W Stuttgarcie przyszła pora na najtrudniejszą rundę zawodów. Zachwalani przez organizatorów i zawodników routesetterzy po raz kolejny udowodnili, że nie są ludźmi z przypadku, a ułożone przez nich bouldery idealnie odsiały finalistów od reszty stawki.
Na pierwszych przystawkach damskich zdecydowanie najlepiej prezentowała się Dinara Fakhritdinova, która pewnie poradziła sobie zarówno z siłową jedynką, jak i koordynacyjnym startem na dwójce. Niestety czwarty boulder ostatecznie pogrążył wysiłki Rosjanki i ostatecznie wylądowała ona na pechowym siódmym miejscu. Z rasową zmyłą na dwójce (zamiast sięgać do dwóch obłych struktur jednocześnie trzeba było skoncentrować się jedynie na prawej) doskonale poradziła sobie też Alex Puccio. Przez całą rundę Amerykanka co rusz potwierdzała zresztą swoją znakomitą dyspozycję i tym samym awansowała do wieczornego finału na pierwszym miejscu z kompletem topów. Sztuka ta udała się również kolejno Akiyo Noguchi (JPN), Juliane Wurm (GER) i super ambitnej Minie Markovič (SLO). Brytyjka Shauna Coxsey oraz coraz lepiej startująca Petra Klingler ze Szwajcarii nie sięgnęły jedynie do wyglądającego jak zakrętka od termosu topu na czwórce i jako ostatnie uzupełniły wieczorną finałową stawkę pań.
Arena zmagań. Fot. Piotr Drożdż
Damski problem numer trzy nie był chyba tym, „co tygryski lubią najbardziej” i oblaki od dołu do góry skutecznie zatrzymały Katharinę Saurwein (AUT) i Annę Gallyamovą (RUS), a „wytatuowane” Red Bulle na barkach Sashy DiGiulian nie dodały jej skrzydeł i nie poniosły do choćby jednego topu. Schade! Półfinałowy występ Mélanie Sandoz (FRA) pozostał niestety w sferze czysto teoretycznej, bo jak się okazało rano, Francuska albo złapała nową kontuzję albo nie uporała się do końca ze starym urazem, który skutecznie wykluczył ją ze startów od zeszłorocznych Mistrzostw Świata w Paryżu.
W kuluarach mówi się, że półfinał męski był twardym orzechem do zgryzienia. I rzeczywiście wystarczy jeden rzut oka na wyniki i od razu uderza mnogość zer jak tabela długa i szeroka. Liczba topów nie powala – jedynie ośmiu zawodników zdołało zatopować cokolwiek. Estetyczne niebieskie „łyżwy” na dopięcie z kciukiem, wymagające bańki i popularny ostatnio start z rozbiegu pogrzebały marzenia o finale m.in. GiGi Mondeta, bezbłędnego w eliminacjach Nalle Hukkataivala i ubiegłorocznego superfinalisty Jona Cardwella. Najlepszy wczoraj Sachi Amma zakończył swoją przygodę z zawodami na pechowej siódmej pozycji. Pozytywnie zaskoczyli natomiast Włoch Gabriele Moroni i Słoweniec Jernej Kruder, który ewidetnie coraz bardziej wkręcał się w rywalizację z boulderu na boulder. Zresztą, jak powiedział później na konferencji prasowej, mimo ogólnej trudności przystawki mocno mu podpasowały i nie zrobił jedynie boulderu, na którym… czuł się najlepiej :-)
Sean McColl powstaje niczym feniks z popiołów. Fot. E. Holzknecht/adidas ROCKSTARS
Nieco inne zdanie miał Rustam Gelmanov. Rosjanin pozostaje faworytem po półfinałach, jednak jak przyznał, każda przystawka była dla niego bardzo wymagająca i stanowiła sporą niespodziankę. Rustam posiada jednak własny styl rozwiązywania wszelkich panelowych zagadek. Trzeci problem męski stanowił prawdziwy test wszelkiego rodzaju podhaczeń. Nie trzeba dodawać, że wypracowanie odpowiedniego patentu było tyle męczące, co czasochłonne, o czym przekonał się m.in. Jon Cardwell. Obserwując zmagania Gelmanova podczas zawodów Pucharu Świata nie raz dało się zauważyć, że Rosjanin ma ograniczone pokłady cierpliwości jeśli chodzi o takie balety. Zniecierpliwił się i tym razem i przegrzał wszystkie zrzucające innych zawodników oblaki na… szmatach. Ha ha ha. Take that, Dmitrii! Sean McColl, zainspirowany występem Anny Stöhr podczas finału Pucharu Świata w Monachium (Austriaczka weszła do półfinału na 20. pozycji, po czym zatopowała dosłownie wszystko, zdobywając swój siódmy złoty medal w tym sezonie) obudził się nieco z letargu i awansował na trzecią lokatę. Do finału załapali się jeszcze Dmitrii Sharafutdinov (szóste miejsce, rzekome problemy z koncentracją) i Jorg Verhoven, który oznajmił, ze lina stała się nudna i teraz zaczyna się bardziej wkręcać w małe formy.
Na koniec ciekawostka: rezerwując pokoje w pobliskim Hiltonie, organizatorzy złapali orient w sprawach sercowych zaproszonych gwiazd i tym samym postanowili wręczyć dzisiaj jeszcze jedną nagrodę – dla najlepszej pary zawodów. Po półfinałach na placu boju zostały już tylko pary Sharafutdinov-Fakhritdinova i Amma-Noguchi. Zarówno Dinara, jaki i Sachi zakończyli swoje wysiłki na siódmym miejscu, więc, jak słusznie zauważyła Akiyo, rywalizacja toczyć się będzie zatem bezpośrednio pomiędzy nią a Dmitriim. A jest o co walczyć. W grę wchodzi bowiem specjalny luksusowy apartament w Hiltonie z romantycznym wystrojem i śniadaniem do łóżka :-)
Monika Młodecka