na przełęczy, naznaczona magnezją skała i soczyste jagody – wspaniały rejon bulderowy z widokami na lodowiec Argentiere oraz duet Aiguille Verte i Dru, będący dla wielu najwspanialszym melanżem masywu. Widziane z Chamonix zlewają się w jedność – skalna igła Dru wtapia się w lody potężniejszego Verte, lecz stąd, z Col de Montets, każdy drapie niebo z osobna – skała obok lodu, lód obok skały.

Na przełęczy, naznaczona magnezją skała i soczysteTo też granica świata dynamicznej cywilizacji i niezmiennego świata zwierząt, które często z zainteresowaniem przypatrują się swoim gościom. Kiedyś nosili wełniane swetry, chodzili powoli, podpierając się kawałkiem drewna i było ich mało. Teraz kolory mienią się w oczach, gdy biegają w pośpiechu po górach, podłączeni rurkami do zbiorników na plecach. Kozice, koziorożce i świstaki to najważniejsi gospodarze tego świata, a każdy z nich gospodarzy na swój sposób. Uzbrojony w potężne, cętkowane rogi koziorożec (Bouquetin) jest strażnikiem tego królestwa. Gdy wszyscy goście odjadą swoimi pojazdami linowymi do domu, w dolinę, a ty, samotny włóczęgo, idziesz gdzieś przed siebie (ale nie do siebie), możesz natknąć się na strażnika. Rzadko samego, raczej w stadzie... Gdy cię spostrzeże zagwiżdże niczym chuligan z Liverpoolu, a dwa największe okazy staną nieruchomo w pierwszym szeregu. Ich oczy wydają się pytać: masz jakiś problem, koleś? Starzy chamoniardzi mawiają, że masz jakieś kilkanaście minut do ataku, więc lepiej oddal się tyłem, patrząc prosto w nieruchome oczy strażników.
Kozica-indywidualistka jest ciekawska i podąży za tobą, wynurzając z wolna swój łeb zza skał. Czy to ruch turystyczny ją oswoił, czy ciekawość leży w jej naturze, trudno orzec. Niewątpliwym jest, że zawsze spotkamy ją w trakcie naszej samotnej wędrówki – czasem w oddali na linii horyzontu, czasem przetnie wieczorem okolice naszego biwaku. Nawet gdy schowasz się wśród skał, w najdalszym zakątku grani urywającej się w doliny przepaścią, kozica (Chamois) znajdzie cię wieczorem, obejdzie ze wszystkich stron, ustawi się w najpiękniejszych pozach, prężąc swe ciało z przesłaniem – teraz możesz zrobić mi zdjęcie! Podejdzie nad pobliskie oczko wodne, odbijając swą podobiznę w jego tafli, stanie na skale na tle Białego Ojca, aż w końcu odejdzie leniwie w dal.

Może to ta sama kozica, którą spotkałeś w południe, gdy stanęliście naprzeciw siebie oddzieleni wciętą dolinką, lecz dobrze widoczni na graniach? Może przez cały czas śledziła twoje kroki, samotny wędrowcze? Co myśli o tobie, który rozkładasz swój śpiwór i z kubkiem herbaty w dłoni podziwiasz ostatnie chmury, unoszące się leniwie w trakcie powolnego lotu nad Szwajcarię? Gdy już odlecą, zachodzące słońce rozpoczyna swój wieczorny pokaz iluminacji na północnym murze masywu Mont Blanc. Od czerwieni, przez purpurę, aż po fiolet – mienią się barwy na strzelistych Igłach Chamonix. Wkrótce i one zejdą ze sceny, ustępując miejsca lodowcom spływającym z Najwyższego – z Białego Ojca. Zaczekaj cierpliwie, nastaw wodę na kolejny kubek herbaty, aż na białej szacie Ojca zaczną się wydłużać cienie rozłożystego Dome du Gouter i skalistego trójkąta Aiguille du Gouter,. Biały Ojciec nie zasypia nigdy, emanując nieustannie swym jaskrawym blaskiem w trakcie rozgwieżdżonej nocy. Zamykasz i otwierasz oczy, a On ciągle tam jest i prowadzi swe nocne dyskusje z Dziadkiem Księżycem. Ich mądrość wydaje się być bezgraniczna i ponadczasowa.
Gdy zejdziesz z przełęczy w stronę wsi Buet, dotrzesz do ostatniego śladu zorganizowanego życia – małego baru i jaskini u wylotu doliny Berard. W jaskini ukrywał się przed wielu laty niejaki Farinet – kowal z zawodu, Janosik z powołania. Korzystając ze swego rzemiosła wykuwał fałszywe monety i rozdawał je biednym, a działo się to na obecnym terytorium Szwajcarii. Niegdyś wyklęty za swe nielegalne czyny, niedawno zrehabilitowany za swe dobre serce. Jego imię uwiecznia specjalna emisja banknotów-cegiełek szwajcarskiego banku. Taka zmienna kolej rzeczy w zmiennym świecie, a jaskinia? Jak stała, tak stoi, choć już nie całkiem naturalna, bo z drewnianymi schodkami i elektrycznym światłem dla turystów.

Duet Aiguille Verte i Dru - najwspanialszym melanżem masywu. Skała obok lodu, lód obok skały



Wysoko nad twoją głową prawa odnoga doliny Berard, piękna, niezwykle bogata w roślinność i wcięta pomiędzy strome szczyty dolina Tre les Eaux. Dostępu do niej broni skalna baszta, niczym warowna wieża obwieszona łańcuchami i poręczami, które prowadzą do jej szczytu – na Palec Boga.

Ktoś pozostawił okrąg z kamieni i kupkę suchych gałęzi, abyś nie siedział samotnie, lecz rozpalił ogień – swego towarzysza na wieczór. Na prawo dolina Berard i Czerwone Igły, za plecami ich najwyższy szczyt Buet, na lewo skalisty Loriaz i zielone tarasy, ciągnące się aż do Szwajcarii. Przed tobą wspaniałe Chardonnet i wysoko położony lodowiec masywu Mont Blanc – lodowiec Tour. U jego stóp widać czasem samotne światełko przejeżdżającego auta, nad twoją głową samotne światełko samolotu – jedyne ślady cywilizacji.

Teraz śpij, jutro wyruszysz na Buet, tzw. Mont Blanc dla kobiet [no to już przegięcie]. Jednak nie zostawiaj na noc swego dobytku porzuconego byle jak i byle gdzie, pamiętaj o trzecim gospodarzu – o Panu Świstaku (Marmot). Ten gruby, podstępny typek, ten mały złodziejaszek, nie bacząc na mądrości Ojca i Dziadka, lubi coś nocą podwędzić, a za dnia swym piskliwym głosem ostrzegać kumpli na twój widok. Ciekawe, co sobie wtedy mówią – może planują wieczorny skok na twoje zapasy?

Kozica staje na skale, na tle Białego Ojca i pręży swe ciało z przesłaniem – teraz możesz mi zrobić zdjęcie



Doliną Tre les Eaux, zgodnie ze swą nazwą, płynie wiele wody. Sama maleńka przycupnęła u podnóża potężnej północnej ściany Buet, która pełna śnieżnych nawisów przypomina wiosną skaliste ściany Himalajów. Tam właśnie dotrzesz, gdy dosiądziesz już Białego Konia (Cheval Blanc), którego grzbiet napiętnowano słupami elektrycznymi. Staniesz wryty w tę piękną ziemię z pytaniem na ustach: dlaczego?
Grań Buet to grań kryształów, poszukiwanych w Alpach przez górskich marzycieli, nieraz skrzętnie ukrywających swe miejsca przed postronnymi osobami i nieraz ryzykujących życie poszukiwaniami w rumowiskach skalnych na morenach. To bardziej styl życia niż sposób na jego utrzymanie, raczej poszukiwania romantycznej przeszłości i chęć zbliżenia się do gór inną drogą niż przez ich zdobywanie. Nie liczą się wysokości, liczby, nie ma koncepcji „naj”. W zamian jest tu i teraz, jest potok i trawa, kamień i mech, niebo i ziemia, jest własne „ja”.
Przejście przez Białego Konia i obitą łańcuchami grań Buet to długa trasa, nawet gdy wyruszysz z Palca Boga. A zbieganie szutrowymi ścieżkami ze szczytu kobiecego Blanca to prawdziwa frajda, chociaż dająca popalić. Dokąd zajdziesz, czy tylko w dolinę potoku Diosaz, czy dotrzesz na samo Oko Cyklopa? Może wylądujesz gdzieś w innym miejscu, wyzwalającym w tobie poczucie zbliżenia do natury, po które tutaj przyszedłeś. Nie ma znaczenia. Ważne by odnaleźć swoje własne miejsce, sobie tylko znane i trzymane w pamięci jak tajemnicza lokalizacja skarbu, kamienia z grani kryształów. Niech Oko Cyklopa pozostanie na zawsze w mojej pamięci, niech będzie tylko koncepcją, zgodnie z którą lepiej szukać spontaniczności w swej włóczędze niż konkretnych miejsc. Lepiej szukać tej wartości, której w nowoczesnym zaplanowanym życiu tak zaczyna brakować.



Moje miejsce leży na skraju podwieszonej doliny, do której mało kto zagląda, odgrodzonej od dołu murem trawiasto-skalnych urwisk. Trzeba szukać drogi wśród skał, skałek, wyschniętych strumieni, zarośniętych krzakami zboczy, nie ma ścieżki, jest eksploracja, przygoda. Dolina Cyklopa, jak ją sobie nazwałem, opływa kaskadami i potokami, które wyrywają się z Czarnych Jeziorek (Lacs Noires), opadając pospiesznie w dolinę. A kim był Cyklop?
Może tą skalaną postacią, która patrzy na świat wyłącznie okiem racjonalizmu, pozbawiona całej sfery ducha, która właśnie tutaj, w trakcie samotnej wędrówki, staje się tak jasna i wyraźna jak Biały Ojciec widziany za granią. Może przed tym chciał nas ostrzec Homer, opisując mitycznego potwora? Może o tym co noc dyskutują Ojciec z Dziadkiem?
Może Bóg wskazuje palcem na jednookiego Cyklopa, aby nam coś przypomnieć?

Tekst i zdjęcia: Krzysztof Lizak www.chamonix.prv.pl 

"Góry", nr 8 (135), sierpień 2005

(dg)


 

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com