Denis Urubko podczas IMS 2010 (fot. Piotr Drożdż)
Jak można określić człowieka, który zdobył Koronę Himalajów, wspiął się na dwa 8000-ki zimą w stylu alpejskim, otworzył dwie nowe drogi – na Cho Oyu i Broad Peak, wszedł na wszystkie 7000-ki byłego ZSRR w ciągu 42 dni (uzyskując tym samym tytuł Śnieżnej Pantery), był rekordzistą w biegu na Elbrus (3 h 55 min 58 s) – a to tylko najważniejsze z dokonań... Wypada przy tym wspomnieć, że chcąc być bliżej gór, mieć lepsze możliwości w ich zdobywaniu – Denis Urubko podjął decyzję zdawać by się mogło karkołomną w swym życiu – zdecydował się przenieść na stałe z Rosji do Kazachstanu, a nawet wstąpić pomimo wszelkich przeciwności do armii, kontynuując karierę w wojskowym klubie sportowym... Ostatnim sukcesem jest oczywiście pierwsze zimowe wejście, wraz z Simone Moro i Cory’m Richardsem, na Gasherbrum II.
W jednym z najbliższych numerów GÓR ukaże się, miejmy nadzieję, wyczerpujący materiał z zimowych zmagań wspinaczy na Gasherbrum II – poniżej zaś znaleźć można krótki wywiad przeprowadzony podczas powrotu Denisa z wyprawy…
Mam zatem kilka pytań: Co stanowi o twojej sile w zimie? Jakie są twoje mocne strony?
Wybacz, ale nie uważam się za „mocnego” w zimie – jestem tylko cierpliwy. Według mnie najsilniejsze przewagi w zimie pokazują Polacy, jak dobrze pamiętam wrażenia z zimowej wyprawy na K2. Na przykład, nie byłem w stanie pracować tak ciężko jak Krzysztof Wielicki, czy Maciek Pawlikowski. Mnie życie nauczyło znosić wszelkie jego złe strony i... dążyć do osiągnięcia celu. Jeśli muszę odpowiedzieć na pytanie: po pierwsze trening. Dużo i ciężko. Wytrzymałość na zmęczenie i trudności podczas półtora-dwumiesięcznych przygotowań do wyprawy. Następnie, wytrzymałość na zimno i wszelkie inne uroki wysokogórskiej wspinaczki w zimie. Swoją drogą, Wielicki też ma taką samą cechę – cierpliwość... Mam nadzieję, że polski zespół na Broad Peak jest z takiej samej gliny ulepiony. Jeszcze raz życzę szczęścia Arturowi, Marcinowi, Darkowi, Jackowi i wszystkim pozostałym!
Moim zdaniem, słusznie można zauważyć podobieństwa – zwłaszcza w naszej pracy – w oparciu o doświadczenia z wcześniejszych wypraw zimowych i wysokogórskich. Być może to odegrało kluczową rolę w sukcesie. Udało nam się zaaklimatyzować na podobnych zasadach – do wysokości 5500 metrów na sąsiednich pasmach górskich. Na Makalu i Gasherbrumie pracowaliśmy w niższych partiach, oczekując na decydujący atak „va bank”. W bazie był dobrze dobrany zespół lokalsów – kucharz Tzakat z Mingma w Nepalu i Sejdżhan z Hasan w Pakistanie. Ponadto dostęp do internetu pozwalał na „bycie w domu” – nie byłem zmęczony samotnością i mogłem zajmować się sprawami życia codziennego. Najważniejsze jednak, że byłem z Simone – moim drugiem za którym gotowy jestem iść gdziekolwiek i kiedykolwiek.
Osiągnęliście szczyt dość gładko i szybko, ale zejście było iście epickie. Czy spodziewaliście się problemów podczas powrotu?
Tak samo było na Cho Oyu. Góra wyssała z nas wszystkie siły... ale nie zabiła chęci życia. Przy zejściu nie mięliśmy problemów – raczej przeszkody. Przewidywalne przeszkody. Byliśmy gotowi na nie, byliśmy cierpliwi, zbieraliśmy siły... i widzieliśmy cel – powrócić. Wiedzieliśmy, że po ataku szczytowym nadejdzie załamanie pogody. Wiedzieliśmy, że droga powyżej obozu II nie jest zaporęczowana. Poniżej zaś obozu I była oznaczona traserami. Wiedzieliśmy... Ogólnie rzecz biorąc, zejście było znane. Po prostu - taka jest zima!
Wkrótce również rozmowa z Simone Moro oraz krótki wywiad filmowy z Denisem, nakręcony kilka tygodnii przed wyprawą na GII.