baner
 
 
 
 
baner
 
2006-10-28
 

BROAD PEAK - po jasnej stronie partnerstwa

 Decyduję się na wyjście z bazy z zamiarem wejścia na szczyt. Uda się to dopiero za parę dni. Tymczasem w bazie panuje lekki chaos. Parę osób choruje, hiszpański lekarz biega więc od namiotu do namiotu i podaje lekarstwa.


Jest 17 lipca, 4 rano. Decyduję się na wyjście z bazy z zamiarem wejścia na szczyt. Uda się to dopiero za parę dni. Tymczasem w bazie panuje lekki chaos. Parę osób choruje, hiszpański lekarz biega więc od namiotu do namiotu i podaje lekarstwa. Trochę kiepsko to wygląda… Jesteśmy już zaaklimatyzowani, małymi krokami zbliża się okno pogodowe, a tu połowa ludzi chora! O dziwo grupa polska jakoś się trzyma. Czyżby był to efekt wcześniejszych zakrapianych odwiedzin w bazie Rosjan i uodpornionych żołądków? Pozostali patrzą na nas podejrzliwie i... są trochę zadziwieni naszym ciągłym dobrym nastrojem. Piotr Pustelnik, kierownik naszej 12-osobowej grupy, próbuje nad wszystkim zapanować. Nie ma lekko, Hiszpanie mają ostry temperament i chyba nie polubili się z Baskami. Dwójka Włochów utrzymuje postawę neutralną aż do końca wyprawy.



Z Andrzejem, z którym stanowię zespół, decydujemy się opuścić bazę, mimo iż pogoda ciągle jeszcze nie jest najlepsza. Wieje silny wiatr. Wyruszamy razem ze Słowakami, którzy należą do Horskiej Służby. Idzie nam się dość ciężko. Trzeba znów torować i przecierać ślad, a było już tak dobrze…
W jedynce ani widu, ani słychu po namiotach Słowaków. Popadają w lekkie zwątpienie, ja również, mimo iż nie miałam w planie tu się zatrzymywać. Zastanawiam się, co dzieje się w dwójce, bardziej eksponowanej i narażonej na silne wiatry. Próbowaliśmy już wcześniej ustalić to przez lornetkę i każdy zespół liczył w duchu na to, że ten mały punkcik tam w górze, to właśnie jego namiot. Niestety, mój nie przetrwał. Nie zostało po nim nawet śladu, a co gorsze odfrunęła też cała jego zawartość. Z bólem serca, jak i kręgosłupa, zabrałam na szczęście, do plecaka dodatkową kurtkę puchową, gaz i trochę jedzenia. Jednakże śpiwór by mi się tu przydał… W końcu to już 6400 m, w trójce na 7200 m już w ogóle nie będzie za ciepło, a jeszcze atak na szczyt!
Wywołuję Piotra przez radio, który jest w bazie.
– Piotr, jak ty to mówiłeś? No risk, no fun?’
– Co się dzieje? – podejrzliwie pyta.
– Zwiało namiot, siedzę właśnie na naszej pięknej platformie, na której sobie niegdyś stał.
Tu padło niecenzuralne słowo i dalej odpowiedź Piotra:
– Mam dla ciebie jeszcze jedną wiadomość, Andrzej zawrócił, schodzi, nie czuje się najlepiej. Wychodzę mu naprzeciw.
Nie mam zamiaru schodzić, za parę dni pogoda ma być dobra...

Tekst i zdjęcia: Kinga Baranowska

Cały artykuł do przeczytania w październikowym numerze GÓR 10 (149) 2006.



(kg)

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com