baner
 
 
 
 
baner
 
2003-10-03
 

End of Silence

End of Silence jest jedną z najpiękniejszych dróg tego typu na świecie. Pozostaje mi tylko podziękować Thomasowi Huberowi za to arcydzieło...


Wiedziałem, że prędzej czy później zmierzę się z tą drogą. Była to tylko kwestia czasu. Trzy lata temu, podczas Mistrzostw Świata we Wspinaczce Lodowej, wpadliśmy razem ze zwycięzcą dwóch ostatnich edycji tych zawodów, Harim Bergerem, na pomysł wspólnego pokonania tej linii. Kilka razy ustalaliśmy termin na maj, ale zawsze wydarzało się coś, co nie pozwalało zrealizować tego planu... i zwykle była to moja wina.

W tym roku czułem, że jestem naprawdę w dobrej formie i zdecydowałem wreszcie skoncentrować się na zrobieniu The End. Nie zaproszenie Hariego do wspólnej pracy nad drogą nie wchodziło w grę. Zresztą obiecałem mu to kiedyś. Ponadto, wedle wszelkich znaków na niebie i ziemi, w jego towarzystwie cała przygoda powinna przebiec sprawniej. Hari mieszka pół godziny od ściany, dzięki czemu był już wcześniej na tej drodze i znał ją bardzo dobrze. Ponadto wiedział, jak wykorzystać wojskową kolejkę linową, co pozwalało uniknąć dwugodzinnego podejścia wiodącego stromym lasem. No, to ostatnie okazało się tylko teorią. Owszem, Hari znał patent dający możliwość otrzymania pozwolenia na skorzystanie z kolejki, ale.... Cóż, okazało się, że konieczność ścisłego przestrzegania rozkładu była dla nas nie do przejścia i zawsze kończyło się na tym, że szliśmy na nogach.



Pod koniec pierwszego dnia, po przystawieniu się do dwóch kluczowych wyciągów (ósmego, wycenionego na 8b i dziewiątego - 8b+), wróciłem z podkulonym ogonem. Nie mogłem odczytać sekwencji ruchów rozwiązującej tę połać szarego, gładkiego wapienia. Było tam co prawda co nieco dziurek i szczelin porozrzucanych wokół linii spitów, ale ja próbowałem jednego sposobu, Harri drugiego i żaden z nas nie mógł znaleźć właściwego klucza do tej zagadki. Przez cały czas mieliśmy do czynienia z ekstremalnymi przechwytami po palczastych chwytach i trudnymi pasażami na stopniach. Co gorsza inne wyciągi wcale nie okazały się specjalnie łatwiejsze. "Siódemki ce" i "ósemki a" były wymagające i czujne - jakikolwiek błąd w ustawieniu zwykł kończyć się lotem. Krótko mówiąc, The End of Silence to w pewnym sensie droga w starym stylu, gdzie nie musisz prezentować ogromnej siły fizycznej, potrzebujesz raczej znakomitej pracy nóg, techniki, silnych palców i - przede wszystkim - sporej dozy wyobraźni.

Jako że obaj mieliśmy swoje własne zajęcia, a w dodatku prześladowała nas niestabilna pogoda, nie zawsze udawało nam się wspinać razem. Najprostszym rozwiązaniem było pracowanie nad drogą na własną rękę, za pomocą rozwieszonych na całej długości poręczówek. Rozbiłem sobie nawet namiot u podstawy ściany, aby oszczędzić sobie schodzenia każdego wieczora do auta. W praktyce wyglądało to jednak tak, że w końcu, po samotnym dniu, podczas którego pokonywałem tam i z powrotem linię poręczówek i zmagałem się z codzienną, popołudniową burzą, byłem zwykle wymęczony psychicznie i pytałem siebie: "co ja, do diabła, robię tutaj sam, gadając do ściany?" Zwykle jechałem do domu - cztery godziny w samochodzie mijały szybko, kiedy myślałem o przechwytach.




Teraz wracam myślami do tych chwil pod ścianą, gdy byłem zupełnie zagubiony i nie wiedziałem, co ze sobą zrobić - siąść i się wyciszyć czy też wrócić do auta, puścić muzykę i jechać do domu. Kiedy miałem dwadzieścia lat takie rozterki były mi obce. Dni mijały jak godziny, nie widziałem niczego, czemu nie mógłbym sprostać... Wygląda na to, że się starzeję.

W ostatecznym rozrachunku końcówki kolejnych dni miały jednak wydźwięk pozytywny. Wolno, lecz systematycznie, godzina za godziną, pokonywałem to, co wcześniej wydawało mi się niemożliwe. Hari nie przestawał mnie nakręcać przez telefon i zapadła decyzja, żeby połączyć całość drogi we wspólnej wspinaczce. Ja postanowiłem jednak odczekać kilka dni. Skłoniła mnie do tego kiepska prognoza pogody i zmęczenie psychiczne. Kolejnej niedzieli otrzymałem wiadomość od Hariego. Okazało się, że udało mu się przejść End w ciągu, ale w czasie następnych wolnych dni był gotów asekurować mnie na drodze, którą - wedle jego słów - musiałem skończyć.

Odpocząłem jeszcze kilka dni. Wreszcie, według wspólnego scenariusza dla wszystkich dróg... Pobudka o czwartej rano, rycząca muzyka i czterogodzinna jazda samochodem. Z Harim spotkałem się na parkingu. Pogratulowałem mu przejścia, ale odparł: "Dzięki! Teraz twoja kolej".
Podczas dwóch godzin podejścia Hari opowiadał mi o swoim odbiorze drogi, przedyskutowaliśmy też miejsca, które robił inaczej niż ja. Zacząłem pierwszy wyciąg, po czym on, dla oszczędności czasu, szybko przeszedł go na małpach. Na trudniejszych długościach liny Hari ponaznaczał magnezją chwyty i stopnie. Niestety deszcze zdążyły już zmyć te ślady.



Czułem, że jest to idealny dzień na wspinaczkę, wszystko szło mi gładko, jak we śnie. Kiedy skończyłem 8b+, odetchnąłem z ulgą, ale jednocześnie przypomniałem sobie powiedzenie: nie mów hop póki nie przeskoczysz. Miałem jeszcze przed sobą niezbyt trudne 7c, ale jako że nic z niego nie pamiętałem, poprosiłem Hariego, aby wspiął się najpierw i zaznaczył mi chwyty. W tym momencie obaj zapomnieliśmy o jednej istotnej rzeczy: mój partner, będący wyższy ode mnie, używał w trudnym miejscu niżej położonego chwytu. W konsekwencji wstawiłem się w miejscu bulderowym w niewłaściwy stopień i nie pozostało mi nic innego, tylko się przelecieć. Brzmi nieprawdopodobnie, w końcu było to tylko 7c, ale takiego gatunku, że gdy coś pomylisz, to nie ma odwrotu.

Wróciłem na stanowisko i po solidnym odpoczynku wystartowałem po raz kolejny. Pozostał tylko ostatni wyciąg 7a+, którego - w swojej głupocie - w ogóle nie próbowałem wcześniej, wychodząc z założenia, że jest śmiesznie łatwy w porównaniu z całą resztą. Byłoby lepiej, gdybym go rozpoznał. (Nigdy niczego nie lekceważ!). Z pomocą Hariego udało mi się wreszcie dojść do ostatniego stanowiska. Jak mówią w Trescie: "jesteśmy zwycięzcami, ale wcześniej trzeba było trząść gaciami".

End of Silence jest jedną z najpiękniejszych dróg tego typu na świecie. Pozostaje mi tylko podziękować Thomasowi Huberowi za to arcydzieło...

Tekst:  Mauro    

Tłum.: Piotr Drożdż

GÓRY, nr 10 (113) październik 2003 

(kg)

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com