baner
 
 
 
 
baner
 
2007-10-24
 

KIRGISTAN 2007 – Tam, gdzie woda płynie pod górę

Głównym celem podróży był kilkunastodniowy trekking w regionie Batkienskaja Obłast w południowo – zachodniej Kirgizji.

W dniach 1 sierpnia – 2 września 2007 r. miała miejsce wyprawa trekkingowo – krajoznawcza do Kirgizji. Kierownikiem i organizatorem był Mikołaj Łaniewski-Wołłk, a uczestnikami szesnaścioro (!) „krewnych i znajomych królika”, głównie rekrutujących się ze Studenckiego Koła Przewodników Beskidzkich w Warszawie.



Głównym celem podróży był kilkunastodniowy trekking w regionie Batkienskaja Obłast w południowo – zachodniej Kirgizji, a w szczególności doliny Ak-Suu, Kara-Suu i Dżaupaja w rejonie Karawszyn oraz dolina Ming-Tiekie i doliny Ak-Mieczet’ i Orto-Czaszma w rejonie Lajlaku. Miejsca te należą do najbardziej odludnych i najmniej uczęszczanych przez turystów miejsc w Kirgizji, co wynika po części z faktu, że jeszcze niedawno wstęp tam był zakazany ze względu na zamieszki i napiętą sytuację polityczną. Obecnie Karawszyn odwiedzany jest głównie przez alpinistów, wśród których słynie jako jeden z najlepszych na świecie rejonów wspinaczki wielkościanowej, ciesząc się określeniem „azjatyckiej Patagonii”. 

Do Moskwy dotarliśmy wypróbowanym wielokrotnie wariantem „żelaznodrożno- ekonomicznym” – z przesiadką w Brześciu i Terespolu. Z Moskwy do Osz polecieliśmy na oko dość wysłużonym, lecz mieszczącym się w granicach rozsądku Tupolewem Tu 154 linii S7. Dzięki kupionym wcześniej przez Internet biletom, koszt przelotu (w dwie strony!) zamknął się w bardzo rozsądnej cenie około 1000 złotych na osobę (myślę, że Ryanair może się schować). Wadą tej linii jest bardzo restrykcyjne podejście do kwestii bagażu – obowiązuje limit 20 kilogramów całości bagażu na osobę i trzeba naprawdę zdrowo się nagimnastykować i wykazać sprawnym zespołowym działaniem przy odprawie bagażowej, żeby uniknąć płacenia za nadbagaż.



Po wylądowaniu bladym świtem na jakimś kawale nierównego betonu, który okazał się być lotniskiem w Osz, udaliśmy się na zakupy pozostałej części prowiantu na Oszskim bazarze, a także dopełnić ostatnie (jak się nam wydawało) formalności.
Ponieważ poszło nam to dość sprawnie, wieczorem tego samego dnia udało nam się wsiąść do wynajętych wcześniej dwóch busów, które miały nas dowieść już na miejsce. Droga przebiegła spokojnie, nie licząc rutynowych kontroli rozmaitych służb granicznych i atrakcji w postaci nielegalnego przejazdu przez enklawę tadżycką (opłaconego bakszyszem dla lokalnego komendanta). W ten sposób po dwóch dobach podróży można było rozpocząć właściwą część wyjazdu, czyli sam trekking. Dysponując około 160 kilogramami prowiantu dla naszej ekspedycji (16 osób i ok. dwóch tygodni w górach) postanowiliśmy wynająć osły. Mimo długich negocjacji prowadzonych przez tak uznanych specjalistów w tej dziedzinie, jak Darek Gatkowski, nie udało się wiele zbić z wyjściowej ceny 60 dolarów za półtora dnia, jakie dzieliły nas od miejsca założenia przez nas obozu.



Następne szesnaście dni przyniosły wytężającą górską wędrówkę przez przepiękne góry. Pokonaliśmy kilka wysokich przełęczy, takich jak per. Sred. Dżaupajskij (4340 m npm), per. Panoramnyj (4500 m npm) i per. Aktobel (4390 m npm) i odwiedziliśmy wszystkie doliny, przewidziane w oryginalnym planie. Po drodze spotykaliśmy pasterzy, którzy szczycą się kunsztem produkcji stu różnych produktów z mleka, jak również potrafią tak poprowadzić kanały nawadniające, by woda płynęła nimi pod górę (stąd tytuł tej relacji, zjawisko zaobserwowane zostało naocznie przez uczestników wyprawy). Oprócz nich natknęliśmy się na dwa obozy wspinaczy zwabionych przez imponujące granitowe urwiska dolin Ak-Suu i Kara-Suu.

Po szesnastu dniach zespół zakończył trekking w miejscowości Ozgieriusz u wylotu doliny rzeki Ak-Mieczet’.
Stamtąd nastąpił powrót do Oszu, po którym rozpoczęła się krajoznawcza część wyprawy. W tej części, obejmującej ostatnie dziesięć dni wyjazdu, uczestnicy podzielili się na mniejsze grupy i rozproszyli po całej Kirgizji (niektórzy pojechali też do sąsiedniego Uzbekistanu), zwiedzając wybrane przez siebie miejsca. Jednym z kluczowych była bardzo dogłębna penetracja i eksploracji bazaru w Osz. Wielość owoców i warzyw w połączeniu z degustowaniem specjałów kirgiskiej kuchni w postaci różnych odmian baraniny i przetworów mlecznych oczywiście nie wpłynęła korzystnie na stan naszych żołądków, ale wszak żyje się tylko raz! Ostatecznie wyprawa zakończyła się drugiego września, kiedy to ostatnia dwójka uczestników wróciła do Polski. 



Generalnie góry Turkiestańskiego Grzbietu okazały się bardzo widowiskowe i spektakularne, ale i wymagające. Piękne widoki na granitowe zerwy Ak-Suu i Kara-Suu, lodowce i przepiękne strome śnieżno – skalne piramidy okolicznych pięciotysięczników na długo zapadają w pamięć. Z drugiej strony duże przewyższenia, wysokość i dolegliwości pokarmowe dawały się również we znaki. Sporo znaków zapytania budził również stan mostów, jakie po drodze mieliśmy pokonać (z uwagi na wcześniejszą powódź). Na szczęście okazało się, że w większości przypadków przetrwały nienaruszone. Szczególne zaś podziękowania kierujemy do pięknej pogody, jaka raczyła nas zaszczycić podczas praktycznie całego wyjazdu.   

Udało nam się pozyskać pomoc następujących firm:
Więcej informacji na stronie www.kirgistan2007.azorek.org
·        Fatra (www.fatra.vel.pl), zajmującej się dystrybucją sprzętu turystycznego i wspinaczkowego,
·        Lyofood (producenta liofilizowanej żywności wyprawowej) i
·        Karrimor, znanego na całym świcie wytwórcy plecaków i akcesoriów turystycznych oraz
·        portal goryonline.pl.
·        turystyka-górska.pl
Poza tym wsparciem wyjazd przygotowany został całkowicie samodzielnie, wspólnymi siłami wszystkich uczestników. 

Autorami tekstu są Konrad Kosecki i Michał Janik

2007-10-24

(kg)
 
KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com