baner
 
 
 
 
baner
 
2007-01-30
 

Jaffer - Pocztówki z KARAKORUM

Jaffer, a w zasadzie Wazir Jaffer Shigri, był pierwszym poznanym przez nas Pakistańczykiem.


Jaffer, a w zasadzie Wazir Jaffer Shigri, był pierwszym poznanym przez nas Pakistańczykiem. Agencja, którą wynajęliśmy, zatrudniła go jako naszego przewodnika, w związku z czym jego pierwszym obowiązkiem było odebranie nas z lotniska. I całe szczęście.  Do Islamabadu przylecieliśmy wcześnie rano. Upał był koszmarny, a my po ośmiogodzinnym locie; kolejka do odprawy ciągnęła się w nieskończoność, a poziom wkurwienia osiągał maksimum. Wolę nie myśleć, co by się wydarzyło, gdyby po tym wszystkim przyszło nam jeszcze targować się z taksiarzami i szukać hotelu. Jaffer załatwił wszystko raz dwa. Dzięki czemu szybko wylądowaliśmy na łóżkach w klimatyzowanym pokoju. Dostał u nas pierwsze punkty.
W Islamabadzie siedzieliśmy pełen dzień. Szwendaliśmy się po mieście, ostrożnie smakowaliśmy lokalnych specjałów, a Jaffer, sam lub z Kubą, zajmował się wszystkimi formalnościami. Żeby było jasne – pakistańskiej biurokracji daleko do weberowskiego ideału. Do zaliczenia były Ministerstwo Turystyki, tamtejszy PZA i jakieś wojskowe biura. Wszędzie trzeba zagadać, zapłacić i pobrać pozwolenie.

Do Pakistanu lecieliśmy przez Londyn, chwilę po udaremnionych próbach terrorystycznych. Jednym z efektów tego całego zamieszania był zakaz posiadania bagażu podręcznego. Dlatego czekając w Londynie, bez książek i gazet, nie pozostawało nam nic innego do roboty, jak tylko chodzić po strefie sklepów wolnocłowych. Cóż, londyńskie lotnisko niczym się nie różni pod tym względem od innych, przeważają sklepy z kosmetykami, sprzętem elektronicznym, angielskimi gadżetami, no i oczywiście z alkoholami. Pierwszy na pomysł zakupu wpadł Siwy. Z realizacją poszło mu już gorzej, bo trafił na spostrzegawczego sprzedawcę, który, sprawdzając kartę pokładową Adama, stwierdził, że Pakistan jest krajem islamskim i alkoholu wwozić tam nie można. Jednak niezrażeni tym niepowodzeniem Maciek i Marcin udali się do innego wolnocłowca, gdzie po zdegustowaniu jednej z wódek, bez większych problemów zakupili 4 litrowe flaszki. Zasadniczo plan był taki, żeby wszystkie donieść do bazy i wypić przy okazji świętowania wspinaczkowych sukcesów. Los owej wódki potoczył się zdecydowanie inaczej. Połowa naszych alkoholowych zapasów poszła już w Skardu, gdzie dotarliśmy po dwóch zabójczych dniach jazdy Karakorum Highway z Islamabadu. Nie pamiętam już kto był inicjatorem otworzenia pierwszej wódki, ale za to dokładnie zarejestrowałem moment, w którym się skończyła. W chwili rozlania ostatniej kolejki do pokoju, w którym siedzieliśmy wszedł Jaffer. Oczy mu się wyraźnie zaświeciły, nie mogliśmy nie otworzyć drugiej butelki. Trzeba było wypić bruderszaft z Jafferem. Nie do końca nam to wyszło. Jaffar zachowując resztki islamskiej przyzwoitości powiedział, że pić z nami to nie będzie, ale chciałby dostać trochę wódki, co by mu się lepiej zasypiało. Rano zapytany jak mu smakowało, uśmiechał się jak pięcioletni urwis, któremu właśnie udało się coś skutecznie zbroić.
Pierwsze dni w bazie, szczególnie kiedy to pogoda nie dopisywała, można nazwać chudymi latami. Siedzieliśmy całymi dniami w mesie, grając w karty i czytając, było zimno i wilgotno, a my ciągle byliśmy głodni...

Tekst: Wawa Zakrzewski

Zdjęcia: Jakub Radziejowski

Zapraszamy do zapoznania się z całą monografią rejonu Trango w grudniowo-styczniowych GÓRACH 12-01 (151-152) 2006/2007


(kg)

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com