baner
 
 
 
 
baner
 
2006-05-29
 

Mali - W Królestwie Sępa i w ogniu Afryki

Mali, Afryka Zachodnia. Dziewicze rejony, dzikie plemiona i wielkie skalne urwiska stoją tu ukryte w pustynnej sawannie Sahelu. Dodatkowo pięć wielkich wież Ręki Fatimy, legenda pustyni i marzenie wspinaczy z całego świata.

Tekst: David Kaszlikowski

Zdjęcia: David Kaszlikowski i Eliza Kubarska/
StudioWspin.com.pl

Mali, Afryka Zachodnia. Dziewicze rejony, dzikie plemiona i wielkie skalne urwiska stoją tu ukryte w pustynnej sawannie Sahelu.
Dodatkowo pięć wielkich wież Ręki Fatimy, legenda pustyni i marzenie wspinaczy z całego świata. Czy będziemy w stanie przemierzyć ten kraj? Czy uda się nam wytyczyć nową drogę na jednej z najtwardszych skał świata?
Wędrując w palącym słońcu trudno znaleźć właściwą odpowiedź…

Wylądowaliśmy w Bamako, stolicy kraju. Nocna taksówka wiezie nas do wybranego na chybił trafił hotelu w centrum. W aucie – na oko 20-letnim – odpadają klamki, nie odsuwają się szyby, siedzenia są podarte i zapadnięte, koła bujają się na boki, rzewnie wspominając czasy współpracy z nieistniejącym dziś amortyzatorem… Nie jestem pewny, czy konstrukcja na dachu, z lekka tylko przypominająca bagażnik, utrzyma nasze wyładowane szpejem i jedzeniem wory transportowe. Według zachodnich standardów to auto po prostu się rozsypuje. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że podobnie wygląda większość pojazdów w Mali. W końcu to właśnie w Afryce ląduje połowa złomu z Europy.
Szofer kluczy ciemnymi uliczkami przedzierając się przez chmurę pyłu... Zero asfaltu, zero latarni.
 – To jakiś objazd? Daleko do centrum? – pytam zaniepokojony dziwnym otoczeniem, nie przypominającym wielkomiejskiej stolicy.
– To jest centrum ! – karcące spojrzenie taksówkarza mówi samo za siebie.
Wiadomo. Białasy o niczym nie mają pojmy…



Mali jest jednym z pięciu najbiedniejszych i jednocześnie najgorętszych krajów świata. Temperatury skaczą (szczególnie na pustyni) od 0 do 50ºC. Wkrótce się o tym przekonamy. W kraju, który jest czterokrotnie większy od Polski, żyje jedynie 10 milionów ludzi. Ogromne połacie ziemi to po prostu pustynia, na której żyją plemiona Tuaregów (Tamaszek). Nieco bardziej urodzajna południowa część kraju to ojczyzna czarnoskórych Malinke, Bambara, Peul, Bozo, Songhai i Dogonów… Jak przystało na żyjące w odosobnieniu plemiona, w Mali mówi się w 50 (sic!) językach i dialektach. Sami Dogonowie używają ich aż 10.   
Podczas naszej podroży napotykamy na wioski podzielone lingwistycznie. Np. leżące daleko od utartych szlaków Banikani są podzielone na część, w której żyją Songhai i część Dogonów. Niektóre wioski nie są w stanie porozumieć się inaczej jak przy użyciu francuskiego, który obok Bambara jest tu językiem oficjalnym.

O tej wyprawie marzyłem od jakichś dziesięciu lat. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem „Desnivela” ze zdjęciami ścian w Mali. W międzyczasie nasi koledzy z Krakowa w 1999 roku zrealizowali poważną wyprawę, otwierając 600-metrową drogę na Ręce Fatimy. Jej uczestnik i mój partner wspinaczkowy Marcin Jamkowski, podsycał moją fascynację, ciągle deklarując: „to najbardziej niezwykły rejon wspinaczkowy, w jakim byłem”.
Po serii wypraw i nowych drogach, jakie otworzyliśmy razem z Elizą w ostatnich latach, poczuliśmy się w końcu gotowi, aby zmierzyć się z pustynną rozżarzoną skałą.
Nasz pierwszy cel: wspinaczka i rekonesans w mało eksplorowanych, prawie dziewiczych rejonach w górach Mandinka blisko granicy z Gwineą.
W drugiej części wyprawy prawie tysiąckilometrowa przeprowadzka ma nas zaprowadzić w rejon gór Hombori, pod pięć skalnych „palców Fatimy” i w inne mniej znane rejony leżące na sawannie. Zebrane informacje i konsultacje z Katalończykiem Salvadorem Campillo największym znawcą rejonu, wskazują, że w masywach Barkoussou, Kissim, Sarniere czy Dyounde możemy znaleźć jeszcze wiele niezdobytych ścian. Tam zamierzamy wytyczyć naszą nową wielowyciągową drogę.



W „luksusowym” hotelu Lac Debo, w pokoju opanowanym przez karaluchy i przeciskające się przez moskitierę, roznoszące malarię komary, „luksusowa” jest tylko cena. Ale to nam nie przeszkadza, bo gdy tylko otrzymamy nasze dwumiesięczne wizy, uciekamy w dzicz. Na razie przepakowujemy sprzęt.
Do Siby, niedawno odkrytego raju skałkowego zabieramy tylko najbardziej potrzebny sprzęt, kilka lin, lornetkę i kamerę. Wieści o skalnych okolicach wioski Siby krążyły po Europie już od jakiegoś czasu, ale dotąd nie znalazłem żadnego dobrego zdjęcia, które pozwoliłoby odpowiedzieć na pytanie: warto czy nie? Mamy do przejechania jedyne 50 km. Niewiele, prawda? Gdy w końcu jakieś cztery godziny po czasie oficjalnego odjazdu bus rusza, niemal od razu wyskakujemy na wyboistą bitą drogę. To pierwsza poważna dawka kurzu, jaką wciągamy do płuc. Nowa droga do granicy z Gwineą jest właśnie w budowie, w niektórych miejscach pokrywa ją nowiutki asfalt, gdzie indziej świeżo ścięte drzewa.
W Mali najdłuższa i jedyna łącząca północ z południem droga asfaltowa z Gao (na pustyni) do Bamako została wyasfaltowana dopiero w roku 1994. Do dziś do niektórych miast – takich jak chociażby sławne Timbuktu – nie dochodzi żaden asfaltowy dukt.
Do wsi dojeżdżamy po trzech godzinach. Po prawej stronie od drogi wznoszą się ok. 100-metrowe masywy. Skała wygląda na solidną. Przez najbliższe dni przekonujemy się, że Siby to miejsce, do którego warto byłoby lecieć z Europy. Widowiskowe miejscówki, jak 100-metrowy skalny łuk Kamadjan lub iglica Niankema, przypominająca wieże z Utah czy już obite i wyczyszczone sektory (po których Francuzi stworzyli nawet przewodnik), odnajdujemy po raz pierwszy z pomocą naszego przewodnika Ismailia. Należy on do grupy miejscowych wspinaczy-guidów, którym kilka lat temu Francuska Federacja Alpinistyczna zafundowała szkolenie w Chamonix. Dziś chłopaki sami próbują organizować kursy i oprowadzają po swoich górach turystów. Największym hitem naszego wypadu do Siby jest sektor Tabasci. Zawieszony jakieś 100 metrów nad szałasami wioski Kalassa jest na pozór niedostępny od dołu. Z pomocą Ismailia i wioskowej dzieciarni znajdujemy jednak przesmyk przez jaskinię. Wyprowadza nas on na szeroką, płaską półkę, z której zaczynają się najlepsze sportowe drogi w Mali.
Z Tabasci patrzymy na świat jakby z lotu ptaka; pod nami wielkie sady mango (główne pożywienie w tych okolicach), słomiane domki i jeszcze mniejsi ludzie. Spędzamy tu kilka dni, aranżując nawet pierwszy dziki biwak. Półka pod ścianą ma jakieś osiem metrów szerokości, więc z zupełną swobodą rozkładamy na niej namiot. Nastroje dopisują. Wieczorne ognisko, nad głowami gwiazdy i super drogi. Skaczemy wokół ognia jak w rytualnym tańcu, a nasze wielkie podświetlone cienie kładą się na ścianie. Właśnie te cienie zjednają nam sympatię w wiosce leżącej poniżej.



Francuzi, którzy wspinali się tu miesiąc przed nami, zostawili po sobie pokaźną listę nowych dróg. Mocno przewieszone prowadzą systemem ogromnych (często wyjeżdżających) „serowych” dziur. Po przejściu kilku linii skóra na palcach jest w stanie wskazującym… Restujemy jeden dzień, objeżdżając wypożyczonym motorem okoliczne wioski. Kolejnego dnia, podczas rozgrzewki na jednym z sektorów, zostaję zaatakowany przez (bezinteresownie agresywne) afrykańskie pszczoły. Nie wiem dlaczego mnie nie lubią, bo nie wspinam się po ich gnieździe, tak czy inaczej dwie doskonale wyszkolone „kilerki” wwiercają się prosto w moją powiekę (skąd wiedza że tam trzeba gryźć?). W panice salwuję się ucieczką. Wkrótce rozpocznie się czas cierpienia. Przez cztery dni oko i twarz będą miał spuchnięte do tego stopnia, że prawie nie widzę. Zaczynam przypominać Frankensteina. Aby nie straszyć miejscowej ludności i oszczędzić im widoku białego potwora, chodzę po wiosce dokładnie osłonięty okularami przeciwsłonecznymi. Gdy w woreczku Elizy kończy się magnezja, żegnamy Siby z mocnym postanowieniem powrotu...

Dalszy ciąg interesującej relacji po rejonach wspinaczkowych Mali do przeczytania w "Górach" z maja 2006 r.





(kg)



 
KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com