Sylwester w Kościelisku na Rysulówce, jest dla nas tak oczywisty, że już nawet nie zastanawiam się nad innymi opcjami. Tu nie ma tłumów, a z okna pokoju roztacza się piękny widok na Tatry Zachodnie, od Błyszcza i Bystrej po Osobitą. Lubimy tu przyjeżdżać, bo czujemy się jak w domu. Nie umiem tego uczucia dobrze opisać, ale w krótkim czasie wsiąknęliśmy w to miejsce. Odnaleźliśmy ciepło, bezpieczeństwo oraz przyjaznych i serdecznych ludzi, którzy zaprosili nas do swojego domu. Kiedyś opiszę Wam to dokładniej, a dziś chodźmy w góry, na ostatnią wycieczkę w starym roku.
Przygotowania zaczęliśmy od sprawdzenia serwisów pogodowych i komunikatów TOPR i TPN. Zima to bardzo piękny, ale i niebezpieczny okres. Największym zagrożeniem rzecz jasna są lawiny. Nawet kiedy śniegu jest bardzo mało. „Bezśnieżne zimy bywają wbrew powszechnemu mniemaniu lawinowo niebezpieczne. Cienka pokrywa śnieżna jest słabo związana z podłożem, a wiatr transportuje śnieg i odkłada w podatnych na gromadzenie go formacjach wklęsłych. Tak powstają poduchy śniegu nawianego, bardzo podatne na pękanie w postaci tzw. desek śnieżnych.” – czytamy w komunikacie TOPR przygotowanym przez Piotra Konopkę. Pamiętamy o tym i bierzemy to pod uwagę ustalając drogę.
Dzień miał rozpocząć się o 5 rano, ale trochę marudziliśmy i ostatecznie wyruszyliśmy z godzinnym poślizgiem. W plecaku niezbędny sprzęt i obowiązkowy termos z herbatą. Tego dnia mróz sięgał czterech stopni, ale nie odczuwało się zimna. Cieszyliśmy się, że po dwóch dniach spędzonych na gwarnych stokach narciarskich, będziemy w górach. - O tej porze roku mało ludzi wędruje szlakami - ta myśl uskrzydlała nasze poranne i nieco leniwe kroki.
Droga Doliną Kościeliską była uciążliwie śliska. Kluczyliśmy i lawirowaliśmy na lodowisku, co nas delikatnie spowalniało, ale dzień zapowiadał się przepięknie. Do schroniska na Hali Ornak dotarliśmy o 8.30. W promieniach porannego słońca, wiatr kręcił pióropusze na Bystrej, a powietrze pachniało wiosną. Wiem, też mnie to zdziwiło. Nie pamiętam tak ciepłego grudnia, z drugiej strony zima zawitała kilka dni temu i pewnie jeszcze przygotowuje się do kulminacyjnego uderzenia. W schronisku zdjęliśmy z siebie część rzeczy i wrzuciliśmy je do plecaka. Mogą się przydać na górze. Ludzi mało, miejsca dużo. Cisza i spokój. Jedni omawiają trasy wycieczek i szukają najodpowiedniejszej, inni roześmiani w dobrych nastrojach myślą o zbliżającej się imprezie sylwestrowej, jeszcze inni zupełnie bez pośpiechu opróżniają talerze i delektują się tą ciszą. Za godzinę lub dwie dotrą tu wycieczki z Kir i wtedy zrobi się gwarno. Zanim to się stanie, każdy próbuje urwać jak największy kęs tej przyjemnej ciszy. O 9.10 wyruszyliśmy żółtym szlakiem na Iwaniacką Przełęcz. Im wyżej, tym śniegu więcej, ale to ciągle bardziej przypominało wiosnę niż zimę. Ku naszemu zaskoczeniu nie było lodu na szlaku, więc szliśmy bez raków. Założyliśmy je dopiero przed samym siodłem przełęczy. Na której skręciliśmy w lewo i idąc za znakami zielonymi trawersowaliśmy zbocze Ornaku. Od czasu do czasu zapadaliśmy się w śniegu, ponieważ miejscami nagromadziło się go całkiem sporo. To kosodrzewina nie pozwoliła go stamtąd wywiać. Dzięki czemu mogliśmy delektować się zimowym podejściem. W końcowym etapie stromizna wzrosła, ale na przednich zębach raków bardzo szybko pokonywaliśmy kolejne metry. Również na grani drogę wyznaczał pas śniegu umiejscowiony centralnie. Ta biała aleja utworzyła się najprawdopodobniej dzięki nawiewaniu śniegu i zmrażaniu, dzięki czemu zachowała się pokaźna jego ilość. Pokaźna jak na bezśnieżną zimę, bo na zboczach miejscami wyglądała trawa. Zwłaszcza od strony Starorobociańskiej. Śnieg przedeptany ludzką stopą przypomina, że dawno minęły czasy, gdy Tatry zimą były „białą kartą” gotową do zapisania.
Grzbiet Ornaku stanowi swojego rodzaju łącznik z granią główną, co zapewnia rozległe widoki. Jest to jedno z moich ulubionych miejsc w Tatrach. Stojąc na szczycie, otoczony łańcuchem górskim, mam przyjemność z przebywania wśród górskiej przyrody. Nie sportowe wyzwania, ani wyścig z innymi powodują, że chce chodzić w góry. Dla mnie są one obszarem, gdzie szara codzienność schodzi na drugi plan. Mogę zmierzyć się ze stromizną, opadami, słońcem, wiatrem i czerpać z tego przyjemność.
Marcin Kuś