baner
 
 
 
 
baner
 
2001-04-23
 

MAJORKA - czysta przyjemność

Słońce, plaże, ciepłe morze, dyskoteki - to najbardziej typowy obrazek z Balearów...


Słońce, plaże, ciepłe morze, dyskoteki - to najbardziej typowy obrazek z Balearów. Kilkanaście skalnych sektorów świetnie przygotowanych do wspinaczki, góry i ukryte wąwozy - o tym słyszało już niewielu. Wylądowaliśmy tu właśnie po to, by odkryć to drugie, mniej znane oblicze Majorki.

Cala Figuera. Maleńki porcik rybacki na południu Majorki. Każdego ranka rybacy wypływają stąd na połów. Na obrzeżach miasteczka zaczynają się hotele i plaże. Powoli się rozbudzamy. Kawka. Bagietka. Dziś będziemy się wspinać na słońcu, jakieś 15 metrów od morza, w sektorze nazywanym Playa Tijuana. Odświeżająca morska bryza zachęca do spróbowania kilkudziesięciu wapiennych dróg. Całkiem niedaleko stoi inny plażowy sektor - Cala Magraner. Przez dwa najbliższe tygodnie będziemy na przemian sycić się słońcem lub chować w zimnym cieniu. Po ostatniej wizycie w `górskim` sektorze Fraggell, marzymy tylko o ciepełku.

Fraggell, najtrudniejszy sportowy rejon na Majorce, znajdziesz w szerokim wąwozie nad miasteczkiem Bunyola. Czasami wieje tu chłodny, porywisty wiatr i jest za zimno na wspinaczkę w cieniu. By się tu dostać, musisz jechać jakieś pół godziny w górę, przez leśną wyboistą drogę. Później droga wiedzie ukrytą między drzewami, trudną orientacyjnie ścieżką. Gdy byłem tu poprzednim razem zgubiłem się tak, że podejście pod ścianę, szacowane przez bywalców na 10 min., zmieniło się w dwugodzinny marsz przez lasy i strome zbocza. Do tego dopadła mnie ulewa, więc ściany nie znalazłem. Teraz było lepiej.

Moim głównym zmartwieniem przed pierwszą wizytą na Majorce było zakwaterowanie. Jak to - zapytasz - przecież liczne biura podróży oferują hotele i wyżywienie za cenę niewiele większą niż wydatek na bilet lotniczy. Fakt. Moje pytanie brzmiało inaczej: czy warto wykupywać taki turnus?

Postanowiłem to sprawdzić! Razem z kumplem wylądowaliśmy w hotelu z wyżywieniem. Gdzieś w okolicach Palmy - stolicy Majorki. Wypożyczyliśmy samochód, by codziennie jeździć na wspinaczki. I nagle pojawił się problem. Wyspa okazała się na tyle duża, że wycieczki na jej krańce pozostawiały niewiele czasu na wspinanie. Szczególnie jeśli chcieliśmy zdążyć na wieczorną obiado-kolację. A chcieliśmy. Niespodziewanie objawił się w nas WIELKI GŁODOMÓR. Zrozumcie mnie dobrze, nie żeby ideały wspinacza-anorektyka były nam obce. I owszem, w domu, od czasu do czasu, każdy z nas wchodzi na wagę. Nie zje piątego już z rzędu pączka, odmówi czwartej wuzetki... Ale tu po prostu byliśmy miękcy. Szwedzki stół `zalewał` nasze marzenia. Był taki duuuży... Dwa drugie dania, trzy desery. Potem jakieś owoce. Wynosić nie można było, więc jak to kulturalni, zagłodzeni Polacy zjadaliśmy na zapas. Żenujące? Być może, ale co ważniejsze GRAWITUJĄCE.

Pakowanie z `ciężarami` nie przypadło mi do gustu, więc przed następnym wyjazdem z moc ekipą, podjąłem postanowienie. Żadnego hotelu, żadnego żarcia!!! Tylko mały fiacik - Panda, garść ekspresów i lina. Jednym słowem ostry wspin. Czy się udało? Chyba taaak... choć właściwie... nie całkiem.

Wszystko było dobrze, dopóki na naszej drodze nie stanęła straszliwa, zabytkowa miejscowość Valdemossa. Pewnego dnia skutecznie powstrzymała nasze wspinaczkowe zapędy, podobnie jak ponad sto pięćdziesiąt lat wcześniej zatrzymała naszego muzykalnego rodaka F. Chopina. Muzykant został tu na dłużej. Nas przytrzymało krótko, lecz jakże skutecznie. W jednej z głównych uliczek Valdemossy możesz znaleźć sklep z pamiątkami i alkoholem. Na jednej ze ścian umieszczono tu beczki z likierami, winami i innymi szlachetnymi trunkami... Degustacja była darmowa. Kieliszki małe, lecz często napełniane. Po raz pierwszy piłem tak doskonałe likiery. Bananowy, kawowy, kokosowy - to był mój wybór. W każdym razie później samochód prowadził ktoś bardziej trzeźwy.

Wzdłuż zachodniego wybrzeża Wyspy biegnie pasmo Gór Tramuntana. Wycieczka przez nie, to główna atrakcja Majorki. Ekskluzywne wille nad samym morzem, średniowieczne wioski na zboczach gór, urokliwe zatoczki i plaże. W końcu atrakcje przyrodnicze, takie jak Sa Calobra - urokliwa jaskinia, otoczona wielkimi i dziewiczymi ścianami. Nieskończony potencjał dla eksploratorów. Na trasie w głąb gór napotkacie też najwyższy szczyt Majorki - Major (1445 m n.p.m.). W tych okolicach znajdziecie nieliczne wielkościanowe wspinaczki na Wyspie. Wyższymi ścianami może się poszczycić także Sa Gubia, oferująca największy wybór łatwych dróg. O jednej z nich w angielskim przewodniku napisano: `to przewieszone zacięcie jest klasykiem Sa Gubii, ale jeśli nie sięgniesz do chwytu, nie zrobisz drogi`.  To oczywiste - powiesz - o to przecież chodzi we wspinaniu. Idziesz do góry, sięgasz do coraz wyższych chwytów. Też tak sądziłem, więc szybko zapomniałem o tym - zdawało się - bezsensownym komentarzu. Zwłaszcza, że droga była wyceniona na 6b+ (polskie VI.1+), czyli niezbyt trudno. Olśniło mnie dopiero wysoko nad ziemią, gdy w niewygodnej pozycji wypatrywałem nie istniejącej klamy. 

- Dlaczego tu nie ma chwytu? Przecież to tylko sześć-półtora (droga nazywała się Why).

Rzeczywistość odbiegała daleko od matematycznych zapisów. Skała swoje - cyfra swoje. Szukałbym jeszcze długo, gdyby nie wyśmiany wcześniej opis. Rozwiązaniem sytuacji był strzał niespotykany na drogach ocenianych na sześć.

Pobliskie miasteczko Bunyola staje się naszą bazą wypadową. W małym pokoiku nad barem powstają plany operacyjne. Gdzie, kiedy, jak - miejscowy barman służy radą - w końcu on też się wspina.

Chcemy wszystko zobaczyć, wszędzie pojechać. Nasz zapał kontrastuje z miejscową `mananą`. Typowe hiszpańskie wyluzowanie i prastara dewiza - `co masz zrobić dziś, zrób jutro` - nie bardzo pasuje do naszego dwutygodniowego pobytu.

Wizyta w Port de Soller srodze nas zawodzi. Piękny nadmorski sektor został zamknięty dla wspinających. Jakieś 60 metrów ponad skałami budują hotel. Kamienie i śmiecie z budowy lądują prosto na ścieżce pod ścianą. Cóż, pozostaje nam tylko odwrót i wizyta w zawieszonym ponad morzem barze `Nautilius`. Smak świeżo zmiksowanych pomarańczy nie jest jednak wystarczającą pociechą. Sprawdzamy następny bar w górskim rejonie Castell de Alaro. Menu jest tu nader proste. Gospodarze przyciągają turystów na `swojskość`. Pajda wyschniętego chleba przełożona nadpleśniałym serem żółtym z pomidorem, może smakować wyśmienicie. Szczególnie, jeśli potraktować ją jako `egzotyczny specjał`. Dla większości bywalców Alaro, podjeżdżających tu terenowymi jeepami, zeschnięty chleb musi być czymś niesamowitym. Zajadają się nim bez umiaru. No co, dziwicie się? W porównaniu z szykowanymi przez służbę codziennymi ucztami, poprzez kontrast z wydawanymi na pokładach jachtów `nudnymi` kolacjami, prosty posiłek w górskiej chacie może urosnąć do rangi objawienia.

Naszą `egzotyką` okazał się sektor `Mega tufa`. Trzydzieści metrów wspinaczki po `kaloryferach` dopełniło szczęścia.

Ściana pod zrujnowanym, średniowiecznym Castillo de Alaro jest wyeksplorowana tylko w niewielkiej części. Połacie przewieszonego wapienia zapraszają do wspinaczki.

Ale nie samym wspinem człowiek... Błękitna laguna Figuera, u wjazdu na skalisty półwysep Formentor, przypomina o sensie śródziemnomorskich wojaży. Cieplutka, przejrzysta woda, piękne dziewczyny - tym sprawom poświęcamy kolejny `rest day`. Jest co oglądać. Potem jeszcze Manacor - fabryki sztucznych pereł, huty szkła - chluba Majorki. Stolica, Palma przyciąga nas na dłużej. Wąskie uliczki starego miasta pełne są knajpek i restauracji.

Łatwo tu zapomnieć o wspinaczkowych planach.

Tekst i zdjęcia: Dawid Kaszlikowski

"Góry", nr 4 (83) kwiecień 2001  

(kb)

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com