Na początku czerwca do księgarń trafił album fotograficzny „Czarnohora”. Ponad sto kolorowych fotografii pokazuje piękno tej niewielkiej części Karpat, leżącej dziś w całości na terenie Ukrainy. Publikację otwiera zgrabny i mądry tekst o Czarnohorze, okraszony reprodukcjami przedwojennych zdjęć. Nie ukrywam, że przeglądanie tej książki budzi we mnie silne emocje. Wertowałem ją już pewnie ze dwadzieścia razy i ciągle odczuwam niedosyt. Dzieje się tak między innymi dlatego, że odkąd usłyszałem o istnieniu tych gór, zapragnąłem tam pojechać. Udało mi się wreszcie spędzić tam upojne dwa tygodnie w sierpniu 2001 r. Moje pragnienie spotkania z Czarnohorą nie miało nic wspólnego z wyczynem natury sportowej, ale było potrzebą czysto emocjonalną: bo Staniaław Vincenz ze swoją sagą huculską, bo Mieczysław Orłowicz i jego pierwsze górskie wycieczki, a i Henryk Gąsiorowski ze swoimi przewodnikami i znakomitymi czarno-białymi zdjęciami; bo okopy z czasów I wojny światowej i wreszcie majestatyczne ruiny obserwatorium astronomicznego z 1937 r. Można tak wymieniać jeszcze długo. Przypomnę tylko, że do 17 września 1939 r. dokładnie przez pasmo Czarnohory przebiegała granica polsko-czechosłowacka, o czym świadczą do dziś granitowe słupki graniczne. Czy jeszcze trzeba coś dodać? Kto nie rozumie o czym piszę, niech nie kupuje tej książki. A wszystkich którzy ją nabędą, namawiam do tego, aby dokładnie przyjrzeli się fotografii ze strony 32. Naprawdę mówi ona bardzo, bardzo dużo o Czarnohorze.
Jacek Tokarski
Góry nasze choć nie nasze
Wydawnictwo Ruthenus, 2006
"Góry", nr 8 (147) 2006
(kg)